Bez kategorii
Like

Gospodarka „koordynowana” – narzędzia protekcjonizmu państwowego

05/09/2012
845 Wyświetlenia
0 Komentarze
32 minut czytania
no-cover

Jednak wybór narzędzi „koordynacji” gospodarki musi być dokonany ze szczególnym rozmy­słem, bo gospodarkę centralnie planowaną już przerabialiśmy.

0


W notce  Kotwiczenie waluty" – nowe elementy wpomniałem, że rozważa się użycie możliwości jaką daje Nowa Architektura Finansowa w budowie zrębów gospodarki narodowej zaprzegniętej do rozwiazywania naszych społecznych problemów. Jest okazja, aby uczynić państwo silnym graczem na rynku i to za niewielkie pieniądze.

 

W modelu rozproszenia emisju, przy średnich wskażnikach gospodarczych, na pozycję INWESTYCJE (zasilenie Pracowniczego Majątku Produkcyjnego" przypadałoby kilka, w porywach kilkanaście mld zł. Jednak mogłaby to być kula sniezna wzrostu PKB.

Przerobiłem więc nieco rozdział 8 Filarów państwowości naszej i poddaję go pod publiczny osąd. Licze na to, że błędy zostano szybko wychwycone przez społecznosć blogerów.
 


 

 

8. Gospodarka „koordynowana” – narzędzia protekcjonizmu państwowego

 

Czy państwo ma prawo:

  • wykorzystywać system monetarny do rozwiązywania podstawowych problemów gospodarczych i społecznych?

  • podejmować działania zapewniające poprawne funkcjonowanie rynkowych mechanizmów ustalania cen?

  • wspierać takie formy prowadzenia działalności gospodarczej, które zapewniają optymalne wykorzystanie istniejących zasobów?

  • wspierać takie przedsiębiorstwa, które zapewnia jej większą bazę podatkowa?

  • wspierać przedsiębiorstwa i organizacje „strukturalnie innowacyjne” zapewnia­jące społeczeństwu postęp technologiczny?

  • ingerować w obszary zagrożone takimi chorobami pracy jak: frustracja, alienacja, regresja, sublimacja, agresja?

  • działać w kierunku koncentracji kapitału w przedsiębiorstwach?

 

        Historia doktryn ekonomicznych jest historią nieustannej wojny pomiędzy zwolennikami gospodarki wolnorynkowej ( ze wszystkimi swoimi odcieniami), ze zwolennikami gospodarek koordynowanych – wśród których także występuje mnogość rozwiązań. Pierwsi przyznają rację argumentom Adama Smitha (1723 -1790) piewcy „sumy egoizmów1”, drudzy za swojego patro­na biorą Philippe von Hornicka (1640 – 1714), który położył podwaliny koncepcji „gospodarek narodowych.”. Ponieważ jednak prace von Hornicka są mniej znane, warto poznać przynaj­mniej jego dziewięć głównych zasad narodowej ekonomii.

…GDY potęga i pozycja kraju składa się z jego nadwyżek złota, srebra, i wszystkich innych rze­czy koniecznych bądź użytecznych dla jego przetrwania, wywiedzionych, jeśli to tylko możliwe, z własnych zasobów, bez polegania na innych krajach, oraz z odpowiedniego rozwijania, użycia i zastosowania tychże- tedy cała narodowa gospodarka (Landes-Oeconomie) winna przemyśleć jak takowe nadwyżki, rozwijanie i pomyślność osiągnąć, bez zależności od innych, lub jeśli to nie zawsze jest możliwe, przy jak najmniejszej zależności od innych krajów, i oszczędzając użycie gotówki swego kraju. Dla tego celu poniższych dziewięć zasad jest szczególnie użytecznych.

Po pierwsze, należy przeszukać krajową ziemię z wielką pieczą, by nie pozostawić możliwości uprawnych, czy choć kąta czy grudki ziemi bez przemyślenia. Z każdą udatną postacią roślinną pod słońcem należy eksperymentować, by zobaczyć jeśli nadaje się do kraju, gdyż odległość czy bliskość od słońca nie jest jednym co się liczy. Przede wszystkim nie można szczędzić trudu ni wydatku na znalezienie złota i srebra.

