Na obecnym etapie życia, nie chcę wchodzić w żadne bliższe relacje z kobietami. Taką decyzję w sobie kultywuję, mimo tego że kobieta daje mężczyźnie rozkosz, przyjemność, ożywienie energii i uśmiech, wielkie TAK wobec życia.
Nie kobieta a chęć szczera…
Ale pomyślmy – kto daje mi rozkosz? Czy aby na pewno kobieta? Nie, to mój własny układ hormonalny. Czy jakaś osoba ma władzę, nad – powiedzmy sobie szczerze – flakami, gruczołami wydzielania dokrewnego w mym ciele? Nie, ten system reaguje na moje wzorce myślowe, zwane wzorcami reakcji albo wzorcami podświadomymi. Umysł jest biznesmenem liberałem, a system hormonalny posłusznym, nieśmiałym niewolnikiem na niekończącą się umowę – zlecenie. To on pokornie pompuje w moją krew hormony przyjemności, pobudzony umysłowym programem „kobieta = przyjemność”. Takie programy w głowie mają wszyscy, np. morderca ma program „zabijanie = przyjemność” i gdy zabija, faktycznie, hormony sprawiają że ten ulatuje ku niebu. Niektórzy ludzie mają program „sprawię by ktoś cierpiał = przyjemność”, są sadystami, perwersami. A są i tacy, którzy sami sobie sprawiają cierpienie, doświadczając przy tym rozkoszy. Wszystko co odczuwasz, jest wynikiem pracy hormonalnego murzyna. Jest on jak pies; może uratować człowiekowi życie, ale i zagryźć. Wszystko zależy od wychowania. Kawa daje przyjemność, ciastko daje, ale są tacy którym sprawia niesmak, daje obrzydzenie. Wszystko zależy od tego, co masz w głowie, czyli jaki masz wzorzec. Za nim podąża praca układu hormonalnego. Tak więc nie kobieta na Ciebie działa, a ona jedynie jest zapalnikiem reakcji którą masz w sobie. Jest w Tobie coś, co merda ogonkiem na widok pięknej Pani, więc gdy ta się pojawia, gruczoły strzykają dopaminą w sam środek tarczy odczuwania.
To tylko robota
Dla układu hormonalnego to tylko praca, nic osobistego – on działa tak, jak człowiek został uwarunkowany, zaprogramowany w dzieciństwie bajkami i bezustannym powtarzaniem „prawd”, które w innym państwie są fałszem. Dla Prawdziwych Polaków Papież jest święty, a dla ludzi w dzieciństwie gwałconych i krzywdzonych przez kler, kimś złym. Dla nas świnia jest smaczna, a dla Żyda i Muzułmanina nieczysta, budzi obrzydzenie. U nas krzyż kojarzy się z Jezusem, a na świecie ze znakiem plus. Układ przyjemności/bólu robi tylko to, co chce umysł. A umysł robi tylko to, co mu „zaprogramowano” w dzieciństwie za pomocą religii i „kultury” jej mać, tfu!
Ten system jest beznamiętny i bezstronny – wmówiono Ci że cierpienie jest takie fajne? Ok, im więcej cierpisz, tym więcej wymieszanej z bólem przyjemności. I im więcej ludzi obok Ciebie cierpi, tym przyjemniej. Dlatego cierpiący źle się czują w towarzystwie ludzi szczęśliwych, spełnionych, uciekają od nich. Dziś jestem na podwórku, świeci słońce. Zdejmuję koszulkę, napinam klatę w nadziei że może jakaś ślicznotka podgląda mnie w chaszczach… nagle chmura zasłoniła słońce, by natychmiast zaatakowały mnie muszki. Gdy chmury przeminęły z wiatrem, słońce kapać poczęło na mnie złotymi łzami, a muszki natychmiast odleciały. W blasku słońca, za dnia jest mniej przestępstw. Ciemność lgnie do ciemności, a światłość do światłości. Chociaż zdarzyło się w grzesznej młodości, że cudzołożyłem skąpany w jękach rozkoszy mej cnotliwej wybranki z internetu… otulony szalem grzechu i szczypiącego pragnienia, które rozpaczliwie domagało się zaspokojenia. Tak, grzeszyłem. Lecz i grzech jest umową społeczną. Zabijanie jest złe, ale zabijanie w wojnie obronnej już nie, mordowanie heretyka także nigdy potępiane nie było, zabijanie wierzącego w inne bajki było pochwalane… Seks bez ślubu jest podły, lecz przecież Pani ta miała ślub… tylko była w separacji. Każda tak mówi. A ja wierzę, bo chociaż z reguły nie wierzę kobietom ani za grosz w żadnej sprawie, w takich przypadkach jestem ufny jak dziecko.
