Gdy przeczytałem o sprawie p. Haliny Gorzawskiej z Wodzisławia przypomniała mi się kwestia z kultowej komedii Chęcińskiego „Sami swoi” – sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Zacznijmy jednak od początku…
Gdy przeczytałem o sprawie p. Haliny Gorzawskiej z Wodzisławia przypomniała mi się kwestia z kultowej komedii Chęcińskiego „Sami swoi” – sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Zacznijmy jednak od początku…
22 lutego 2012 roku godzinie 8:00 do furtki prywatnej posesji pani Gorzawskiej zadzwoniła pani aplikant kancelarii komorniczej wraz z ochroniarzem. A że nikt nie otworzył, więc „goście” ignorując tabliczkę ostrzegającą o psie – wkroczyli na teren posesji. Gdy w końcu p. Gorzawska doszła do drzwi (do których ponoć stukali) wyjrzała i nie zauważyła nikogo na podwórzu. Wyszła więc do bramy przy której stał samochód dowiedzieć się kto i czego chce przy okazji wypuszczając na podwórze psa (mieszańca amstafa) żeby sobie posiusiał. Finał tej sceny jest łatwy do przewidzenia – pies zobaczył intruzów i zareagował prawidłowo. Ruszył na ochroniarza, który schował się za p. aplikant, pogryzł oboje a następnie odciągającą go opiekunkę.
Policja z urzędu wszczęła dochodzenie, śledczy jednak nie dopatrzyli się znamion przestępstwa i w maju postępowanie zostało umorzone. Adwokat aplikantki i jej ochroniarza złożył zażalenie, które sąd uznał i nakazał przeprowadzenie prokuraturze nowego śledztwa, które zakończyło się aktem oskarżenia i wyrokiem – p. Gorzawska ma zapłacić 600 zł grzywny, 8 tysięcy zł na rzecz ochroniarza oraz 1700 zł kosztów sądowych i zastępstwa procesowego.
W uzasadnieniu wyroku Sądu Rejonowego w Wodzisławiu pojawiają się jednak kwestie od których włosy na głowie dęba stają.
Po pierwsze sąd uznał, że tabliczka „uwaga pies” na bramie wejściowej nie zwalnia właściciela od odpowiedzialności, jeżeli pies kogoś na podwórku pogryzie. W polskim prawie nie ma przepisów nakazujących wywieszać takowe ostrzeżenia, to zależy tylko i wyłącznie od woli właściciela. Jednakże jeżeli taka tabliczka jest, to widać były powody by ją zawiesić, podobnie jak ustawianie znaków ostrzegawczych przy zbliżaniu się do przejścia dla pieszych. Fragment uzasadnienia wyroku: „Zdaniem sądu ogrodzenie posesji i zaopatrzenia jej w bramę i furtkę nie jest też równoznaczne z tym, że nikomu nie wolno wchodzić na tą posesję [pisownia oryginalna] pod żadnym pozorem. Świadczy to jedynie o tym, że właściciel nie życzy sobie by ktoś chodził po jego posesji bez celu lub tylko dla własnych korzyści. […] istnienie bramy nie zabrania osobie, która ma jakiś interes do właściciela posesji lub domownika, wejścia przez tą bramę czy furtkę na posesję. Jeśli oczywiście bramę lub furtkę można otworzyć klamką, bo nie jest zamykana na klucz […] Furtka w posesji oskarżonej nie była zamykana na klucz, można ją było otworzyć ręką używając klamki (mimo, że była z jednej wewnętrznej strony)”. Skoro jednak jest brama, jest furtka i jest zamknięta na zatrzask otwierany od wewnątrz, nadto wisi tabliczka „uwaga, pies!”, to wejście na teren posesji bez wiedzy i zgody właściciela odbywa się na własne ryzyko, to chyba dość logiczne?
Ponadto sąd najwyraźniej nie wziął pod uwagę art. 78 Kodeksu Wykroczeń, który głosi „Kto przez drażnienie lub płoszenie doprowadza zwierzę do tego, że staje się niebezpieczne, podlega karze grzywny do 1.000 zł albo karze nagany”. Trudno nie założyć, że obcy ludzie kręcący się po „terenie” ( w tym wypadku – podwórze) psa go nie rozdrażnią. I trudno jakoś mi się zgodzić z argumentacją, że komornik jest funkcjonariuszem publicznym i podlega ochronie, bo przecież nie zwalnia to z myślenia. Na przykład, że ów pies o którym wisi ostrzeżenie mógł nie czytać o ochronie funkcjonariuszy publicznych. Nadto warto zwrócić uwagę, że wątpliwe jest, aby pracownicy kancelarii zdążyli poinformować opiekunkę i psa, że są funkcjonariuszami publicznymi, gdyż pieski potrafią szybko biegać (mało tego, p. Gorzawska twierdzi, że w ogóle nie chcieli się przedstawić i wyjaśnić przyczyn swojej obecności na posesji!). Tym samym właściciele posesji mogli uznać ich za złodziei lub bandytów. Warto przypomnieć tutaj wyrok poznańskiego sądu w sprawie mężczyzny, który zastrzelił włamywacza – uniewinnił człowieka uznając iż „Oskarżony miał prawo, aby ten zamach skutecznie odeprzeć nawet przy użyciu niebezpiecznego narzędzia i nie przekroczył granic obrony koniecznej. Osoba napadnięta nigdy nie może być pewna, czy napastnik nie ma broni ukrytej pod ubraniem”. Innymi słowy – na cudzy teren wchodzisz na własną odpowiedzialność, jeżeli robisz to bez wiedzy i zgody właściciela.
Po drugie w zeznaniach pojawiły się istotne rozbieżności. Pani Gorzawska twierdzi, że furtka i brama były zamknięte na zatrzask. Jednak zatrzask furtki można otworzyć przekładając rękę przez ogrodzenie i przekręcając klamkę. Z kolei w zeznaniach aplikantki i ochroniarza, twierdzących, że wejście na posesję nie było zamknięte, pojawiają się rozbieżności odnośnie tego, którędy weszli – przez bramę czy przez furtkę. Sąd uznał, że sprzeczność w zeznaniach poszkodowanych w tej materii dowodzi… szczerości tychże zeznań, że ich nie ustalili, a w ogóle składali wyjaśnienia dzień po zajściu, byli w szoku i po lekach, co mogło mieć wpływ na ich treść. A gdzie zasada prawa rzymskiego, że wątpliwości tłumaczy się na korzyść oskarżonego?! Bo tutaj jakby nie patrzeć przyjęto je na korzyść poszkodowanych. Nadto, skoro kwestię rozbieżności zeznań czy weszli przez bramę czy furtkę można tłumaczyć szokiem i lekami oraz uznaje się, że świadczy o tym, że nie ustalali zeznań, to dlaczego nie zastosować dalej tej logiki i nie zakwestionować zeznań o dzwonieniu do bramy, o tym, że wejście na teren posesji nie było zablokowane (co zeznawali oboje poszkodowani) i stukaniu do drzwi? I dalej – skoro zeznawali zgodnie – może się umówili? Na koniec – fragment uzasadnienia: „nie dano wiary temu, że nie słyszała ona [oskarżona – dopisek MN] pukania do drzwi wejściowych, że amstaf wybiegł za nią z domu i że jak otworzyła drzwi wejściowe to przed nimi nikogo nie było, bo pokrzywdzeni byli wtedy z boku budynku i tam pies zaatakował pokrzywdzonych”. A poszkodowani nie wiedzieli, którędy weszli…
Ciekawą logikę stosują polscy sędziowie.
Fot.: internet