Takim szczegółem – według nich – jest kwestia (nie)obecności gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów. "Samo określenie 'kłamstwo smoleńskie’ zrobiło wielką karierę, jak to często bywa z pojęciami niejasnymi – piszą autorzy tekstu. – (…) Prawicy udało się wytworzyć wrażenie, że katastrofa to wciąż otwarta kwestia, że dotychczasowe ustalenia były nic niewarte". Dokonał się więc wyłom – martwią się redaktorzy. – Powraca myśl, by powołać międzynarodową komisję.

Nie tak miało być. Dziennikarze "Polityki" szukają pomocy u prof. Marka Żylicza, który nie widzi potrzeby wznawiania badań. Przecież okoliczności katastrofy są podane na 318 stronie raportu Millera: "Przyczyną wypadku było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, przy nadmiernej prędkości opadania, w warunkach atmosferycznych…". Dodajmy tu przemilczany przez tygodnik fakt, że prof. M. Żylicz jest wybitnym specjalistą w zakresie… prawa międzynarodowego.

Także Paweł Deresz ma tu coś do powiedzenia: "Informacji przekazywanych przez pana Macierewicza nie traktuję poważnie. To rodzaj działalności politycznej".

"Tylko co w takim razie zrobić z rewelacjami profesorów Biniendy i Nowaczyka? – pytają stroskani redaktorzy.

Pośrednio rozwiewa te wątpliwości i odpowiada na pytania prof. Wiesław Binienda w wywiadzie udzielonym "Naszemu Dziennikowi". Stwierdza tu profesor, iż Polacy mają prawo do "takiej komisji, która by przeprowadziła badania zgodne ze standardami światowymi". To nie może być komisja Millera, która "miała już swoją szansę i pokazała, że nie potrafi nic zrobić. To co zrobiła, było kopią raportu rosyjskiego z niewielkimi zmianami".

Prof. Binienda omawia kolejny raz wyniki swoich badań. Tu pierwszym wątkiem jest ewentualne zderzenie tupolewa z brzozą. "Moje obliczenia pokazały, że niezależnie od prędkości tego samolotu, od miejsca uderzenia w drzewo (…) występuje zniszczenie krawędzi przedniej skrzydła. Ale w efekcie drzewo jest przełamane, wręcz przerąbane, samolot z prędkością 80 m/s przelatuje przez wyrwaną przerwę w ciągu 0,01 czy 0,02 sekundy, zanim górna część drzewa jest w stanie opaść". Tak więc zrozumiałe jest, dlaczego dość wątła brzoza nie mogła przeciąć skrzydła.

"Mało tego – kontynuuje Wiesław Binienda – razem z prof. Braunem zrobiliśmy symulację aerodynamiczną, żeby zobaczyć, co się działo. Bo skrzydło leżało 111m od brzozy, zgodnie z linią ruchu samolotu po prawej stronie, czyli musiało przelecieć z lewej strony, gdzie się urwało, na prawą stronę, a mówimy o skrzydle, które ma 19m, czyli tych 10m przesunięcia w prawo jest oczekiwane. Nie jest możliwe, żeby to skrzydło, jeśli się urwało na 6m, przeleciało 111m do przodu i 10m na prawo. Byłoby to możliwe, gdyby skrzydło zostało urwane na wysokości 26m albo trochę wyżej i 70m za tym drzewem. Taki jest wynik symulacji aerodynamicznej" – podsumowuje prof. Wiesław Binienda, dziekan Wydziału Inżynierii Cywilnej na Uniwersytecie w Akron w Ohio oraz ekspert NASA.