Po drugie, wszystkie dobra znalezione w kraju, jeśli nie można ich użyć w pierwotnym stanie, winny być przerabiane w kraju; skoro płatność za wyrób manufaktur zwykle przekracza wartość surowca dwa, trzy, cztery, dziesięć, dwadzieścia, a nawet sto razy, a zaniedbanie tego byłoby okropnością dla sprawnego zarządcy.

Po trzecie, aby wypełnić dwa powyższe zalecenia, potrzebni będą ludzie, tak dla produkowania i kultywowania surowców, jak dla przekształcania ich. Przeto uwaga powinna się skupić na ludno­ści, aby była tak wielka jak tylko możliwe jest utrzymać w kraju, co winno być dobrze urządzone­go kraju pierwszym zajęciem, a które jest niestety często zaniedbywane. Ludzie zaś winni być wszelkimi sposobami kierowani z daremnych do rentownych profesji; poinstruowani i zachęceni do różnej formy wynalazków, sztuk, i handlów; a, jeśli zajdzie potrzeba, instruktorów do tego na­leży zatrudnić z zagranicy.

Po czwarte, złoto i srebro będące w kraju, czy to z własnych kopalń, czy też z zagranicy prze­myślnością sprowadzone, nie mogą być pod żadnym pozorem uszczuplane, na żaden cel, jeśli to możliwe, ani chowane w skrzyniach i skarbcach, lecz muszą zawsze pozostać w obiegu; nie po­winno też być wiele dozwolone z takiego ich używania, co by się naraz zniszczyły i powtórnie użytymi być nie mogły. Dzięki takim porządkom nie będzie mógł kraj, który zgromadził słuszne sumy gotówki, szczególnie taki, który posiada kopalnie złota i srebra, sprowadzić się do ubó­stwa; przeciwnie, niemożne będzie aby ciągle nie wzrastał w bogactwie i posiadaniu. Tedy,

Po piąte, mieszkańcy kraju powinni starać się jak to możliwe aby wystarczały im krajowe pro­dukty, aby do nich jeno ograniczyć swe zbytki, a obejść się bez zagranicznych produktów, jeśli to tylko możliwe (z wyjątkami, gdy potrzeba nie pozostawia alternatywy, czy, jeśli nie potrzeba, to szerokie, nieuniknione wykorzystanie, czego przyprawy indyjskie są przykładem). I tak dalej.

Po szóste, w przypadku gdy takowe zakupy byłyby konieczne ze względu na konieczność, czy też nieuniknione wykorzystanie, winno się je brać od obcokrajowców z pierwszej ręki, jeśli to tylko możliwe, i nie za złoto czy srebro, lecz w wymianie za inne krajowe towary.

Po siódme, takowe zagraniczne towary w takim przypadku miałyby być importowane w nieukoń­czonej formie, i dokańczane w kraju, przeto zarabiając tam zarobek manufaktur.

Po ósme, szans należy wypatrywać dniem i nocą dla sprzedaży krajowej nadwyżki dóbr, w skoń­czonej formie, do tych obcokrajowców, jak tylko potrzeba, i za złoto i srebro; do tego celu, kon­sumpcja, rzekniemy, musi być poszukiwana na najdalszych skrawkach ziemi, i rozwijana jak tyl­ko się da.

Po dziewiąte, kromie ważnych wypadków, żadne importowanie nie powinno być dozwolone pod żadnymi pozorami tych towarów, których jest wystarczająca podaż w kraju; i w tym żadna życzli­wość czy współczucie nie może być okazane obcokrajowcom, czy to przyjaciołom, kumom, so­jusznikom, czy to wrogom. Gdyż cała przyjaźń kończy się, gdy w grę wchodzi ma własna słabość i ruina. I to jest prawdą nawet, gdy krajowe towary są pośledniejszej jakości, a nawet droższe. Ponieważ lepiej byłoby za rzecz płacić dwa talary, które zostaną w kraju, niż tylko jeden, który go opuszcza, jakkolwiek dziwnie by to brzmiało dla niezaznajomionych.”

Philipp von Hornick, 1684

       Zamiast toczyć jałowy spór o to kto miał racę, zastanówmy się dlaczego tych koncepcji nie pokrył kurz i niepamięć a zostały one wyciągnięte i spożytkowane.