Alergiczna rozkosz
W zimę miewam prawdopodobnie alergicznego pochodzenia ranki na dłoni – kiedyś miałem je na udach, teraz są na dłoniach. Zauważyłem ciekawą rzecz. Gdy leję bardzo ciepłą, ba! gorącą wodą na te bolesne miejsca, razem z bólem parzonej skóry pojawia się ciągnąca aż do łokcia neurologiczna rozkosz. Im gorętsza woda, tym większa przyjemność wymieszana z bólem, rosnąca niemalże do nieskończoności. W końcu ból stawał się zbyt duży, więc wycofywałem dłoń spod strumienia gorącości. Można tak? Jasne, da się. Ale można też w medytacji, relaksie tak się odprężyć, tak oddalić od dialogów wewnętrznych (nieustannie pędzących myśli tworzących problemy) – że rozkosz stanie się dostępna bez domieszki bólu.
Można czerpać rozkosz z kobiety, licząc się z ceną jaką trzeba za nią zapłacić (za darmo w życiu, jest tylko ser w pułapce na myszy), albo z innych, naturalnych źródeł, głównie z miłości. Miłość do życia, wiatru, oddechu… można kochać i odczuwać rozkosz, nie będąc jej niewolnikiem. Któż mi zabierze oddech? Szum gubiącego się w liściach drzewa wiosennego zefirka? Możesz zabrać oddech, słuch, oczy… ale zawsze możesz coś kochać, a nawet kochać samo kochanie. Miłość to coś, czego nie zabierze Ci nikt. Mądre słowa? Tak, ale ludzie myślą że miłość to coś, co trzeba znaleźć. Ależ skąd, po prostu kochaj i raduj się ciepłem w swej klatce piersiowej, lekkością w brzuchu i trelami słowiczymi. Jeśli umiesz wzbudzać w sobie miłość, to masz miłość. Jeśli nie umiesz jej wzbudzać, szukasz jej – i być może znajdziesz, ale nie za darmo. Ludzie za tę przyjemność, każą sobie płacić różne, czasem szalone, lichwiarskie ceny.
O co więc chodzi, któż nie lubi takiego przypływu radości, chęci życia wywołanego związkiem, planami na wspólne życie? Wszyscy lubią. Zakochanie to największy istniejący haj, marzą o nim dosłownie miliardy ludzi, wielcy, sławni ludzie piszą o nich wiersze, poematy, powstają filmy, powieści… wszyscy chcą się naćpać miłością. Dlaczego więc rezygnuję z tego? Ponieważ narkotyki dają podobną przyjemność, także alkohol, papierosy, słodycze, wygrana w walce bądź realizacja projektu zakończona sukcesem. Ale gdy zamiast rzucać się na źródło przyjemności, chwileczkę te wszystkie sprawy obmyślimy, wszystko przestaje być różowe, a zaczyna być niepokojąco brązowe…
Coś za coś, nic za darmo
Narkotyk daje przyjemność, a później pojawia się depresja, smutek, brak energii. Ciało odreagowuje. Alkohol daje do dziesięciu minut szczytowej euforii, by cały dzień, bądź nawet dwa, cierpieć kaca. Pomijam ekscesy gdy organizm zwraca truciznę, każdym możliwym ujściem. Bokser czy zapaśnik który płacze ze szczęścia po wygranej, wcale nie odczuwa szczęścia, a sytuacji gdy wielomiesięczna sprężyna stresu, wreszcie wystrzeliła pchając do żył hormony uniesienia. Tak samo działa firmowy sukces. Im mocniej naciągniesz sprężynę (stres, niemiłe uczucia, strach), tym większa przyjemność gdy ona się rozpręży.
