Przygotowania do rozwiązania odbywały się hucznie, w wynajętej sali warszawskiej kawiarni „Niespodzianka”, do której ludzie walili drzwiami i oknami; każdy deklarował pomoc przy porodzie i wychowaniu, każdy chciał być ojcem chrzestnym, oferował pieniądze i osobiste zaangażowanie. Sącząc kawę po turecku parzoną w szklance, z podziwem i nadzieją patrzył na plakat z amerykańskim stróżem prawa marząc, by nowo narodzone było tak samo odważne, bezkompromisowe i „zbyt dumne, aby uciekać”.

Ale zdrada, jak pisał Jerzy Jachowicz, ta „kołysanka niemowlęcej III RP”, była genetyczna. Jeszcze przed okrągłym stołem Lech Wałęsa, za plecami Solidarności, zaczął układać się z komunistami i Czesławem Kiszczakiem, czego owocem, za sprawą Andrzeja Wielowieyskiego i nieważnym głosom, prezydentem został szef junty stanu wojennego, agent NKWD – Wojciech Jaruzelski, a ministrem obrony narodowej – Florian Siwicki, dowódca 2 armii LWP w napaści na Czechosłowację, architekt stanu wojennego i członek WRON. Tak więc dziecko zwane III RP, nie tylko nie zerwało z poprzednim ustrojem, nie potępiło komunizmu i nie rozliczyło ludzi starego, zbrodniczego systemu, ale nawet nie odcięło pępowiny sowieckiej agentury, czego dowodem była wizyta pierwszego gościa zagranicznego w „wolnej” Polsce „Solidarnościowego” premiera Tadeusza Mazowieckiego, szefa KGB Władimira Kriuczkowa, którego przyjmował razem z sowieckim generałem w polskim mundurze – Czesławem Kiszczakiem.

Lech Wałęsa, drugi prezydent III RP, który objął urząd 23 grudnia 1990 roku, wystawił młodą III RP na rodzimą i światową kompromitację, tak z własnej nieudolności i braku podstawowej wiedzy do pełnienia najważniejszego w państwie urzędu, jak i z powodu swych doradców, którzy wspólnie, po czterech latach musieli ponieść klęskę. Słaba prezydentura, bez wizji, konserwująca stare układy komunistyczne, nieumiejętność współpracy z ludźmi i dbanie tylko o własny, materialny interes, to nie jedyne grzechy prezydentury autorytarnej pod hasłem „Państwo to Ja”. To także kompromitacja zwana aferą drawską czy obiadem drawskim, którego dwaj generałowie i główni kucharze: Tadeusz Wilecki i Konstanty Malejczyk odwołali cywilnego szefa MON. Kompromitująca była też reakcja na pucz Janajewa czy ułaskawienie gangstera Andrzeja Z. – Słowika za 150 tys. $, ale były i chwile śmieszne i żenujące, obfitujące w bon moty typu: EWG-bis i NATO-bis oraz pełne sprzeczności stwierdzenie „Nie chcem, ale muszem”. Zresztą sprzeczności było więcej. Joanna Szczepkowska ogłosiła publicznie, że skończył się komunizm, a on tylko upadł … na cztery łapy. Gruba kreska przebaczenia, odpuszczenia win, umorzeń procesów nadal działała. Żadnemu komunistycznemu zbrodniarzowi nie spadł włos z głowy, ich jesień życia była spokojna i dostatnia, emerytury wysokie, a pogrzeby państwowe i z honorami.

Ośmioletnie rządy Platformy Obywatelskiej, stworzonej przez wieloletniego pracownika wywiadu PRL Gromosława Czempińskiego, który w 2009 roku opowiadał w mediach o swoim udziale w tworzeniu partii, o rozmowach z Donaldem Tuskiem i Andrzejem Olechowskim, były kolejnym projektem „systemu” III RP, grą operacyjną i  dalszym kłamstwem, opartym na abolicji ancien régime PRL. Brak odpowiedzialności za przeszłość, grabieżcze rządy i liczne afery pogłębiły podział społeczeństwa, które zorientowało się, że na Zielonej Wyspie żyje się dobrze tylko władzy, resortowym dzieciom i wnukom, a brzmiące Polakom do dziś w uszach słowa Donalda Tuska „panowie, policzmy glosy”, świadczą, że tak jak dzisiaj Nowoczesna, KOD, tak i Platforma to twory sztuczne, awatary Magdalenki.

I tak nagle, jak niespodziewanie, 17 lutego, wdowa po Czesławie Kiszczaku, świadomie czy nie, zerwała obowiązującą przez 26 lat umowę z Magdalenki, doprowadzając do śmierci umęczoną i skompromitowaną przez jej mocodawców, III RP. Taniec na jej grobie zainaugurował sam Lech Wałęsa, puszczony w skarpetkach, na balu w Miami, równie zaskoczony i zdezorientowany do tego stopnia, że jak dawniej, niekonsekwentny, dzisiaj także śle do mediów sprzeczne komunikaty. Tak to umarła w kwiecie wieku III RP, a raczej popełniła samobójstwo z podwójnego wstydu: że źle się prowadziła i zaufała esbekom, że nikomu tego nie wyjawią. A to nawet Zdzisio z piosenki Młynarskiego wie, że „nie śpiewa się dla kurwów”, nie podaje się im ręki ani z nimi nie pije. Bez względu na to, co obiecują i ile płacą.