Bez kategorii
Like

Jedynie dzieci uratują system

27/03/2012
388 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

Istotą tej polityki jest uznawanie dzieci przez nasz system finansów publicznych za „luksusową konsumpcję”, którą się opodatkowuje, a nie społeczną „ inwestycję w przyszłość” , wspieraną ze środków publicznych

0


 Polecam art. Małgorzaty Goss z moimi doprecyzowanymi wypowiedziami jak i debatę na ten temat na onecie gdzie jest już ponad 1000 komentarzy

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/niechlubny-rekord-polski-coraz-nizej-w-rankingu-dz,1,5071611,wiadomosc.html

Małgorzata Goss:

Pod względem dzietności Polska spadnie w tym roku z 207. na 209. miejsce w rankingu 222 krajów świata – informuje renomowane wydawnictwo Factbook. Z dzietnością zaledwie 1,31 dziecka na kobietę zsunęliśmy się w globalnych statystykach na trzynastą pozycję. Od końca.

– Tak odległego miejsca Polski na tle reszty świata nie sposób wytłumaczyć, jak chcą niektórzy, ogólnoświatowym trendem starzenia się społeczeństwa czy spadkiem prokreacji w krajach rozwiniętych – komentuje dr Cezary Mech, były wiceminister finansów.
Sprzeciw wobec podniesienia wieku emerytalnego będzie nieskuteczny, jeśli będzie omijał istotę problemu. A jest nią konieczność zwiększenia dzietności. – Przy obecnym niskim wskaźniku dzietności nasz docelowy potencjał ludności odpowiada ludności państwa Nauru, które zajmuje czternaste miejsce od końca na liście Factbooka pod względem liczby ludności – twierdzi dr Mech. Państwo Nauru to wysepka na Oceanie Spokojnym o obszarze 21 km kwadratowych. Wynika z tego, że przy obecnej tendencji urodzeń liczba Polaków będzie coraz szybciej spadać. Według danych ONZ, w 2100 r. Polaków będzie 17 mln, a cała ludność Europy Wschodniej skurczy się z 300 mln w 2000 r. do 120 milionów.
Ów niesłychany "skurcz demograficzny" coraz wyraźniej odbija się na gospodarce i życiu społecznym Polski. Niedostatek podatników destabilizuje finanse publiczne, powiększając ich chroniczny deficyt. Brak płatników składek emerytalnych źle wpływa na system ubezpieczeń społecznych, który trzeba podpierać dotacjami z budżetu i pożyczkami w bankach. Starzejąca się populacja sprawia, że system opieki zdrowotnej pęka pod naporem pacjentów. Malejąca liczba dzieci skutkuje zamykaniem szkół i uczelni. Wraz z ubytkiem młodych znikają miejsca pracy, spada popyt na różnorakie usługi, za to rośnie zapotrzebowanie na drogie zabiegi medyczne i opiekę nad osobami starszymi.
Brak dopływu młodych na rynek pracy wkrótce zacznie odbijać się także na sektorze prywatnym, zmniejszając jego innowacyjność, konkurencyjność i zdolność adaptacji do zmieniających się warunków rynkowych. Spadek potencjału ludnościowego Polski już dziś osłabia naszą pozycję międzynarodową, czego jaskrawym dowodem jest traktat z Lizbony z jego nową metodą mierzenia siły głosu poszczególnych krajów Unii Europejskiej, dającą przewagę państwom o większej liczbie ludności. Przypomnijmy, że Polska nie uzyskała kilka lat temu miejsca w grupie dwudziestu najbogatszych krajów świata G20, bo zajęła je prężna ludnościowo Argentyna, kraj o podobnym do naszego potencjale gospodarczym.