Jak więc widzimy, światowe przyjemnostki nie są za darmo – a cena jaką za nie płacimy, jest wyraźnie większa niż to, co dostajemy. Tak samo jest z kobietami. Jeśli kobieta zmotywuje mnie do bycia radosnym, to będzie to bodziec z zewnątrz – jak narkotyki, alkohol albo stawianie sobie celów sportowo – zawodowych. Stanę się uzależniony od tego bodźca, ponieważ nie umiem sam go wywoływać, a każdy lubi ten przypływ energii… Jeśli więc kobieta swoim bodźcem (powiedzmy wprost, pocałunkami i nie tylko) daje mi szczęście, to gdy zacznę działać nie tak jak ona chce, bodziec zaniknie stłumiony przez kłótnię, płacz czy bardzo modne od co najmniej kilkuset tysięcy lat migreny. Jeszcze trzysta lat temu można było im zaradzić, poprzez zdecydowaną stymulację punktów akupunkturowych na twarzy (działało), teraz jednak mamy nowoczesność, która zbiera krwawe żniwo. Migrena to coś, co budzi w nowoczesnych samcach bolesny skurcz niepokoju, wylaną rzekę trosk i obaw. Migrena jest tamą męskiej żądzy, a jak wiemy, z czasem tama pod naporem wartkiego strumienia ambrozji pęka. Wtedy pojawiają się płacz, łzy i do znudzenia powtarzane hollywoodzkie wycie „dlaczego?”.
Zakochanie zawiera w sobie ból
Bycie zakochanym, to bycie niewolnikiem. Niewiele się to różni od bycia uzależnionym od wódki czy amfetaminy. Ludzie piszą książki i wiersze o haju, którego pragną całym sobą. Piszą o zakochaniu, nawaleniu wódą i narkotykami, bo to jest w sumie to samo, ta sama jakość jeśli chodzi o krańcową euforię, ale różni je czas trwania i rodzaj zapłaty za tę „radosną” pożyczkę.
Tu niejedna oburzona Pani, może mnie oskarżyć o bycie skrzywdzonym przez kobietę, egoizm i płytkość osobowości… ale spójrzmy szczerze. Euforia wódczana to 10 minut, narkotykowa może trwać parę godzin (kwas, amfa, hera, koks krócej) a zakochanie i rozczarowanie drugą osobą, to często miesiące czy lata cierpienia, tęsknoty, depresji, cięcia się z rozpaczy… jest ekstaza? Jest. Jest kac i szybka jazda w dół po byciu na szczycie? Jest. Jak więc widać, im większa zabawa gdzie wywołuje ją coś z zewnątrz, niezależne od nas, tym większa odpłata. Stan zakochania to zadowolenie, energia, chęć do życia, radość i siła do pokonywania problemów. Panie które nie piją czy nie próbowały narkotyków, po prostu nie wiedzą, że te substancje działają identycznie tak samo – tylko krócej, a kac jest bardzo efektowny. Gdy się napiję, też chce mi się żyć – ale później, gdy trzymam głowę w muszli i duszę się niedawną kolacją, pragnę umrzeć. Wszyscy wiedzą, pijesz – cierpisz. Jasny biznes. Chcesz zaszaleć? Szykuj się na wymioty, biegunkę, a także na świadomość, że możesz nie dobiec do toj toja. Z tzw. „miłością” jest jednak inaczej. Zakochanie to subtelny, długotrwały proces nabywania uzależnienia, więc tego nie widać. Haj narkotykowy trwa kilka godzin, a ten hormonalny związany z zakochaniem, do dwóch lat. Gdy się kończy, zderzenie z rzeczywistością bywa straszne. Za późniejsze cierpienie obarcza się winą faceta, dziewczynę, ale nigdy własnych wzorców podświadomych; bo i mało kto o nich cokolwiek wie. Dlatego ludzie wychodząc pokiereszowani ze związków, szybko chcą znaleźć nowego partnera – to nic nowego, alkoholicy i osoby wprawione w piciu, robią tak samo; klinem na kaca.
