Bez kategorii
Like

Bej

28/04/2011
654 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Gdy żywi utracą nadzieję, umarli powstaną.

0


Niesamowite zdarzenie, które miało miejsce w okolicach Opola Lubelskiego,w czasie, gdy dogorywały resztki Powstania Styczniowego.

Szli przez bagno, gubiąc co i rusz jakieś drobne elementy ekwipunku.

Nikt nie baczył na to, łącznie z dowódcą, niskim, krzepkim mężczyzną o ostrych rysach.

Najważniejsze było , nie dać się złapać Kozakom i watahom okolicznych chłopów, zwabionych nagrodą za głowę powstańca.

Że też musieli zapuścić się w takie okolice, z dala od domostw, od znajomych wsi, połozonych na skraju Puszczy Białowieskiej.

Od swoich.

Tfu, ciągle tylko ucieczka i ucieczka, wycofywanie się i szarpanie Ruskich po jednym.

Po co to teraz, któż zrozumie polityków z Warszawy i Paryża, cały świat pogrążony w obserwacji wojny w Ameryce.

A u nas to co do kroćset?! Wycieczka pensjonarek co im się w palcaty zachciało zagrać?

To Północ jak chce wojować z Południem lepsza od jakiejś tam Polski, tfu!

Czy rzeczywiście, jak mówili starsi, wybraliśmy najgorsze lata na Powstanie?

I czy my wybraliśmy?

A teraz, Rząd Narodowy w rozsypce, Traugutt nie żyje, Gienierały Majory panoszą się jak sam Car..

Ile jeszcze ten kraj ma przecierpieć?

Zostało ich ośmiu, w większości byli to chłopi, którzy dołączyli dawno do Powstania.

Już nikt nie jaśniepanował sobie, zbyt dobrze się znali, wiedzieli że wobec zagrożenia i groźby śmierci wszyscy równi.A i w razie czego, można było być przywołanym do porządku siarczystym kuksańcem.

Śmierdzą tak samo, krwawią i umierają, chowani pod skromnymi krzyżami w lesie lub chyłkiem przenoszeni na rodzinne cmentarze.

Tak, umierają, dla Rzeczpospolitej.Której, jak nie było, tak nie ma .

I kto wie, kiedy będzie.

Dowódca oddziału przełknął gorzką pigułę, która zaległa mu w piersiach, tak, teraz już dość strat, musimy przeżyć.Byle na leże.

Mamy jeszcze dzieci, wnuki, mamy żony, siostry, matki, narzeczone, czekające zbyt długo.

Ostrzegawczy syk, idącego na szpicy osiłka w uniformie zdartym z kozaka, wyrwał dowódcę z zamyślenia.

Panie Bogusławie, czterech przed nami.

Pokaż, nie mam twoich oczu.

Tam! Przyłozył do oka lunetkę, wydobytą z zanadrza przez prowadzącego.

A by ich!

Na skraju lasu, zaraz za końcem grzęzawiska, rozłożyło się obozem czterech kozaków.

Za mało, zdecydowanie za mało ich, psubratów moskiewskich.

Widać szpica czy jak, czekali na resztę oddziału, albo diabli wiedzą co robili.

Zawracamy, jakie dwadzieścia sążni i odbijamy w prawo, tam, gdzie nie ma duktu.

I żeby mi żaden nie zrobił jakiego hałasu, bo z tego bagna żywi nie wyleziemy.

Szli, wydobywając przemoczone buty z mazi błota pomieszanej z roślinnością.

Gdyby teraz sztucer któremu wypalił, Jezusie, byłoby po nas.

Jego własny wpadł do wody parę godzin temu, ale nie było czasu na sprawdzanie ładunku i pistonów.

Brzeg lasu był coraz bliżej, ostrożnie wypełzli z bagna.

Jeszcze ze trzy staje i będą mogli się schować w niewielkim majątku, który dostał od władz jeden z okolicznych gospodarzy.

Wczesniej wydał kozakom miejscowego nauczyciela- powstańca i został miejscowym donosicielem policyjnym, ale po spowiedzi, zagrożony karą wieczną zaczął działać na dwa fronty.

Jednak zostało jeszcze trochę do przejścia przez teren, usiany zaroślami i rzadkimi, chłopskimi zagajnikami.

To było jak samobójstwo.

Gdyby kozacy ich tam dopadli, nawet by nie zdążyli przeładować.

A mogli jeszcze trafić na miejscowych, czasem jeszcze gorsi byli.

Najgorsze przypuszczenia stały się rzeczywistością.

Na brzegu lasu, za kępą krzewów, rozłozyło się około dwudziestu chłopa, uzbrojonych w kłonice, kije, jeden miał kosę oprawioną na sztorc, a jeden, nawet łuk zmajstrowany domowym sposobem.

