Ekshumacje zwłok dokonane we wrześniu i w październiku br. wykazały, iż nastąpiła zamiana ciał czterech osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 roku. Czy to już koniec tych 'pomyłek’ i ponownych cierpień bliskich? – Można wątpić. Wielu świadków tragedii smoleńskiej może zadawać sobie pytanie: Na kogo teraz wypadnie? W ostatnią noc z soboty na niedzielę zginął chorąży Remigiusz Muś, technik z jaka-40, który wylądował 10.04.2010r. w Smoleńsku. Już kilkanaście osób związanych z tragedią smoleńską straciło życie w dziwnych i tajemniczych okolicznościach. I to są fakty. Bolesne, przerażające i dla wielu niezrozumiałe.

We wtorek 29 października napisał Cezary Gmyz w "Rzeczpospolitej", że dwa tygodnie temu wrócili ze Smoleńska prokuratorzy i pirotechnicy, którzy – dysponując najnowocześniejszym sprzętem – dokonali ponownych badań na obecność materiałów wybuchowych. "Już pierwsze próbki, zarówno z wnętrza samolotu, jak i poszycia skrzydła maszyny, dały wynik pozytywny – pisze redaktor. – Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem".

Informacja ta wywołała burzę wśród polityków, w mediach i społeczeństwie. Czy zasługiwała na tak szczególną uwagę? Przytoczmy parę zdań z wypowiedzi eksperta:

"Zawsze po eksplozji niewielka część użytej substancji pozostaje w stanie wyjściowym, nierozłożonym – mówi dr hab. Stanisław Cudziła w wywiadzie udzielonym 'Naszemu Dziennikowi’. – Mogą one zostać za pomocą dostatecznie czułych metod wykryte. Jednakże jest niebezpieczeństwo, że ślady ulegną zatarciu wskutek zwykłego parowania, reakcji rozkładu chemicznego. (…) Wilgoć, także środowisko kwaśne bardzo przyspiesza rozkład większości materiałów wybuchowych".

Czy można celowo usunąć ślady materiałów wybuchowych?" – pyta dziennikarz Piotr Falkowski. Rozmówca odpowiada: "Zdecydowanie tak. Wystarczy użyć odpowiednich rozpuszczalników, szczególnie opartych na substancjach kwaśnych".

Uzupełnijmy te uwagi wypowiedzią redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" Tomasza Wróblewskiego: "Może to tylko prowokacja rosyjskich służb, które podrzuciły śledczym osad po materiałach wybuchowych. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy Moskwa próbuje nas wszystkich skłócić". Zainteresowanie rosyjskich mediów tym, co dzieje się teraz w Polsce, zdaje się wzmacniać słuszność tej hipotezy.

Powiedzmy sobie prosto i jasno: delegacja polska została zamordowana. To wiemy na pewno. I niewiele więcej. Nie posiadamy prawie żadnych 'twardych’ dowodów. Wrak tupolewa (czy tym samolotem leciał Lech Kaczyński?) pomniejszony o 1/3 swej wagi, długo wietrzony, a potem umyty (czy tylko wodą?) nie wraca do Polski i jeszcze długo lub wcale nie wróci. Oryginały czarnych skrzynek są w rękach rosyjskich. Ekshumacje zwłok wykonane po 30 miesiącach nie mogą dać jednoznacznych wyników.

Naukowe i medialne doniesienia o trotylu, nitroglicerynie czy wybuchach podnoszą zainteresowanie określoną konferencją naukową lub zwiększają nakład gazet. Może i były wybuchy. Pisze o nich inż. Krzysztof Cierpisz: "W Smoleńsku rozbił się samolot – bliźniak. (…) Kiedy bliźniak – lecąc na autopilocie – znalazł się we właściwym punkcie – został osadzony na ziemi. Odbyło się to poprzez detonację ładunku wybuchowego w skrzydle".

Nie w szukaniu środków wybuchowych leży wyjaśnienie przyczyn tragedii narodowej. "Należy zbadać całą drogę osób zaginionych od momentu rozstania się z bliskimi do momentu opuszczenia terytorium RP – pisze Krzysztof Cierpisz. – Tu jest wielka tajemnica. Poruszenie tego kamienia ujawni prawdę. (…) Bez wątpienia 96 osób zostało zamordowanych. Nie wiadomo, jaka to była śmierć. Może wszyscy byli już martwi w Warszawie".