Z zakochania w miłość?
Panie mające głowy pełne cudzych bajek, mówią: bo z zakochania trzeba umieć przejść do etapu miłości. I owszem, ale żeby tak się stało kobieta i mężczyzna muszą mieć miłość w sobie – a ludzie nie mają miłości, ponieważ wierzą że miłość to coś, co ma dać druga osoba. Dlatego gdy mija zakochanie, najczęstszym klejem partnerów jest ciąża, dziecko, hipoteka i oczekiwania rodziny, bądź własne lęki, że przecież trzeba się już „ustatkować” i hajtnąć. Gdy dwie osoby nie mają miłości, a chcą ją brać od drugiej strony, zaczynają się nienawidzić że jej nie dostają… pojawia się uraza. Zaczynają ze sobą walczyć jak małe dzieci o ochłapy miłości, uwagi i zainteresowania, dzięki czemu mamy statystyczne, nieszczęśliwe małżeństwo z poranionymi dziećmi.
Jeśli nauczyłeś się czerpać przyjemność z zewnętrznych bodźców, balansujesz na krawędzi. Bo i co zrobisz, jak Pani która daje Ci ten miłosny haj, zechce go zabrać np. odchodząc od Ciebie? A przecież są Panie, które w zemście za brak szczęścia, który zdaniem mam i babć ma dać facet, potrafią zrobić każde, niewiarygodne wręcz świństwo. Np. podejmując decyzję o odejściu, idą do łóżka z Twoim najlepszym „przyjacielem”, bratem, czasem ojcem… za to że zabrałeś jej tyle czasu, tyle szans na poznanie szejka, które mijają wraz z każdą pojawiają się zmarszczką.
Skok ku wolności
Będziesz cierpiał – miesiącami, latami, niektórzy przechodzą męki całe życie… a są i tacy, którzy skaczą z mostu w zimną, rzeczną toń. Przed kim uciekają, któż ich goni? Ich własne poczucie nieprzyjemności, cierpienia. Poszukajmy winowajcy. Hormony! Tak, doskonale. Są hormony stresu i hormony nagrody, przyjemności. Ale ktoś nimi steruje. Program podświadomy „bez Anki, Hanki, Kaśki czy Marty nigdy nie będę szczęśliwy”! Brawo, świetna odpowiedź. Takie programy są nam dosłownie „wkładane” do głowy w dzieciństwie. Czyni się to za pomocą nauczania dziecka, czytania mu bajek gdzie szczęście to ukochana kobieta i gromadka brzdąców, oraz obserwowania otoczenia, które też żyje takimi kulturowymi programami. Opisuję to bardzo dokładnie w mojej książce „Stosunkowo dobry”, dostępnej do kupienia jako ebook na samczym runie. Szczęście to coś, co można odczuwać w każdej chwili – i bez żadnego powodu. Jednak społeczeństwo wmawia nam, że ten emocjonalny rarytas będzie nam dostępny jedynie wtedy, kiedy zrobimy „to co trzeba”. Czyli wypijemy kawę, zjemy batonika, kupimy Ipoda, hajtniemy się, spłodzimy małolatów, zbudujemy dom i posadzimy drzewo. Szczęście, nasz naturalny stan, zostaje uzależnione od zewnętrznych bodźców. Niedobrze. Stajemy się narkomanami. Jesteśmy uzależnieni i cierpimy, ponieważ „dealer” raz daje nam „towar”, a raz nie.