         Koncepcje protekcjonistyczne von Hornicka znalazły szczególne uznanie u Fryderyka II Wielkiego, który zarządzał państwem małym, w którym nie było przeszkód natury technicznej traktowania go jako spójnego, wewnętrznie domykającego się gospodarstwa. Warto wspomnieć, że Fryderyk II był inicjatorem powstania ponad 2000 przedsiębiorstw przemysłowych, które za­silił królewskim groszem. Niewielkie Prusy stały się jednym z większych mocarstw współcze­snej Europy. Jednak w wydaniu von Hornicka mamy do czynienia z dobrze rozumianą „gospo­darką koordynowaną” w której poszukuje się właściwych proporcji pomiędzy indywidualną ini­cjatywą przedsiębiorcy a potrzebami gospodarki jako całości. Nie popełnimy większego błędu biorąc von Hornicka za prekursora społecznej gospodarki rynkowej.

         Odmienną sytuację mamy w dziewiętnastowiecznej Anglii. Zaczyna to być imperium, „nad którym nie zachodzi słońce”. Oddzielny świat, w którym nie istnieje problem granic i wa­lut, a jeśli jakieś są to rozwiązuje się je za pomocą kanonierek. Podszepty protekcjonistyczne nie znajdują posłuchu: jeśli chce się mieć tanie przyprawy, to wysyła się wojsko, aby zajęło Kurarę, jeśli pojawia się złoto w Transwalu, to nie szuka się go pod Londynem. Nie ma sensu, Wystarczy powsadzać Burów do obozów koncentracyjnych (jak zrobił to generał Kitchener) i wygrać woj­nę. Całe zasoby świata są i „nasze i własne” – po co zawracać sobie głowę lokalnymi – być może trochę trudniejszymi do pozyskania. Wystarczy kilka lotniskowców a poprze klient, który „rządzi”.

 

         Tymczasem Polska nigdy tych lotniskowców mieć nie będzie, i to poddaję pod rozwagę zwolennikom gospodarki jako sumy egoizmów, w kraju średniej wielkości jakim jest Polska. Jednak wybór narzędzi „koordynacji” gospodarki musi być dokonany ze szczególnym rozmy­słem, bo gospodarkę centralnie planowaną już przerabialiśmy.

 

         Głównym postulatem zwolenników złotej wolności gospodarczej jest brak wpływu pań­stwa na sposób działania przedsiębiorcy oraz ocenę jego działalności. Ortodoksi powołują się tu na kanony: suwerenności zewnętrznej, suwerenności wewnętrznej oraz zasadę konkurencyjno­ści. Czy taki pogląd jest uprawniony? Nie, zdecydowanie nie i to co najmniej z kilku powodów:

 

Powód pierwszy.

Działanie rynkowego mechanizmu ustalania cen można w bardzo prosty sposób zakłócić. Służą temu: zmowy cenowe, praktyki monopolistyczne, sztucznie wywoływane cykle koniunk­turalne, przywileje, istnienie zróżnicowanej pozycji przetargowej kontrahentów, wrogie przeję­cia, tendencja do prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat przez przedsiębiorców itd. Państwo nie tylko może ale powinno tym zjawiskom przeciwdziałać.

 

Powód drugi

Każde państwo ma niezbywalne prawo stosowania protekcjonizmu do budowania spój­ności gospodarczej obywateli. Społeczeństwa zdezintegrowane to takie, w których jedynie wy­znacznik ceny do jakości stanowi kryterium wyboru decyzji zakupowych. Nasi koloniści narzu­cili nam mentalność dezintegracyjną, której powinniśmy się wyzbyć i to jak najszybciej.

W projekcie, takim rozwiązaniem prointegracyjnym jest „rozproszenie emisji” pieniądza poprzez budżet na dokapitalizowania przedsiębiorstw oraz likwidację biedy, wtedy i tylko wtedy, gdy nastąpi przyrost PKB. Jego wielkość uzależniona zaś od wielkości tego przyrostu. Śledzenie wskaźników ekonomicznych powinno stać się naszym narodowym sportem. Konsument dostaje jednoznaczny sygnał: nie jest obojętne czyjej produkcji wyrób kupi i czy za wykonaną usługę każe sobie wystawić paragon (likwidacja szarej strefy) czy nie.

