PRAWO
Like

Alkomat – noworoczne hasło rządu

12/01/2014
845 Wyświetlenia
3 Komentarze
10 minut czytania
Alkomat – noworoczne hasło rządu

Na świetny pomysł wpadł premier Tusk – każde auto ma na swoim wyposażeniu mieć alkomat. Pomysł tak prosty i genialny, że można zapytać – dlaczego już dawno nikt na to nie wpadł i trzeba było czekać na samego mistrza?

Jest jednak parę spraw, które powinny być wzięte pod uwagę, zanim pomysł okaże się bezwzględnym przepisem wpisanym w obowiązujące prawo, czyli wymogiem.

0


 

Dobry przyrząd kosztuje ok. 1000 zł, a przyjmując 10 milionów pojazdów, to mamy rząd wielkości (nie mylić z wielkim rządem) 10 miliardów złotych (i jest to równowartość ok. 400 milionów półlitrówek wódki) zamrożonych przez obywateli pod postacią jednego jedynego urządzenia zwanego alkomatem. Czy stać na to nasze społeczeństwo i czy jest to uzasadnione? Do tych kosztów należy doliczyć koszty atestów, które byłyby dokonywane co pewien czas oraz miliony baterii, które należałoby wymieniać, co zaśmiecałoby środowisko, o czym także trzeba pamiętać i… płacić.

Pomysł zaistniał bezpośrednio po wypadku w Kamieniu Pomorskim, kiedy to kilka godzin po sylwestrze zginęło aż 6 osób rozjechanych przez nachlanego kierowcę (przez wielu dziennikarzy zwanego bydlakiem) i zamiar ten został wzmocniony po kolejnym wypadku, kiedy to w Łodzi, pijany motorniczy zabił 3 osoby. Można by rzec, że gdyby nie te dwa wypadki, to nie byłoby sprawy… Miejmy nadzieję, że producenci, importerzy i sprzedawcy nie wpadną na pomysł przekazania tym pijakom grubszych kopert…

Odpowiedzialność zbiorowa nie jest wymysłem premiera Tuska, bowiem to zjawisko jest znane od tysięcy lat. Kojarzy się także z koszmarem wojen, ale również dotyczy wszystkich podatników, którzy składają się na bezpłatną naukę dzieci i młodzieży oraz na opiekę zdrowotną i na fundusz emerytalny, nawet jeśli podatnik nie jest i nigdy nie będzie rodzicem albo nie choruje i nie dożywa wieku emerytalnego, czyli nie korzysta bezpośrednio z żadnych funduszy, w których jednak obligatoryjnie partycypuje. Powiedzmy, że są obszary społecznej solidarności, które można i należy uznać za właściwe, choć przecież trącają odpowiedzialnością zbiorową.

Są obywatele, którzy nigdy nie siadają za kierownicą w stanie wskazującym na spożycie alkoholu, bowiem mają takie wieloletnie zasady, co mogą potwierdzić ich znajomi i rodziny. Dlaczego zatem mieliby płacić za nowy alkomat, dbać o niego (atesty, baterie), pilnować przed zagubieniem lub kradzieżą? Bo tak sobie wymyślił wspaniały nasz rząd? Równie dobrze (choć to nie idealny przykład) rząd, po spektakularnej czarnej serii śmiertelnych zaczadzeń, mógłby nakazać kupić czujniki czadu wszystkim rodzinom, zatem również tym, które… nie mają instalacji gazowej w mieszkaniu.

Zatem wymóg, aby wszyscy kierowcy posiadali kosztowne alkomaty – pisząc najoględniej – nie jest dopracowany, chyba że premier ma na myśli drogie urządzenia dla kierowców o dużym prawdopodobieństwie jazdy w stanie wskazującym i ma na myśli tanie przyrządy dla kierowców, którym można zaufać. Zatem powinny być wprowadzone kategorie ryzyka, np. od 1 do 3, gdzie jedynka przeznaczona jest dla kierowcy jeszcze ani razu nie notowanego w branży alkoholowo-drogowej, dwójka to kierowca notowany tylko raz, zaś trójka to kierowca notowany więcej razy, ale jeszcze z nieodebranym prawem jazdy. Czwórkę można byłoby przeznaczyć dla kierowcy z czasowo odebranym prawem jazdy, piątkę dla obywatela z dożywotnim zakazem prowadzenia pojazdów.

Ponieważ nasze Państwo nie potrafi sobie poradzić z kierowcami bez prawa jazdy (nigdy go nie mieli lub utracili) oraz z kierowcami jeżdżącymi nieubezpieczonymi pojazdami, to powinny w tym sektorze być bardzo dotkliwe kary, zwłaszcza w przypadku pijaków – natychmiastowy areszt, przepadek auta lub wpłata równowartości.