Kiedyś zacząłem to wszystko obmyślać na poważnie. Pewna figlarna Pani, zakręciła się solidnie wokół Państwa uniżonego sługi, z troską i zaangażowaniem pilnując, by moje jądra były stale puste, a brzuch pełen frykasów. Nie przeszkadzały jej nawet moje gazowe arie toaletowe i ostry, dwuminutowy seks. Matko Boska Częstochowska! Anioł! Zrobiło się naprawdę poważnie, a ja stanąłem przed testem, mającym wykazać czy noszę spodnie, jestem poważnym, dojrzałym mężczyzną, czy żałosnym, pustym gnojkiem. Jak zapewne Państwo się domyślają, wskoczyłem w tożsamość społeczną numer dwa.
Tak, boję się
Panie uwielbiają mówić, że jakiś mężczyzna boi się odpowiedzialności, że zachowuje się jak mały chłopiec. A co w tym złego? Boję się też pędzącego pociągu, tarantul, oszalałego dresiarza z nożem – boję się, ponieważ gdybym się nie bał, byłbym chory psychicznie. To co jest niebezpieczne dla mojego życia, wzbudza mój strach, czyli jest silną motywacją do uniknięcia tragedii. Dlaczego mam się czuć winny, że się boję pewnych sytuacji? Boję się tzw. „odpowiedzialności”, ponieważ po latach zgłębiania psychiki ludzkiej, wiem że spłodzić dziecko może każdy, nawet największy idiota po pijaku – ale wychować tak, by było szczęśliwe, nie jest już tak proste. By wychowanie było zbliżone do ideału, w tangu wychowawczym muszą idealnie współgrać dwie osoby – rodzice. I żadna z kobiet, w których byłem… nie była osobą, która by w pełni rozumiała co to jest wychowanie, co to jest nowa istota na tym świecie, co to jest dziecko. To nie jest zabawka, ani ktoś kto ma nam na starość podcierać tyłek, na litość Boską! To nie jest też ktoś, kto ma wygasić nasze kompleksy dotyczące sukcesu życiowego i bogactwa, kto ma nas wynieść wyżej w społecznej hierarchii. Dziecko to coś znacznie poważniejszego i głębszego. Ludzie tego nie rozumieją, a koronnym dowodem jest to, że świat ten pełen wojen i konfliktów, tworzony jest przez ex bobasy. Jeśli mamusie miałyby tę naturalną mądrość którą się tak szczycą, świat by inaczej wyglądał. Niestety, jest jak jest. Jestem odpowiedzialny – dlatego póki nie opanowałem siebie, swych emocji, nie zdobyłem mądrości – nie czuję się na siłach niszczyć dzieciństwo maluszka, bo Pani chce już mieć słodkie, różowe „bobo”.
Skąd pewność że dzieci pomogą?
Jeśli się ożenie, spłodzę dzieci, to po co właściwie mam to zrobić? Bo tak wszyscy robią? To kiepska motywacja, co mnie obchodzą inni ludzie? Oni mają swoje życie, a ja swoje. Mam to robić dla tej słynnej szklanki wody na starość? Ale czyż nie jest to egoizm? A zresztą jak już nie raz widziałem, dzieci na starość rodziców oddają do przytułku. Wina rodziców? Nie zawsze, naprawdę. Oczywiście, miło jest mieć zdrowe, kochające dzieci na stare lata – ale skąd pewność ze dzieci w ogóle dożyją naszej starości? Ilu młodych ludzi ginie w wypadkach? Skąd pewność że się nami zaopiekują, a nie przejmą nam mieszkania i majątku, oddając nas do umieralni? Przecież ja takie sytuacje widziałem na własne oczy – w wykonaniu mojego śp. dziadka i śp. wujka. Dziadek leżał w Konstancinie, ze złamanym kręgosłupem całkowicie sparaliżowany, a wujcio z przekupionym notariuszem załatwiał „podpisywanie” (dziadek ruszał tylko szyją lekko, ręce bezwładne) darowizny mieszkania. Po co? Ponieważ mieszkanie wraz z dużą kwotą pieniędzy, złotymi monetami i innymi bogactwami, miało być poł na pół na moją mamę i tegoż wujka. W tym przypadku wujek zgarnął wszystko, bo i my nie chcieliśmy sądu, a może i gorzej, gdyż wujek lubił zastraszać, a był znany z gwałtowności i umiłowania przemocy. Takich przypadków jest bardzo wiele – znam je także z opowieści moich czytelników, ludzi z którymi pracuję. Są też przypadki/wypadki, kiedy rodzice w sposób niezwykle ohydny manipulują swoimi już dorosłymi dziećmi, by mieć darmową służbę. Ten przypadek znam z autopsji wręcz doskonale, bo często bywam w takiej rodzince z piekła rodem. Wszystko na zewnątrz ładnie poukładane, maski nałożone, ale w środku to pełna cierpienia gehenna… upiększana pięknymi słowami o miłości, poświęceniu i szlachetności. A każdy kto chce się wyrwać z roli muła do ciężkiej harówy, zostaje natychmiast gnojony wrzaskami o egoiźmie, byciu płytkim, żałosnym.