Żyjemy w świecie, w którym narastać będzie konflikt pomiędzy gospodarką globalną i regionalną. Za gospodarką globalna stoją potężne siły i potężne pieniądze ponadnarodowe. Siła państwa powinna służyć obronie gospodarki lokalnej i regionalnej. Państwo powinno promować „gospodarcze obwody zamknięte” dbając, aby z tych „obwodów” pieniądz nie wyciekał na ze­wnątrz, a wręcz przeciwnie, absorbować go z zewnątrz.

 

Powód trzeci.

Dla państwa nie powinno być obojętne, czy zastosowane w przedsiębiorstwach rozwiąza­nia organizatorskie stwarzają właściwy klimat do samoistnego ujawniania się tendencji innowa­cyjnych. Warto tu wspomnieć o akcji japońskiego Ministerstwa Handlu i Przemysłu (MITI), któ­rej istotę przedstawił prezes wielkiej firmy elektronicznej Konosouka Matsushita w 1979-tym roku na spotkaniu z przemysłowcami zachodnioeuropejskimi.

      "My wygramy, a zachód przemysłowy przegra. Nic na to nie poradzicie, bo wy w samych sobie nosicie przyczynę waszej przegranej. Wasze organizacje są taylorowskie, ale co gorsze wa­sze głowy są także takie. Wy jesteście przekonani, że aby wasze przedsiębiorstwa funkcjonowały dobrze, trzeba rozróżniać z jednej strony szefów, a drugiej wykonawców, z jednej strony tych, którzy myślą, z drugiej tych, którzy przykręcają śruby. My jesteśmy potaylorowcami, my wiemy, że przedsiębiorstwa stały się tak skomplikowane, przeżycie firmy w środowisku coraz bardziej niebezpiecznym, zmiennym i konkurencyjnym, jest tak problematyczne, że musi ono każdego dnia mobilizować całą inteligencję wszystkich, aby mieć szansę dania sobie rady. Dla nas zarządza­nie to sztuka mobilizowania i włączania całej inteligencji wszystkich, dla dobrej pracy przedsię­biorstwa. Ponieważ my, lepiej niż wy, oceniliśmy wymiary nowego wyzwania techniki i ekono­mii, my wiemy, że inteligencja kilkunastu techników, choćby byli najzdolniejsi, jest niewystarcza­jąca aby wyzwaniom sprostać. Tylko inteligencja wszystkich pracowników przedsiębiorstwa może mu pozwolić na stawienie czoła komplikacjom i wymaganiom nowego środowiska. Dlate­go właśnie nasze wielkie firmy wydają na szkolenia całego personelu trzy lub cztery razy więcej niż niż wasze., dlatego prowadza dialog i dwustronny przekaz informacji, dlatego domagają się sugestii usprawnień od wszystkich i dlatego żądają aby system szkolny przygotowywał ciągle więcej maturzystów "generalistów" oświeconych i kulturalnych, "humusu" niezbędnych dla prze­mysłu, który musi żywić się ustawicznie inteligencją.

Wasi działacze społeczni, często ludzie dobrej woli, są przekonani, że trzeba chronić czło­wieka w przedsiębiorstwie. My jako realiści myślimy odwrotnie, że ludzie muszą bronić przedsię­biorstw, a ono odda im stokrotnie to, co od nich otrzyma. Tak postępując my jesteśmy bardziej społeczni niż wy. "

Państwo ma zatem prawo i obowiązek promowania rozwiązań organizacyjnych prze­kształcających przedsiębiorstwa przypominające „obozy pracy” w „zbiorowe wysiłki w celu uniknięcia ryzyka”. Jednym z takich rozwiązań może być dopuszczenie określania dysproporcji zarobków pracodawców i pracobiorców w umowach zbiorowych (model duński) zamiast płacy minimalnej przez państwo. Rozwiązanie to mogłoby być zbawienne dla obszarów o dużym bez­robociu.

 

Powód czwarty.

Jednym z obszarów, w którym występuje klasyczny proceder prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat jest system szkolny na poziomie zawodowym.

