Bez kategorii
Like

Kokpit

05/02/2011
493 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Z relacji (gł. ruskich), które przytacza dzisiejszy „NDz”, można by wywnioskować, że kokpit tupolewa, kokpit, którego nie widać na żadnym zdjęciu ze Smoleńska, znajdował się co najmniej w kilku miejscach – na drzewie, głęboko w ziemi oraz na powierzchni ziemi (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110205&typ=po&id=po15.txt). Brakuje tylko wersji takiej, że może tego kokpitu nie było w Siewiernym ogóle, a przynajmniej nie 10 Kwietnia w pierwszych godzinach po ogłoszeniu katastrofy. Z tego bowiem, co np. twierdzi płk Antoni Milkiewicz, który był na miejscu z polskimi ekspertami, można wywnioskować, że zdeformowany kokpit usytuowany był na pobojowisku w okolicy centropłatu i został wywieziony 11 Kwietnia. Oczywiście wywożono kokpit w taki sposób, że żadna kamera ani żaden obiektyw aparatu fotograficznego tego wywozu nie uchwyciły, no ale to drobiazg […]

0


Z relacji (gł. ruskich), które przytacza dzisiejszy „NDz”, można by wywnioskować, że kokpit tupolewa, kokpit, którego nie widać na żadnym zdjęciu ze Smoleńska, znajdował się co najmniej w kilku miejscach – na drzewie, głęboko w ziemi oraz na powierzchni ziemi (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110205&typ=po&id=po15.txt). Brakuje tylko wersji takiej, że może tego kokpitu nie było w Siewiernym ogóle, a przynajmniej nie 10 Kwietnia w pierwszych godzinach po ogłoszeniu katastrofy. Z tego bowiem, co np. twierdzi płk Antoni Milkiewicz, który był na miejscu z polskimi ekspertami, można wywnioskować, że zdeformowany kokpit usytuowany był na pobojowisku w okolicy centropłatu i został wywieziony 11 Kwietnia. Oczywiście wywożono kokpit w taki sposób, że żadna kamera ani żaden obiektyw aparatu fotograficznego tego wywozu nie uchwyciły, no ale to drobiazg w stosunku do zagadki, że kokpitu nie widać na legendarnych zdjęciach Wiśniewskiego, kokpitu nie widzieli żadni świadkowie, co przybyli „po katastrofie” – nie przeszkadzało to jednak wcale kokpitowi znaleźć się potem na „miejscu katastrofy”. Sam Milkiewicz zresztą dodaje, że nie był świadkiem przewożenia części (z pobojowiska), więc nie wie, co się z kokpitem stało.

 
Zakładamy jednak, że nawet jeśli Milkiewicz nie spostrzegł, jak Ruscy sprzątają po kokpicie, to chyba ów kokpit tam przy centropłacie na własne oczy widział, skoro tak twierdzi, zwłaszcza że utrzymuje, iż kokpit nie był wcale odwrócony, co miałoby przeczyć ruskiej wersji, niestety (co przyznaję z ubolewaniem i zażenowaniem), podtrzymywanej nawet przez prawników związanych z rodzinami ofiar, jakoby tupolew „spadł na plecy”. Mam nadzieję, że jakieś zdjęcia Milkiewicz porobił (nim Ruscy wywieźli ów kokpit), choćby pod kątem udokumentowania śladów uderzenia tej części samolotu o ziemię – szczególnie gdyby tych śladów… wcale nie było. No chyba, że nawet w tej kwestii się Milkiewicz zagapił.