Jeśli mam liczyć na dzieci, to wolę już liczyć na siebie i odkładać pieniądze na starość, a także zdrowo się odżywiać i dbac o siebie. To nie jest pewne rozwiązanie, żadne takie nie jest – ale działa statystycznie skuteczniej, niż liczenie że dzieci zrezygnują ze swego życia, by podcierać mi tyłek.
Dlatego cały czas jaki mam, całą wiedzę i energię przeznaczam w jednym celu – pragnę nauczyć się wzbudzać w sobie przyjemność sam z siebie, zamiast brać ją z zewnątrz. To jest możliwe, wielokrotnie tego doznałem, znam ten wzór i te możliwości. I gdy oddasz się tej sprawie, ze świadomością o co toczy się gra – a toczy się o wolność – wtedy zaczniesz rozumieć, że świat zrobił nas wszystkich w konia. Rozkosz, błogość, przyjemność, spełnienie, satysfakcja to coś, co możesz odczuwać sam z siebie, jeśli wyrzucisz z siebie wszystkie śmieci, które nawkładano Ci do głowy. Twoja wiara, poglądy i przekonania nie są wcale Twoje – to programy które Ci zainstalowano w głowie, niemal tak samo jak instaluje się je w komputerze.
Lubię ten haj…
Podsumujmy. Lubię kobiety. Ale co właściwie lubię? Ten haj który odczuwam, gdy widzę piękne, zwarte pośladki… Tę moc i motywację, tę siłę do życia i energię, która wstepuje we mnie, gdy atrakcyjna kobieta ze mną rozmawia, gdy czuję że nadajemy na tej samej fali. Gó.no prawda… nie ma żadnej wspólnej fali. Jest tylko gra o przetrwanie ludzkości, wyrażająca się w rozmnażaniu. Kobieta by doprowadzić do dzieci jest cudowna, miła i wszystko rozumie. Dosłownie wszystko… do czasu gdy powstaje umowa prawnie wiążąca Cię (małżeństwo), oraz pojawia się Twoje uzależnienie od kobiety (seks, wsparcie, jej opinia) i od dzieci. Tylko spróbuj podskoczyć, a tracisz dostęp do ukochanych dzieci, żony, seksu… Znosisz więc codzienną mękę, czekając już tylko na cud. Niestety, on nigdy się nie zdarza.
