Bez kategorii
Like

BYłO CIEMNO, JEDYNIE BLADY, WYCHUDZONY KSIĘŻYC(…)

27/01/2011
414 Wyświetlenia
13 Komentarze
3 minut czytania
no-cover

Było ciemno. Jedynie blady, wychudzony księżyc  nieśmiało zerkał  zza atramentowej  chmury. Spod przymkniętych powiek rzucał świetliste spojrzenia. To tu, to tam.  Wąskimi uliczkami Starego Miasta szedł Mag, a w odgłos jego miarowych kroków wsłuchiwały się z niepokojem dziewiętnastowieczne kamienice.  Mag zawsze miał słabość do pięknych kobiet, Taliskera i butów ze skórzanymi podeszwami. Był z niego wyrafinowany gość. Trochę zmęczony, niewyspany od paru dni, przemierzał opustoszałe zakamarki miasta, pogwizdując cichutko. Kochał muzykę. Kochał też włóczyć się nocą bez żadnego celu. Podczas spacerów bazgrał po murach, dzwonił domofonami, bezmyślnie kopał puste puszki po piwie, straszył bezdomne koty. Mag lubił małe prowokacje. A że miał sporo fantazji i niemało tupetu, śmiało realizował swój  każdy, najgłupszy nawet, pomysł. I rzecz dziwna: pomimo zamiłowania do błazeństwa, […]

0


Było ciemno. Jedynie blady, wychudzony księżyc  nieśmiało zerkał  zza atramentowej  chmury. Spod przymkniętych powiek rzucał świetliste spojrzenia. To tu, to tam.

 Wąskimi uliczkami Starego Miasta szedł Mag, a w odgłos jego miarowych kroków wsłuchiwały się z niepokojem dziewiętnastowieczne kamienice.

 Mag zawsze miał słabość do pięknych kobiet, Taliskera i butów ze skórzanymi podeszwami. Był z niego wyrafinowany gość.

Trochę zmęczony, niewyspany od paru dni, przemierzał opustoszałe zakamarki miasta, pogwizdując cichutko. Kochał muzykę. Kochał też włóczyć się nocą bez żadnego celu. Podczas spacerów bazgrał po murach, dzwonił domofonami, bezmyślnie kopał puste puszki po piwie, straszył bezdomne koty. Mag lubił małe prowokacje. A że miał sporo fantazji i niemało tupetu, śmiało realizował swój  każdy, najgłupszy nawet, pomysł.

I rzecz dziwna: pomimo zamiłowania do błazeństwa, maskarady, drobnych życiowych spekulacji, był  osobą ze wszech miar pożądaną. Posiadał bowiem zaczarowany flet.

Magiczne brzmienie tego instrumentu otwierało mu drzwi do wszystkich salonów świata. Witały go zamglone spojrzenia pań i pełne estymy spojrzenia panów. Bywał więc. Tu przesłał dyskretny uśmiech, tam protekcjonalnie poklepał po ramieniu, szepcząc: „Dobrze będzie. Damy radę. Pomyślimy. Żaden problem. Biorę to na siebie. Załatwione.”

Zazwyczaj po wymianie uprzejmości, kilku krótkich, niezobowiązujących  rozmowach, przechodzono do gabinetu. Tam Mag rozkładał nutowe zapisy swoich najnowszych kompozycji. Zawsze otwarty na wszelkie sugestie.  Skory do współpracy. W grę wchodziły przecież niemałe koszty.

Kiedy było już po wszystkim, wychodził tanecznym krokiem, a drzwi salonu zamykano szczelnie. Wszyscy zebrani patrzyli z zainteresowaniem przez okna. A Mag z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmował srebrzysty flet, zamykał oczy, brał głęboki oddech i grał. Zaczarowane dźwięki jak srebrzyste kuleczki rtęci rozpraszały się po świecie. I nie trzeba było długo czekać, aby ujrzeć ciągnący się za nim ogonek zasłuchanych ludzi.

„(…)będzie cię wiódł jak czarodziejski flet/i będziesz szedł, i będziesz szedł(…)”

*

Wąskimi uliczkami Starego Miasta, z nowym kontraktem pod pachą, szedł szef jednej z sondażowni – Marcin Mag. A może to jednak nie był on?

0

intuicja

101 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758