W listopadzie 1915 roku na zapleczu pewnej bagdadzkiej kafejki spotkali się ze sobą dwaj europejscy dyplomaci – François Georges Picot z Francji i Mark Sykes z Wielkiej Brytanii. Przy drewnianym stole podzielili istniejące jeszcze Imperium Osmańskie, czyli dzisiejszą Turcję.
1.
Arabowie podczas I wojny światowej byli sprzymierzeńcami aliantów. Obiecano im za to niezależne państwo po zakończeniu wojny.
Obietnica nie była jednak traktowana poważnie.
Interesy zachodnich mocarstw brały pod uwagę sąsiedztwo Persji i Rosji, kontrolę dróg handlowych i wpływy wojskowe. Podobnie jak na innych obszarach kolonialnych nikogo nie interesowały lokalne struktury i podziały etniczne, religijne czy językowe. Nie liczyły się odwieczne prawa zwyczajowe i zasady podległości. Jeśli Francuzi i Anglicy zwracali na nie uwagę, to tylko dla realizacji zasady dziel i rządź.
Dzisiejsze linie granic na Bliskim Wschodzie odzwierciedlają więc nie ukształtowany w ciągu całego tysiąclecia porządek, lecz chwilowe interesy Francuzów i Anglików w pierwszych dekadach XX wieku. Powstałe później państwa arabskie – Syria, Irak, Jordania i Liban – uzyskały po upływie czterech dziesięcioleci niezależność, ale granic nie zmieniły.
To dlatego w Iraku musieli się pomieścić szyici i sunnici, w Syrii sunnici i alawici. Palestyńczycy znaleźli się w Jordanii i Palestynie. O prawie Kurdów do własnego państwa nie pomyślał nikt, a ledwie tolerowanymi mniejszościami stali się Grecy, Asyryjczycy czy Druzowie. Późniejsze powstanie Izraela dołożyło jeszcze jeden powód konfliktu.
Pakt Sykes–Picot miał być tajny, ale w rzeczywistości długo taki nie pozostał. Jedna z kopii dokumentu trafiła do rosyjskiego archiwum państwowego jako potwierdzenie strefy wpływów państwa carów na Kaukazie i we wschodniej Turcji. Tyle że bolszewicy, którzy niebawem przejęli władzę w Rosji, postanowili zdemaskować „knowania imperialistów” i już w 1919 r. upublicznili treść układu. Działacze narodowego ruchu arabskiego mogli tylko z bezsilną wściekłością przyjąć do wiadomości francusko-brytyjski dyktat.
http://www.rp.pl/artykul/1121494.html?print=tak&p=0
2.
Dygresja pierwsza: Nam w Polsce powinno to coś przypominać. Zabory podzieliły kraj i żyjących tu ludzi na trzy części, które okazały się być skłócone ze sobą wyłącznie za sprawą państw zaborczych.
Dopiero I wojna światowa przyniosła rozwiązanie problemu.
3.
I tak na podstawie knajpianych ustaleń powstał Irak. Do 1932 roku terytorium mandatowe Wielkiej Brytanii (czyli taka półkolonia) nawet po uzyskaniu formalnej niepodległości pod brytyjskim wpływem. Brytyjczycy obalają rządy wg swojego widzimisię a nawet interweniują militarnie.
Dopiero w 1958 roku w wyniku rewolucji Irak częściowo uniezależnienia się od Londynu.
Po upływie dekady dochodzi do kolejnego przewrotu, tym razem z pomocą CIA.
Władzę przejęła partia BAAS. Z niej wywodził się Saddam Husajn, który na ćwierćwiecze przejął władzę w Iraku.
4.
Arabowie nigdy nie porzucili idei zjednoczenia.
Świadomość wspólnoty Arabów zamieszkujących Syrię i Irak (a także Jordanię, Liban i Palestynę) utrzymała się jednak przez cały wiek XX. Idea scalenia krajów posiadających wspólną historię, język i tradycje powracała wielokrotnie. Za każdym razem w deklaracjach panarabistów wybrzmiewało hasło zerwania ze spuścizną paktu Sykes–Picot, przedstawianego (zresztą nie bez racji) jako przykład najgorszego dziedzictwa europejskiego kolonializmu.
Naturalną konsekwencją tego zerwania był postulat zniesienia sztucznych granic. Przywódcy państw arabskich kilka razy próbowali zresztą wprowadzić go w życie, choć
z niewielkimi sukcesami. Podjęta jeszcze w 1955 r. próba połączenia Iraku i Jordanii przetrwała niespełna trzy lata. Równie efemeryczne były próby tworzenia wspólnego państwa Egiptu, Syrii i Jemenu w 1958 r. albo Libii i Tunezji w 1973 r. (trwała okazała się jedynie luźna federacja nad Zatoką Perską znana jako Zjednoczone Emiraty Arabskie).