Przedsiębiorcy zwykli traktować pracę w kategoriach towaru, ale sprowadzonego do „do­bra wolnego”. Prawdziwy towar czyli „dobro rzadkie” to takie, za które trzeba zapłacić w mo­mencie nabycia, a później ponosić koszty jego eksploatacji. Dobro wolne, to takie, które wystę­puje w nieograniczonej obfitości i za które nie trzeba płacić. Dzisiaj w tej ostatniej kategorii po­zostało niewiele. Nawet za powietrze nadające się do oddychania musimy płacić.

Jeśli już praca ma być towarem – chociaż takie jej traktowanie jest jedynie przejawem neoliberalnego zbydlęcenia – to mamy prawo żądać, aby przedsiębiorca traktował pracownika na równych zasadach jak swój ukochany luksusowy samochód. Podczas zakupu (przyjęcia do pracy) wykłada za niego gotówkę – jak za samochód w salonie. Później dolewa do niego „pali­wo” w formie miesięcznej pensji.

Takie podejście do pracy miałoby zbawienny wpływ na nasz system szkolny. Mamy w kraju ponad trzysta zawodów, których nie potrafią wyprodukować nasze wyższe uczelnie i cią­gle muszą być koncesjonowane!!! Paradoks – po byle kursie już taką koncesję można dostać! Gdy przedsiębiorcy za absolwenta będą musieli zapłacić, skutecznie na uczelniach wymusza właściwa jakość kształcenia. Ten postulat należy powiązać z proporcjonalną obniżką podatków kierowaną na kształcenie przez system państwowy.

Postulat 11.

Zamiana sposobu ingerencji państwa w politykę płacową sfery produkcyjnej: dopusz­czenie ustalania w umowach zbiorowych dysproporcji płac pomiędzy pracodawcami a pracobiorcami w przedsiębiorstwach zamiast ustalania ustawowej płacy minimalnej.

Postulat 12.

Utowarowienie pracy. Nałożenie na pracodawców obowiązku "wykupu" zatrudnia­nych pracowników z systemu edukacyjnego lub partycypowania w kosztach kształce­nia zawodowego.

 

Jednak zagadnieniem o randze ustrojowej jest zapoczątkowanie procesów przeprowadza­jących nasz kraj od konfliktowego do partnerskiego modelu stosunków przemysłowych. Naszym przedsiębiorcom, przedsiębiorstwa takie jakie są, w zupełności wystarcząją. Zapewniają dla nich i ich rodzin konsumpcje na dobrym europejskim poziomie. Trudno oczekiwać, że z nakazu serca, nagle zaczną troszczyć się o perspektywę życiową swoich sąsiadów czy większe przypływy bu­dżetowe.

Zarządzanie własną firmą, to według książkowej definicji „kierowanie całokształtem działalności przedsiębiorstwa w ramach ustrojowo ustalonych uprawnień”. Nasze miłościwie panujące nam prawo gospodarcze strzeże:

  1. autonomii zewnętrznej – oznaczającej brak bezpośredniej zależności od państwa lub in­nych nadrzędnych organów zarówno w sferze decyzji jak i oceny działalności,

  2. zasady konkurencyjności – oznaczającej długookresową maksymalizację zysku z włożo­nego kapitału,

  3. autonomii wewnętrznej – oznaczającej wyłączne stanowienie (zarząd) przez właścicieli kapitału lub osoby przez nich upoważnione.

Są to dla przedsiębiorców atrybuty władzy dające im wyjątkową wygodę. Trudno zatem oczekiwać, że w imię wyższych celów zmienią zysk – jako kryterium działania – na długookreso­wą maksymalizację dochodów pracowniczych czy z entuzjazmem dopuszczą pracowników do współzarządzania i współodpowiedzialności. Byłoby to oddaniem bez walki ich zdobyczy ustro­jowych. Tymczasem właśnie przedsiębiorstwa „strukturalnie innowacyjne” kryją się za zmodyfi­kowaną zasadą konkurencyjności i za częściową rezygnacją z autonomii wewnętrznej. Wszędzie gdzie próbowano otwierać drogi do przedsiębiorstw „strukturalnie innowacyjnych” a dotyczy to zarówno rozwoju własności pracowniczej w USA, czy demokracji przemysłowej (Mitbestim­mung) w Niemczech, państwo starało się kupić przychylność przedsiębiorców do tych przemian. Do tego potrzebne są pieniądze i takie pieniądze potencjalnie są!