 
Nie tylko dość lakoniczna relacja Milkiewicza dodaje tajemniczości temu, co się stało (i działo) na Siewiernym. Niewiele więcej wszak na ten temat dowiedzieliśmy się od wyjątkowo wielomównego, choć niezbyt konkretnego płk. dr. E. Klicha, który jak wiemy od min. C. Grabarczyka, nadal jest najwłaściwszym człowiekiem na właściwym miejscu, jeśli chodzi o badanie lotniczych katastrof. Imć Klich był łaskaw przyznać po pierwsze, że 10 Kwietnia polscy eksperci przybyli tak późno na miejsce zdarzenia, że nie było mowy o rozpoczęciu jakichkolwiek prac badawczych. Po drugie, że „brzozowego skrzydła” raczej nie badali. Po trzecie, że nie brali też oni udziału w oblocie nad lotniskiem, analizach balistycznych, analizach patomorfologicznych i ani też w dokładnej wizji lokalnej terenu, co zresztą można wyczytać z „polskich uwag” do „raportu komisji Burdenki 2”. Domyślać się więc możemy, że wszyscy oni mieli pełne ręce roboty, iż na rzeczy tak elementarne, jak te wspomniane wyżej, nie mieli ani siły, ani czasu. Taką wersję potwierdzałaby słynna sentencja Klicha, że przecież nie mogli zrobić tyraliery, by przeczesywać cały teren, gdyż zajmowali się badaniami. Nie podejrzewamy, rzecz jasna, iż Ruscy celowo nie dopuszczali polskich badaczy do pewnych badań, gdyż mieliby coś do ukrycia. Z drugiej jednak strony, skoro polscy eksperci nie badali najważniejszych rzeczy, to – tak na zdrowy rozum – co do cholery badali?

 
Może tyle, co nic – a ściślej, tyle co Ruscy, którzy na pewno zupełnie niczego na serio nie zbadali? Cóż zresztą mieli Ruscy do zbadania, skoro wszystko „co do katastrofy”, było jasne, zanim niemrawo dogaszono prowizoryczne ogniska na Siewiernym i skoro znano przebieg wydarzeń na długo nim dokonano ich dokładnej rekonstrukcji? Naturalnie, ta nadzwyczajna jasność, co do przebiegu wydarzeń, których nikt nie widział jeno coś tam z oddali słyszał, możliwa było tylko w dwóch wypadkach: 1) „znano scenariusz” zdarzenia, ZANIM do niego doszło – 2) „znano scenariusz” zdarzenia, bo do niego NIE doszło. W pierwszym wariancie wiedziano po prostu, jak dane zdarzenie będzie relacjonowane w mediach – bez względu na rzeczywisty przebieg tego, co się stało. W drugim natomiast, zastosowano określony scenariusz, by nie dopuścić do przedostania się mediów relacji o rzeczywistym przebiegu tego, co się stało.
 
Pragnę podkreślić jedną rzecz, która osobom zajmującym się zamachem smoleńskim czasami znika z oczu. „Operacja Smoleńsk” przebiega na kilku wzajemnie uzupełniających się poziomach. Po pierwsze na poziomie medialnym – Ministerstwo Prawdy, wczuwające się w puls cara Putina, relacjonuje jak car przykazał ruskie scenariusze (nie troszcząc się nawet o ich specjalną koherencję). Po drugie, na poziomie politycznym – w ramach „hołdu ruskiego”, jaki gabinet ciemniaków złożył Moskwie, nie wchodzi w grę rzucanie jakiegokolwiek cienia podejrzenia na „stronę rosyjską”, jeśli chodzi o tragedię z 10 Kwietnia (klarownie wyraził do wybitny specjalista J. Miller, twierdząc, że jego komisji nie chodzi o obwinianie Rosjan). Po trzecie jednak, możemy z coraz większą pewnością mówić o instytucjonalnym osłanianiu ruskiego pseudośledztwa przez polskie instytucje zajmujące się badaniem „przyczyn katastrofy”. Tak kompleksowa osłona nie pozwala na „legalne” rozwianie smoleńskiej mgły – co więcej może być tak, że po „zamknięciu badań” przez „polską stronę” rozpocznie się prokuratorski pościg za paranoikami smoleńskimi, którzy kwestionują „legalizm instytucji polskiego wymiaru sprawiedliwości” i „nie przyjmują do wiadomości, że sprawa została wyjaśniona”. Wyjaśniona nawet, jeśli wszystkie dowody w niej zostały spreparowane.

 

0

Free Your Mind

keep on bloggin' in the free world

13 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758