Zakazane wsparcie rodziny
Tymczasem rząd zachowuje się tak, jakby problem wymierania Polski nie istniał. Najświeższym tego przykładem jest debata nad podwyższeniem wieku emerytalnego, której wszczęcie władze uzasadniają starzeniem się społeczeństwa. W debacie tej skupiono się na jednym tylko, optymistycznym elemencie procesu starzenia społecznego, jakim jest wydłużenie długości życia, natomiast drugi element tego procesu – niska dzietność – został całkowicie pominięty.
– Wiek 67 lat jako docelowy wiek emerytalny został wzięty z kapelusza, ponieważ w obliczeniach nie uwzględniono 1,5 mln emigrantów, którzy zostali za granicą, gdzie przychodzą na świat ich dzieci. Gdyby to wziąć pod uwagę, wiek emerytalny trzeba byłoby już teraz podnieść do 71 lat. I niewykluczone, że wkrótce o tym usłyszymy – twierdzi Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK, powołując się na dokumenty rządowe.
To oznaczałoby, że większość z nas nie dożyje emerytury.

– Polacy żyją znacznie krócej i dzieli nas dystans 21 lat od społeczeństw zachodnich, i utrzymuje się on na poziomie 21-22 lat od 20 lat. Paradoksalnie był on najmniejszy tuż przed kryzysem komunizmu w latach 1965-75 r., gdy różnica w długości życia między Polską a zachodem wynosiła 1-2 lata –   mówi dr. Mech. – Gdyby wziąć te dane pod uwagę, i porównać okresy przebywania na emeryturze, to okazałoby się, że my w Polsce powinniśmy obniżyć wiek emerytalny o 7 lat dla mężczyzn i 4 lata dla kobiet w porównaniu z Hiszpanią i Francją – podkreśla ekonomista. Proces starzenia się społeczeństwa przebiega dwutorowo: długość życia rośnie, a liczba dzieci maleje. – Apeluję do pana, panie prezydencie, o dojrzałą politykę prorodzinną – zwróciła się do Bronisława Komorowskiego młoda matka podczas debaty emerytalnej w Pałacu Prezydenckim. Przybyła tam z niemowlęciem na ręku, licząc na to, że obecność dziecka pobudzi wyobraźnię polityków. Jej apel poparli inni społeczni uczestnicy prezydenckiej debaty. W podsumowaniu prezydent skonstatował wprawdzie, że mamy kryzys urodzeniowy, wspomniał też, że część krajów europejskich skutecznie z nim walczy, wspierając rodziny (lub sprowadzając imigrantów) – ale z tych faktów nie wyciągnął żadnych wniosków. Całą uwagę skierował natomiast na to, że musimy pracować dłużej, bo "młodych nie można nadmiernie obciążać".

Dyktat Brukseli
Komisja Europejska dąży do narzucenia wyższego wieku emerytalnego całej Europie. Ten trend znajduje odzwierciedlenie w politykach narodowych. Debatę u prezydenta poprzedziła prelekcja prof. Janiny Jóźwiak, demografa z SGH. Podała ona zebranym w formie matematycznych pewników, że po pierwsze – "starzenie się społeczeństwa wynika z tego, że nasze życie się wydłuża", a po drugie – że "procesu starzenia społeczeństwa nie da się zatrzymać ani odwrócić" przy pomocy polityki prorodzinnej wspierającej dzietność. W ten sposób "prezydenckie konsultacje społeczne" zamknięto w ciasnych ramach rządowego projektu.
Tymczasem fakt, że nasza sytuacja demograficzna jest gorsza niż innych krajów, jest efektem przede wszystkim antyrodzinnej polityki. – Istotą tej polityki jest uznawanie dzieci przez nasz system finansów publicznych za "luksusową konsumpcję", którą się opodatkowuje, a nie społeczną "inwestycję w przyszłość" wspieraną ze środków publicznych – wyjaśnia dr Mech. Dlatego polskie rodziny nie otrzymują wsparcia ze strony państwa (nie licząc skromnej ulgi prorodzinnej wywalczonej w 2007 r. i jeszcze skromniejszego zasiłku porodowego, zwanego "becikowym").
Badania przeprowadzone w Wielkiej Brytanii, gdzie państwo wspiera rodzinę, wykazały, że współczynnik dzietności np. naszych rodaczek wynosi 2,3 dziecka na kobietę, czyli powyżej zastępowalności pokoleń. Dobre wyniki polityki prorodzinnej notują Szwecja, a także Francja, gdzie liczba dzieci na kobietę, nawet po wyłączeniu rodzin emigranckich, znacząco wzrosła.

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120327&typ=po&id=po25.txt

 

 

0

Cezary Mech

http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii

371 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758