O zjednoczeniu myśleli też podzieleni paktem Sykes–Picot Irakijczycy i Syryjczycy. Pierwsze takie pomysły pojawiły się już w latach 20., gdy iracki tron objął król Fajsal. Hasła te powróciły po uzyskaniu niezależności od europejskich dominiów. Problem jedynie w tym, że zawsze ambicje przywódców okazywały się większe niż pragnienie jedności. Nie zmieniło tego nawet sprawowanie władzy w obu krajach przez elity wywodzące się z partii Baas.
(ibid.)
5.
Czy można się dziwić, że właśnie na tamtych terenach powstaje Islamskie Państwo? Największą przeszkodą do połączenia Syrii i Iraku w jedno państwo w przeszłości były ambicje dyktatorów.
Syria i Irak zbliżyły się na krótko podczas wojny z Izraelem w 1973 r., jednak poważne przygotowania do unii obu państw zaczęto dopiero pięć lat później. Prezydent Iraku Hafiz Hassan al-Bakr i jego syryjski odpowiednik Hafiz Asad podpisali umowę Wspólnej Akcji Narodowej, której celem było stworzenie silnego państwa zdolnego do rzucenia wyzwania Izraelowi i przejęcia przywództwa w świecie arabskim zamiast „zdrajcy Sadata”, który podpisał pokój w Camp David.
Wspólne państwo miało powstać w lipcu 1979 r., ale znów nic z tego nie wyszło. W Iraku po władzę sięgnął Saddam Husajn, który nie chciał być człowiekiem nr 3 w nowych władzach, w Syrii zaś pojawił się sprzeciw wobec wpuszczenia na własne podwórko irackiej armii. Po trzech miesiącach rozwiały się sny o nowej Mezopotamii.
(ibid.)
6.
Komentator polityczny Glenn Beck stawia sprawę jasno:
Bojownicy Państwa Islamskiego próbują odzyskać to, co było obiecane Arabom sto lat temu.
7.
Dygresja druga: Przyznam, że dla mnie, Polaka, problem IS jest szczególnie trudny. Bo z jednej strony tradycja wieku naszej historii to walka za wolność waszą i naszą. To także wewnętrzny opór przed przyjmowaniem na przysłowiową pałę informacji zaczerpniętych z mediów oficjalnego nurtu, a szczególnie wtłaczanych za ich pośrednictwem poglądów.
I jeśli z jednej strony rozumiem, dlaczego na Bliskim Wschodzie muszą się toczyć walki, to z drugiej strony obawiam się, że tamta wojna stanie się wojną tutaj.
Poprzednie słynne wojny, takie jak te w Wietnamie czy w Afganistanie, dotyczyły narodu lub grup zamieszkujących jakiś konkretny teren. Także rozpad Jugosławii i seria następujących po tym fakcie konfliktów także miała charakter lokalny. Było to już jednak typowe zderzenie cywilizacji wieszczone przez Samuela Huntingtona, ponieważ główną osią podziałów była tożsamość i religia. Państwo to zostało stworzone sztucznie poprzez zlepienie kilku narodów i aż trzech cywilizacji – katolickiej, prawosławnej i muzułmańskiej.
Powinien być to dla nas jasny dowód na to, że mieszanie obcych sobie kultur prędzej czy później i tak prowadzi do konfliktów. Jedność udawało się utrzymać tylko tak długo, dopóty socjalistyczne rządy twardej ręki ograniczały znaczenie religii i tożsamości narodowych. Tymczasem w Europie Zachodniej dominuje zupełnie przeciwne podejście – afirmacja różnic kulturowych, zwana w Niemczech wymownym multikulti. Wygląda na to, że lekcja z wojny na Bałkanach nie została wyciągnięta. A o fiasku polityki integracji przez afirmację kulturowych różnic świadczy dobitnie badanie wykazujące, że im większa tolerancja dla imigrantów, tym większa radykalizacja islamistów. Najwidoczniej działa tu zasada, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, co potwierdzają coraz liczniejsze przypadki m.in. z Danii, Anglii czy Francji.
Paradoks? Wcale nie. Lewicowi politycy nie rozumieją po prostu fenomenu różnic kulturowych, które tak zachwalają. Społeczności Bliskiego Wschodu i Maghrebu nie mają szans oderwać się od swoich korzeni, jeśli nie zostaną to tego zmuszone. Tymczasem multikulti stara się te korzenie pielęgnować, nie zauważając, że szpagat między liberalną kulturą europejską a konserwatywną islamską nie jest możliwy.
http://3dno.pl/islamska-jesien/
8.