Widć było, że kilku ma na sznurkach przewieszone samodziałowe flinty.

Mimo całej ostrożności, powstańcy zostali dostrzeżeni przez tą hałastrę.

Spokój! Krzyknął na swoich ludzi, mają daleko, krzaki ich nie osłonią a widać ich i tak.

Zanim kozaki nadjadą, powystrzelamy paru.

Tylko, salwą, Panowie, musimy swołocz, wystraszyć dobrze.

Na dwa, damy ognia.

Wataha chłopstwa ruszyła pędem, mając około trzystu metrów do pokonania.

Powstańcy przymierzyli się i na komendę oddali nieregularną salwę.

Trzech napastników padło i już nie podniosło się.

Reszta zwolniła nieco, dając trochę czasu przeciwnikom, zbliżającym się coraz bardziej.

Ci, uwijali się jak w ukropie, szybko przeładowując broń, tylko wielkie chłopisko na przedzie nie robiło nic, został mu jeszcze jeden patron w dwururce, a komenda była: salwą , to salwą.

Złozyli się jeszcze raz, padł tylko jeden napastnik.

Reszta nawet się nie zatrzymała.

Opili się, czy co?

Teraz, czekała ich szaleńcza walka wręcz o przeżycie, mieli dwie szable, dwa kordy i trzy pistolety, jedna siekiera.

Można było też walić w pysk kolbą, nie zważając na jakikolwiek fechtunek.

Byle przeżyć.

Ale pozostali kozacy, zaalarmowani wystrzałami, powinni już tu być, co ich zatrzymało, nieważne, dobrze, że jeszcze ich tu nie było.

W Imię Ojca I Syna I Ducha Świętego, Boże oto idziemy przed twe Oblicze.

Oddział bez ładu ruszył do śmiertelnej walki wręcz.

I stało się coś niebywałego.

Z lasu, od strony, w której obozowała szpica kozacka, wypadł samotny jeździec.

Mało powiedziane, wypadł, wyglądało to , jakby sunął w powietrzu niczym duch, ale duchy nie powodują drżenia ziemi, ani nie wywijają wielkimi, zakrzywionymi szabliskami.

Stanęli jak wryci, zafascynowani nagłym nadnaturalnym zjawiskiem.

Jeździec bowiem, unosił się w powietrzu wraz z koniem.

Koń był pięknym dereszem a jeździec, ubrany w biel, na wschodnią modłę.

Był to dostojny starzec, z rozwianą, siwą brodą, siekł na prawo i lewo chłopów, niezdarnie próbujących zasłaniać się prowizorycznym orężem.

Gdy dokonał swego dzieła, pogalopował na otwarte pole i…. rozwiał się w powietrzu.

Tomasz! Czego beczysz, czas na radość, śmierci my uszli wszyscy, za Bożą sprawą.

Bo to jest tak, Panie Komendancie, ja się modliłem cały czas na różańcu, może i jak baba, ale kostki na palcach liczyłem.

I żem prosił Najświętszą Panienkę, żeby my cali dotarli do domów, niech tylko da jaki znak, a będzie dobrze.

I ty uważasz, że to twoja zasługa, przecie każdy jeden tu klepał pacierze na widok niechybnej smierci.

Tak, ale jam z Czekajskich, a nasze pradziady skoligacone były ze sławetnym Farysem , co to był Bajem Tureckim, a potem, jak wrócił, to go widywano w tych lasach.

Szli jakąś godzinę, bacznie rozglądając się wokół, zaczął padać deszcz, który zatrze ślady.

Truchła napastników, o dziwo, nie noszące śladów cięć szablą, zawlekli do bagna.

Dowódca był dziwnie spokojny o los swych ludzi.

Słyszał w młodości o Farysie, ekscentrycznym szlachcicu, zauroczonym Arabią i Turcją.

Rzeczywiście, był spokrewniony z Czekajskimi, ale nie tylko z nimi.

Ale dzisiaj?

Musiałby mieć ponad stopięćdziesiąt lat.

Jedno pozostaje, jesteśmy ścigani, chorzy, głodni, ale walczymy do końca .

I nasza sprawa, widać jest częścią jakiejś większej wojny między Niebem i Piekłem, skoro przysłali nam takie odwody.

Boże, dzięki Ci i za Beja,. Amen.

 

notka z serii "cienisty park"

0

brian

Tomasz Kolodziej,zaprzysiegly kociarz, dzialacz zwiazkowy, pisowiec, zoologiczny antykomunista, co nie znaczy ze nie pogadamy

89 publikacje
3 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758