Bez kategorii
Like

Mity demokracji. Nr 1 – władza w rękach ludu?

16/03/2012
501 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

Zabawny jest ten świat, kiedy patrzy się okularami cynika. Otóż na Zachodzie chodzą coraz żwawiej słuchy o deficycie demokracji, tymczasem w naszym Bantustanie tubylcy wzdychają do „standardów zachodniej demokracji” jak pies do kiełbasy.

0


Pomieszanie z poplątaniem. Czyżby tubylcy chcieli deficytu? A może demokracji po prostu (już) nie ma?

Cała rzecz w tym, że po zwycięstwie kulturowych jakobinów w Europie nie ma już potrzeby, by rządził lud. Jest to nawet wręcz niewskazane. Przecież ten sam lud, co wynosi jakobinów do władzy, mógłby się przeciwko jakobinom zbuntować. To ci zagwozdka… Jakobini zatem obmyślili, że pozostawią ludowi fasadę, tak na wszelki wypadek, jakby rządzący faktycznie okazali się wielkimi świniami. Kultura i życie obyczajowe przeżarte modernizmem, libertynizmem i konsumpcją na rauszu, więc w sumie nie zaszkodzi…

Witamy w świecie farsy, teatrzyku i obłudy. Czy ktoś wie może, jak funkcjonują obecnie parlamenty? Że posłowie dyskutują o problemach? Haha, zobaczcie na salę plenarną – tylko przy spektakularnych z pijarowskiego punktu widzenia głosowaniach jest ona pełna (lub nie całkiem pusta). To nie te czasy, kiedy dyskutowało się o pryncypiach polityki i wszelakie decyzje zapadały właśnie na podstawie tych pryncypiów. Nie, to już mamy dawno obgadane – demokracja, pluralizm, tolerancja, pacyfizm, konsumpcja i państwo dobrobytu. Ale jak to zmieścić? Jak sprawić, by to w jakikolwiek trzymało się na nogach? Kto zadecyduje o celach, to wiemy, ale jak wypełnić cele i kto oceni, na ile są one do zrealizowania…?

Państwo to nie jest jakiś-tam projekt naszkicowany na desce kreślarskiej. To masa trybów i trybików. A kiedy, tak jak dzisiaj, państwo zajmuje się niemal wszystkim – przy takim rozdęciu kompetencji, tych trybów jest miliony. Tymi trybami miałby się zajmować każdy obywatel osobiście? Nie, to nie przejdzie. Toteż potrzeba demokracji pośredniej, aby wybrała naszych delegatów, którzy nad tymi hierarchicznymi (niestety, ten relikt konserwatyzmu nigdy nie zdechnie) strukturami roztoczą kontrolę. I ci politycy robią to oczywiście?

Lecz tych delegatów jest tak mało, że praktycznie biurokracja robi swoje, a politycy swoje. Żeby jakoś ogarnąć ten rozgardiasz, powstały na samym początku, posłowie dzielą się na komisje, w której omawiają rzeczy, na których niby to się znają (jak np. biolog Niesiołowski w Komisji Obrony Narodowej). Lecz posłowie sami nie ogarniają spraw – przecież wywiady, podróże do okręgów wyborczych, odpowiadanie na mejle, sesje zdjęciowe, uściski dłoni, konferencje, rozmowy z lobbystami… to wszystko pochłania masę czasu i energii. Dlatego do pomocy przy bardziej skomplikowanych sprawach, jak tworzenie prawa, potrzeba ekspertów (mamy na myśli tutaj także osoby "prawne"), modelowo w liczbie trzech: ekspert, który powie jak jest i jak powinno być, prawnik, który wysłucha eksperta i zrobi ustawę ówcześnie poprzedzając ją analizą prawną i asystent (asystenci), którzy zrobią research (sprawdzą, jak nowe prawo zostanie odebrane – to oni mają prawdziwe sondaże!) i przeczytają za ciężko zapracowanego posła analizę ekspercką i prawną. Otóż ze współdziałania tych 4 "ciał" musi wyjść minimum kilogram makulatury, nie ma rady. Zwłaszcza, że nie wszystko da rady streścić zwięźle, kiedy w prawie dominuje kazuistyka i pedantyzm.

Otóż widać wyraźnie, kto w tym układzie ma faktyczną władzę – tandem prawników i ekspertów, przy czym Ci drudzy mimo wszystko narzucają mores. Eksperci wymyślają najlepszą drogę, wyszczególniają wyjątki, a prawnik kiwa głową i właściwym dla siebie językiem ujmuje te kazusy w niepozostawiające wątpliwości (przy okazji: możliwości zrozumienia) teksty ustawy.

Wiecie, jak się nazywa taki ustrój? TECHNOKRACJA. Państwa zachodniej Europy właśnie w ten sposób zabezpieczyły się przed tłumem, który zawsze ma kupę żądań i zero rozsądku (wedle analiz Gustava Le Bona, wielkiego francuskiego socjologa) i dzięki temu jako-tako (a nawet całkiem sprawnie) funkcjonują. Kaprys tłumu, jako rzecz zmienna, nieproporcjonalna i nigdy nie zaspokojona, są zbyt niebezpieczne dla państwa. Technokracja to zresztą rządy nie tylko przy kleceniu ustaw (legislatywie, jak się pięknie to nazywa).

Egzekutywa państwowa jest w zasadzie zaczopowana ekspertami. W sanepidzie siedzą lekarze, farmaceuci, weterynarze i chemicy, w banku centralnym ekonomiści i politolodzy, w instytutach badań regionalnych politolodzy i socjolodzy, w komisjach ds. budownictwa architekci i inżynierowie… Z kolei judykatura – wiadomo – prawnicy. No bo tylko prawnicy są w stanie odczytać zapiski innych prawników i rozsądzić sprawę.


TECHNOKRACJA rządzi, a nie demokracja, ludu mój kochany; "demokracje zachodnie" to zeszłoroczny śnieg. Dla nich bardzo dobrze, gdyż jak wiemy z historii, demokracje upadały boleśnie – w długach, anarchii, populizmie i wojnach. Tak, wojnach też, ale to temat na inny felieton.

0

Karzel Reakcji

Civitas humana - dopóki Bóg nie powita nas w niebie, trzeba zajac sie sprawami przyziemnymi. Madrze. I za najmadrzejsze polaczenie uznaje polaczenie wolnej gospodarki z gleboko moralnym spoleczenstwem.

39 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758