Kiedyś myślałem, że masowe konflikty etniczno-religijne na Starym Kontynencie zaczną się dopiero w latach dwudziestych XXI wieku. Jednak coraz więcej wskazuje, że wydarzą się prędzej. A Państwo Islamskie będzie jednym z katalizatorów tego stanu rzeczy. Już teraz wyjątkowo znamienne stało się przenoszenie polityki krajów pochodzenia do Europy. Podczas operacji Izraela w Strefie Gazy zamieszki wybuchły… w Paryżu, chociaż Francja nie była stroną tego konfliktu. Co się jednak stanie, kiedy kraje zachodnie faktycznie opowiedzą się przeciw wartościom bliskim europejskim muzułmanom? USA budują właśnie koalicję przeciw Państwu Islamskiemu. Skoro kilku tysiącom muzułmanów wiodących względnie wygodne życie w Europie chciało się wyjechać na wojnę, ilu tysiącom będzie się chciało zorganizować „tylko” zamieszki w islamskich dzielnicach Paryża, Londynu czy Sztokholmu? A ilu z nich faktycznie chwyci za broń lub dokona zamachu? Apel, aby mordować nas przy każdej nadarzającej się okazji, został już wysłany… przez media społecznościowe. Ma tu właśnie miejsce efekt małpy z brzytwą, o którym pisałem w jednym z poprzednich tekstów – osiągnięcia cywilizacji zachodniej wykorzystywane są przez ludzi, którzy nigdy by podobnych rzeczy sami nie byli w stanie wytworzyć, a używają ich przeciw kulturze euro-amerykańskiej.
(ibid.)
9.
Tymczasem żywioł islamski we Francji pozostaje poza kontrolą demokratycznego państwa. Nie tylko we Francji.
Cytowany wyżej autor porównuje Arabów z Polakami.
Muzułmanie w swojej większości nie chcą się asymilować, ponieważ czują się od nas… lepsi. To taka moralna wyższość, którą jako Polacy powinniśmy dość łatwo zrozumieć. Część z nas też czuje się biedniejsza od ludzi z zachodu, ale za to moralnie wyższa dzięki papieżowi i kilku heroicznym bitwom stoczonym podczas drugiej wojny światowej. Muzułmanie mają podobnie, tylko kilka razy silniej. Oni są blisko Boga, my Go odrzuciliśmy. Oni posiadają wysokie standardy moralne, my pielęgnujemy rozwiązłość i permisywizm. Dlaczego więc mieliby się z nami asymilować?
Pielęgnują w sobie z jednej strony dumę i wyższość, a z drugiej poczucie ekonomicznego pokrzywdzenia. W ich oczach jest jawną niesprawiedliwością, że moralnie zgniła Europa jest bogata, a ich macierzyste kraje – biedne. Odczytują to jako efekt wykorzystania sięgającego czasów kolonizacji. Bo przecież kiedyś było inaczej. W średniowieczu pierwsze kalifaty były ostoją wiedzy i wyższej kultury. To dzięki nim zachowały się do naszych czasów dzieła antycznych filozofów, tam powstało też wiele wielkich odkryć naukowych, choćby z dziedziny optyki. Muzułmanie pielęgnują w sobie pamięć po tych historycznych już osiągnięciach mniej więcej w ten sam sposób, w który my z dumą i melancholią wspominamy dawną Rzeczpospolitą „od morza do morza”. Do dzisiaj cieszymy się też bitwą, w której pokonaliśmy Zakon Krzyżacki, choć bitwa ta miała miejsce ponad 600 lat temu.
Nawet w kontekście polityki Lecha Kaczyńskiego padał jeszcze epitet „jagiellońska”, co dowodzi długowieczności pewnych historycznych koncepcji. Dokładnie tak samo jest z ideą kalifatu. Świadomość średniowiecznej potęgi oraz kulturowej dominacji jest równie silna na Bliskim Wschodzie co w Polsce, wspominającej z rozrzewnieniem czasy Jagiellonów. Do tego należy dodać jeszcze poczucie religijnej misji, które u nas także było zawsze względnie wysokie (Polska jako przedmurze chrześcijaństwa, mesjasz narodów), choć nie aż tak, jak na ziemiach dawnego kalifatu – w końcu Chrystus nie był Polakiem i nie pozostawił po sobie dzieci, a potomkowie Mahometa żyją do dzisiaj na Bliskim Wschodzie.
10.
Dygresja ostatnia: Muammar al-Kaddafi twierdził, że kultura arabska i Islam pokonają i podbiją Europę w przeciągu 20 lat. Takie bowiem są prawa demografii. Dzisiaj trzema najczęściej nadawanymi imionami we Francji są: Mohammad, Mehmet i Muhamad. Podobnie w Londynie.
27.10 2014
____________________________________
* sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało (Moliere)
4 komentarz