Ileż w tym szczęściu nienawiści…
Gdybym sam się tego domyślił, mógłbym uznać że to urojenia. Zresztą same Panie tak twierdzą; ileż razy z nieprawdopodobną wręcz pogardą, sugerowały mi chorobę psychiczną, urojenia? Ileż w tym nienawiści i złości, ukrywanej w słowach „żal mi Ciebie, jesteś chory, lecz się, na pewno zostałeś skrzywdzony” itd. Pomyślmy logicznie. Czy osoba szczęśliwa, tak naprawdę spełniona w życiu, inwestowałaby tyle negatywnych emocji w kogoś, kto ma inne zdanie niż ona na temat życia? Nie, to niemożliwe. Ktoś będący szczęśliwy, nie lgnie do tak niskich emocji, bo pławi się w swym szczęściu, poczuciu spełnienia. To tak jakby ktoś pijąc pysznego drinka, nagle przerzucił się na denaturat… Atakują tylko osoby wewnętrznie niespełnione, pełne marzeń o szczęściu, które nigdy się nie spełnią. Stąd ta próba zdławienia w zarodku, zniszczenia psychicznie każdego, kto może chcieć żyć inaczej, po swojemu. To wiara w to, że być może moja idea nie jest wcale najlepsza, że może być kłamstwem. To podświadomy strach, ponieważ Panie świadomie są przekonane, że to co wbija im się do głów od dzieciństwa, jest prawdą. Niestety, nie jest. I właśnie ten lęk przebija się do świadomości, uzewnętrzniając się jako słowno emocjonalny rynsztok, bo inaczej tego nazwać nie można. Można śmiało uznać, że to nie wspólny front kobiet walczy o swe przekonania i prawdy, a program w ich głowach walczy o przetrwanie, w zetknięciu z innym, np. moim programem na życie. To nie ludzie ze sobą walczą, a programy w ich głowach. Jeden człowiek ma program Hitlerowski, drugi komunistyczny – mordowali się więc wzajemnie, ale czy ci często w ogóle nie znający się ludzie, mieli coś prywatnie do siebie? Nie, walczyli w imię oczywiście jednego słusznego programu na życie.
Najpierw rozkosz, później wszystko inne
Tak więc czy mam urojenia? Niestety, przez swoje pisanie zostałem uznany za autorytet (z całą pewnością mylnie) – rozmawiam z ludźmi od lat, wysłuchuję ich problemów, jednocześnie budując dzięki nim swoje pojęcie o świecie, swoją wiedzę. Wszędzie jest to samo… System działa bezbłędnie. Na początku raj, później tragedia. Super małżeństwa, wielka miłość? Nie mi oceniać te promowane nachalnie obrazki, ale znam ludzi którzy uświadomili mi, że te obrazki są wielkim kosztem wymyślane i trenowane. Z wielu względów; praca, kariera, sukces, zazdrość innych…
Dlatego do czasu, gdy nie nauczę się uruchamiać pieknych emocji w sobie – sam z siebie – nie dotykam tramalu, strzykawek, papierosów, wódki, kobiet… Lubię kobiety, ale dopóki mogą mi dać rozkosz, a później dozując ją wpływają na moje życie… to nie, dziękuję. Ludzie zwykle robią na odwrót. Gdy cierpią, mają problemy, szukają drugiej osoby bo podobno „razem łatwiej”. Czasem tak, czasem nie… ale najczęściej jednak nie. Ja gdy cierpię, unikam jakichkolwiek używek, jakichkolwiek radosnych bodźców z zewnątrz, bo one nigdy nie były, nie są i nie będą za darmo. Gdy będę miał w sobie przyjemność sam z siebie – wtedy mogę wejść w prawdziwie równy, szczęśliwy związek, gdzie obie strony nie mogą sobą manipulować, a co za tym idzie, dowalać sobie na przeróżne sposoby.
—————————–
Zapraszam do kupna moich e książek „Stosunkowo dobry”, oraz „Wyprawa po samcze runo” KLIK. Zachęcam do ściągnięcia mojej książki „Co z tymi kobietami?” jako darmowego e booka KLIK. Jeśli się spodoba, zawsze można dostać ją w każdej księgarni, na terenie całej Polski. Zapraszam wszystkich serdecznie na mój fanpage KLIK, Bardzo jestem wdzięczny wszystkim tym, którzy poczuwają się do dbania o cały ten interes i go finansują KLIK, także poprzez PayPal, mój meil to coztymikobietami@poczta.onet.pl
Mojemu ciału dano imię Marek. Przepchnięto je przez szkołę z tytułem ekonomisty. Teraz te ciało działa jako pisarz, ale kim tak naprawdę jestem, nie mam kurwa bladego pojęcia.
4 komentarz