Natomiast pomysł premiera jest dobry w stosunku do pijanych kierowców, którzy zostali ujęci w poprzednich latach i którzy będą codziennie ujawniani w obecnym, w 2014 roku. Jeśli w aucie taki pijaczyna nie ma alkomatu, to – obok obecnych i planowanych kar – policjanci powinni od razu mu wręczyć skierowanie do najbliższego punktu sprzedaży alkomatów, aby tam nabył wymagane urządzenie. Powinni zabrać mu prawo jazdy, wystawić tymczasowe prawko na tydzień i oddać mu je po okazaniu na komendzie nowo zakupionego alkomatu z wygrawerowanym numerem rejestracyjnym auta. Jednocześnie policja gwarantowałaby, że właśnie taki alkomat będzie miał uznanie podczas dyskusji na temat jazdy na podwójnym gazie.

Wymóg kupna przez wszystkich kierowców wprawdzie zwiększy bogactwo naszego narodu o te miliardy złotych, jednak od tego nie podniesie się wydatnie nasza stopa życiowa. Biorąc pod uwagę energię i surowce utracone podczas wytwarzania alkomatów i bateryjek, to poważna strata i ekolodzy także powinni zająć się tym marnotrawstwem. Jedyna pozytywna cecha tego pomysłu realizowanego w masowej skali, to spadek bezrobocia i wymierne zyski, ale będą one raczej udziałem wielkiego państwa, w którym dzieciom płacone są marne grosze, zaś właściciele zbijają krocie i dobrze na tym zarabiają pośrednicy.

Ponadto policja będzie miała możliwość tak zwanego starannego oglądu atestu, czy przypadkiem nie jest sfałszowany, co może potrwać parę godzin – pół biedy, jeśli taki kłopot spotka prawdziwego pijaka, ale niewykluczone, że może to dotknąć dziennikarza, który akurat napisał niepochlebnie o rządzie lub o policji…

Gdyby przeciętnemu kierowcy wystarczył (wg rządu) alkomat o wartości do stu złotych, to chyba nie powinno być większego oporu materii. Także czas wyposażania powinien być rozłożony w czasie, aby ceny były znośne w pierwszej fazie wdrażania wymogu i wytwórcy nie musieli pracować po nocach, a po zaspokojeniu potrzeb rynku w krótkim czasie, nie musieli zwalniać nadmiar pracowników.

Skoro premier Tusk ma dobre pomysły dotyczące konfliktowych spraw drogowych, to może wpadnie na dobre rozwiązanie problemu, który kilkanaście razy w roku gości w mediach. Co pewien czas samochody wypadają z zakrętów i niszczą domostwa zwykle biednym ludziom, a to raniąc kogoś, a to tylko siejąc zniszczenie. Zwykle ogłaszane są zbiórki społeczne i pomoc sąsiedzka, ale w państwie, które lada rok ma należeć do czołowej dwudziestki, rząd powinien opracować procedury, według których poszkodowani uzyskiwaliby natychmiastową pomoc bez oczekiwania na łaskę współobywateli. W razie takiej katastrofy, poszkodowani powinni w ciągu tygodnia uzyskać od Państwa wszelką pomoc (w tym zezwolenie i plan odbudowy oraz niezbędną kwotę na remont), zwłaszcza że budżet będzie miał spore środki uzyskane z kar przewidzianych dla pijanych kierowców oraz z podatków od… alkomatów. Środki te powinny być także przeznaczone dla ofiar wypadków drogowych.

Z pewnością alkomaty powinny być na wyposażeniu firm transportowych (ciężarówki oraz autobusy), przy czym wszyscy kierowcy powinni być przebadani przed podjęciem pracy i wyrywkowo po niej. I to nie tylko w Łodzi, bo tam już tak zarządzono po tragicznym wypadku z początku stycznia, lecz w całej Polsce.

Oczywiście – należy podawać pełne dane pijanych kierowców, co już jest czynione w niektórych rejonach Polski oraz rozważyć możliwość odpowiedniego znakowania aut, których kierowcy (właściciele lub znajomi) jechali w stanie wskazującym na zamiłowanie do trunków.

Emocje, które dopadły premiera są pozytywne, ale powinien staranniej przemyśleć swój pomysł i sprowadzić go na rozsądniejsze i tańsze obszary. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i zamiast drogich alkomatów powinniśmy najpierw solidnie wyasfaltować nasze drogi, a potem – jeśli starczy chęci i mocy – także samo piekło, bowiem i tam zapewne sądzą (jak w Polsce), że każdy – nawet dobry – bruk powinien być zalany smolistą mazią, przy czym to właśnie tam nie powinno być z tym kłopotu, chyba że w polskim (piekielnym) sektorze (bo tu, jak powszechnie wiadomo, i na Saharze piasku by zabrakło).

0

Mirnal

143 publikacje
22 komentarze
 

3 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758