Państwo powinno przedsiębiorstwom przedstawić jasną propozycję:

jeśli zaczniecie działać w duchu społecznej gospodarki rynkowej, zmienicie cel działania waszych firm z zysku na długookresową maksymalizację dochodów pracowniczych – wes­przemy was kapitałowo.

Państwo powinno to zrobić całkowicie z egoistycznych pobudek zapewniających mu większa bazę podatkową. Przy okazji zmalałoby bezrobocie, poprawiłby się wizerunek polskiego przed­siębiorcy w społeczeństwie, ale załóżmy że są to drobiazgi. Jednak przedsiębiorcy powinni po­twierdzić wolę przystąpienia do społecznej gospodarki rynkowej rejestrując swoje firmy w reje­strach spółek właścicielsko pracowniczych dla których państwo powinno stworzyć ramy prawne.

Technicznie mogłoby to wyglądać w sposób następujący:

  • Dokapitalizowaniem objęte byłyby jedynie polskie przedsiębiorstwa zarejestrowane w stosownych rejestrach jako „spółki właścicielsko – pracownicze”. Istotę spółki właścic­cielsko – pracowniczej zawarto w rozdziale 4.1. Podstawowym jej atrybutem jest istnie­nie podwójnego plany własnościowego: kapitału strukturalnego (właściciela) oraz pra­cowniczego majątku produkcyjnego (PMP).

  • Warunki początkowe mogłyby spełniać spółki zatrudniające trzech pracowników z wy­mogiem uzupełnienia zatrudnienia do 7 w przeciągu czterech lat.

  • Spółki właścicielsko – pracownicze powinny mieć wewnętrzne regulaminy kapitalizacji na imiennych kontach pracowniczych przyrostu aktywów firm (finansowanych w ciężar kosztów operacyjnych – tylko i wyłącznie) oraz podziału zysku.

  • Firmy te powinny mieć odpowiednie organy zarządzające taką strukturą oraz zapewnia­jące właściwy audyt .

  • Prawo powinno określać dysproporcje w zarobach oraz udziału w przyroście aktywów dla pracodawców i pracobiorców. Przykładowo: przedsiębiorca może zarobić poczwórną średnią w swym przedsiębiorstwie, i może mieć zapewniony udział w przyroście akty­wów pięciokrotnie wyższy od pracownika. Jak chce być bardziej atrakcyjny dla praco­biorców niech te wskaźniki obniży.

  • Przedsiębiorstwo nie powinno mieć zaległości płatniczych.

  • Dokapitalizowaniem objęci byliby pracownicy zatrudniani na umowach o pracę.

  • Wielkość dokapitalizowania wynikałaby z naliczanych kwot emisji przeznaczonej na cele inwestycyjne (patrz rozdział 5.2) podzielonych przez całkowitą liczbę pracowników uczestniczących w programie dokapitalizowania.

  • Kwoty umarzanego pracowniczego majątku pracowniczego (PMP) byłyby opodatkowane stawką PIT, z wyjątkiem przypadków przenoszenia jego do innego przedsiębiorstwa lub założenia własnego przedsiębiorstwa.

  • PMP podlegałby prawom cesji majątkowej.

  • ….

Ze wstępnych szacunków wynika, że nie byłyby to jakieś rewelacyjne kwoty. Raptem kilka ty­sięcy złotych rocznie na pracownika i to pod warunkiem znacznego przyrostu PKB. Jednak byłyby to pieniądze, które pozwoliłyby inaczej poustawiać relacje pomiędzy pracodawcami a pracobiorcami.

 

Powtarzaną przez liberałow maksymę, że „najlepsza polityką gospodarcza jest brak polityki gospodarczej należy odesłać do lamusa. Im szybciej, tym lepiej.


 

1Nie od przychylności rzeźnika, piwowara, czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach lecz o ich korzyściach. Jedynie żebrak godzi się z tym, aby zależeć głównie od łaski współobywateli”. Jest to znamienny cytat, na który powołują się wszyscy od Ludwiga von Misesa, Friedrich A. von Hayek’a czy Miltona Friedmana – przytaczany jako dowód, że na rynku to konsument dzierży władzę.

2

0

nikander

Bardziej pragmatyczne niz rewolucyjne mysla wojowanie.

289 publikacje
1 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758