Przede wszystkim zrozumiał, że jest politykiem na tyle nośnym, pożądanym przez media, że może sobie pozwolić na dyktowanie warunków. Dlatego nie decyduje się pochopnie na debaty, przebiera w ofertach, balansuje między decyzjami, że tu może pójść i dać wywiad, tamtemu może natomiast odmówić i natychmiast będzie to miało swój wydźwięk.

Jeśli Jarosław Kaczyński nie wybrał się na debatę do TVN24 czy do programu Lisa, to tylko dlatego że ani TVN24 z Moniką Olejnik ani Tomasz Lis po prostu sobie na to nie zasłużyli. Jarosław Kaczyński nie ma żadnego konstruktywnego interesu w tym, by windować im słupki oglądalności swoją obecnością w jednym studiu czy w drugim.

Poza tym, co tutaj najistotniejsze, na debatę z Jarosławem Kaczyńskim nie zasłużył sobie ten „najważniejszy” z debatujących, czyli Premier Donald Tusk. Wielu być może o tym zapomniało, a wielu też nawet nie zauważyło tego, co działo się w roku 2007, podczas debaty Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim, wtedy Prezesem Rady Ministrów.

Pominę pytania o ceny jabłek i innych produktów, o które Tusk zapytał Kaczyńskiego. To były sprytne i dozwolone pytania, mające uwypuklić to, że Kaczyński jako polityk jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. Ale przypomnijmy sobie tę historyjkę opowiedzianą nagle przez Tuska o pistoleciku Kaczyńskiego, dla którego ponoć „kogoś zabić to jak splunąć”.

To już było perfidne, wręcz chamskie i nie przyjęcia. Tak samo zresztą jak zachowanie platformerskiej części publiczności. Tak się bowiem „przypadkiem” złożyło, że ta publiczność okazała się rozwydrzoną gównarzerią, która nawet nie tyle przyszła kibicować Tuskowi, co permanentnie przeszkadzać Kaczyńskiemu. Wyzywali go z publiczności, gwizdali, tupali i Bóg jeden wie co jeszcze robili, by tylko Kaczyńskiego wyprowadzić z równowagi.

Brakowało już tylko, by zaczęli rzucać krzesełkami, jak na prawdziwych kiboli przystało. O tym dziś Tusk zdaje sie nie pamiętać i bezczelnie wyraża zdziwienie z faktu, iż Kaczyńskiemu wcale się do debaty z nim nie pali. Cóż, w średniowieczu nawet największy i najdzielniejszy z rycerzy odmówiłby pojedynku z kimś, kto umawia się na pojedynek sam na sam, ale gdy przychodzi czas pojedynku, to pojawia się z kolegami i Ci koledzy kopią rycerza w plecy i strzelają mu z procy w potylicę. Cóż, i Hercules dupa, kiedy ludzi kupa.

Tusk o tym nie pamięta, może nie chce pamiętać, Kaczyński za to ma to doskonale w pamięci, więc zanim zgodzi się na debatę z Tuskiem, to musi mieć pewność, że tym razem to spotkanie tak zostanie obwarowane odpowiednimi zapisami, że uniemożliwi Tuskowi przyprowadzenie kolegów i maksymalnie ograniczy prawdopodobieństwo nieczystej gry.

Sam Tusk próbuje całą sytuację opisać dla siebie korzystnie, dlatego tworzy narrację, z której wynika, iż Kaczyński zwyczajnie tchórzy. Dlatego ostatnio mówił o nim, że nie jest „panną na wydaniu, za którą trzeba się uganiać”, choć przecież tak naprawdę nikt Tuskowi za Kaczyńskim biegać nie kazał. Sam zaczął za nim uganiać, więc niech sam do siebie ma teraz pretensje.

Poza tym, co niektórym umknęło, tymi słowami o „pannie na wydaniu” Donald Tusk jawnie przyznał, że to nie on w tej kampanii jest głównym rozgrywającym i że najlepsze karty ma teraz w ręku Kaczyński. A jak Kaczyński nimi zagra, to już inna kwestia.

W każdym razie Tusk już wie dobrze, że w tej kampanii trudno mu będzie króliczka złapać, stara się więc stworzyć taką sytuację, w której najważniejsze jest to, by króliczka w ogóle gonić a całą winą króliczka ma być to, że nie daje się dogonić. A sam króliczek wydaje się całą sytuację mieć pod kontrolą i to on podejmie decyzję czy w ogóle da się złapać, a jeśli tak to gdzie i komu. A jeśli do tego dojdzie, to będzie on doskonale przygotowany, bo zamierza stoczyć niezwykle istotną dla siebie i Polski batalię.

piotrcybulski.eu