Należy się wobec tego spodziewać, że lekarze będą coraz bardziej skłonni stosować procedury skracające życie ze względu na oszczędności, a wola pacjenta będzie stopniowo traciła na znaczeniu.
Szpitale i domy opieki odczuwają rosnącą presję na cięcie kosztów wywieraną przez państwowe zakłady ubezpieczeń zdrowotnych za pomocą biurokratycznej władzy nad służbą zdrowia.
Powszechną aprobatę zyskuje sformułowane przez dyrektora jednego z holenderskich ośrodków zdrowia kluczowe kryterium płatności za interwencje lekarskie: ma to być "jakość życia" pacjenta, o której decydują eksperci i lekarze. Takie podejście może okazać się zgubne dla świadczeń medycznych uzasadnionych, ale udzielanych osobom ciężko lub śmiertelnie chorym.
Już dziś nie jest wyjątkową sytuacja, kiedy to personel szpitala lub domu opieki naciska na rodzinę osoby ciężko chorej lub niepełnosprawnej, aby ta "wyciągnęła wtyczkę", bo "jego życie nie ma już żadnej jakości". Rodzina, która nie podda się tej presji, ryzykuje podjęcie niemal heroicznej walki o życie ukochanego męża, brata czy matki, toczonej przeciw odmawiającemu współpracy, a czasami otwarcie wrogiemu i upokarzającemu ich lekarzowi, "lekarzowi-bogowi".
Czasami, jeśli rodzina nie wykaże się czujnością lub jest po prostu zbyt zmęczona, to i tak dzieje się to, czemu chcieli zapobiec. I nic tu nie pomoże, wnoszenie do prokuratora skargi na szpital lub lekarza, nawet jeśli uda się wykazać, że zabieg przeprowadzono wbrew wyraźnej woli pacjenta lub jego prawnego opiekuna.
Zresztą, jakie znaczenie ma "wola" pacjenta lub jego rodziny, jeśli została ona przyjaźnie lub całkiem bez ogródek przekonana do propozycji lekarza, lub jeśli zwyczajnie nie wie o istnieniu opieki paliatywnej?
A jaka jest "wola" nieletnich w takich sytuacjach? Pewien chory na raka dziewięciolatek, znany autorowi (a nie jest to przypadek odosobniony), zmarł w głębokiej sedacji dokładnie tego (najbardziej odpowiedniego) dnia, na który zaplanowano jego zgon. Rodzicom jego kolegów oznajmiono, że umarł zgodnie ze swoją "wolą": "wolą" dziewięcioletniego dziecka…
Eutanazja "z litości" znieczula ludzkie serca. Tam, gdzie zwycięża mentalność eutanazyjna, pacjent traktowany jest z większą obojętnością, doświadcza mniej opieki i ciepła. Ponad wszelką wątpliwość eutanazja odczłowiecza.
Dziesięć lat temu holenderski lekarz Admiraal, znany zwolennik eutanazji, przewidział ogromny wzrost przypadków jej stosowania około roku 2025. Co jednak bardzo znamienne, ten człowiek, który był osobiście zaangażowany w ponad tysiąc przypadków eutanazji bezpośredniej, dodał po namyśle, że "cieszy się, że tej chwili już nie dożyje".
"Sedacja terminalna"
Wiele osób, mimo że popiera eutanazję, wzdraga się przed eutanazją poprzez zastrzyk dożylny (lub podobne metody). Z tego właśnie względu w Holandii rosnącą popularnością cieszy się alternatywna "sedacja terminalna" (ST).
Polega ona na podawaniu środków uspokajających, gdy pacjent znajduje się już w stadium terminalnym, w celu obniżenia poziomu świadomości lub wywołania nieprzytomności, by zmniejszyć ból lub inne objawy chorobowe, a także opanować lęk u umierającej osoby. W normalnych warunkach razem z rozpoczęciem ST zaprzestaje się podawania płynów i pokarmów, ponieważ blokowane są niezbędne przy tym odruchy.
ST towarzyszy również pokaźna doza hipokryzji. Czasami nawet w oficjalnych dokumentach medycznych zaprzecza się, jakoby ST miała być stosowana w celu przyspieszenia zgonu albo w ogóle miała taki skutek, jednak odwodnienie organizmu połączone z podawaniem zwiększonej ilości leków (nierzadko morfiny) w dawkach większych niż te niezbędne do złagodzenia bólu wywołuje przedwczesną śmierć.
W 50 procentach przypadków śmierć pacjenta następuje w ciągu 24 godzin, 94 procent pacjentów umiera w ciągu tygodnia. Holenderskie towarzystwo medyczne zaleca rozpoczęcie procedury, gdy "oczekiwana długość życia" wynosi mniej niż dwa tygodnie, co jest oczywiście kryterium zawodnym i elastycznym (przykładowo, jeden z raportów wskazuje, że w ponad 50 procentach przypadków amsterdamscy lekarze rozpoczęli ST "zbyt wcześnie"). Atmosfera hipokryzji otacza również śmierć wskutek ST, na którą zgodziła się rodzina chorego (a którą najczęściej proponuje sam lekarz).
Członkowie rodziny odgrywają rolę miłosiernych samarytan, lecz nadal zdają się mieć wątpliwości, a może nawet wyrzuty sumienia. Niechętnie przyznają, że kieruje nimi nie tylko szlachetne współczucie, ale także pragnienie, aby proces umierania przebiegał gładko i sprawnie, tak aby nie musieli oglądać cierpień bliskiej osoby u schyłku jej życia ani nie musieli zbyt długo się nią zajmować.
Łudzą się, że taki sposób umierania jest rodzajem zasypiania, a nie prawdziwą eutanazją. Co więcej, procedura ta ma również "walor praktyczny", ponieważ można wybrać dzień jej rozpoczęcia (i prawdopodobnej śmierci), umożliwiając rodzinie opuszczenie pacjenta na czas, a ostatnią chwilę może z nim spędzić duchowny protestancki lub katolicki.
Potem unika się rozmów o ostatnich chwilach zmarłego, co sprawia dziwne wrażenie. Oczywiście większość osób zaangażowanych wie lub przynajmniej podejrzewa, co się dzieje. W jednej z ankiet pielęgniarki asystujące przy ST oceniły, że ta procedura zaledwie w 25 procentach przypadków jest stosowana w celu złagodzenia bólu, więc zasadniczo mamy do czynienia z eutanazją w przebraniu.
Eksperci twierdzą, że sedacja głęboka, stosowana w celu zniesienia bólu w fazie terminalnej, jest niezbędna w prawdopodobnie nie więcej niż 1 procencie przypadków, jednak w Holandii w 2008 roku była ona przyczyną 10 procent wszystkich zgonów.
Według jednego z raportów rządowych (2003), eutanazja w Holandii wcale nie znalazła się na równi pochyłej, niemniej przyznano w dość niejasnym sformułowaniu, że "znaczny odsetek procedur skracających życie odbywa się poza kontrolą społeczną".
Sedacja terminalna ma jeszcze jedną zaniedbywaną konsekwencję. Osoby umierające w ten sposób nie mają szansy zmierzenia się z własnym umieraniem ani religijnego przygotowania na przyszłe życie tak gruntownie, jakby to było możliwe, gdyby tylko dano im szansę świadomego przeżywania egzystencjalnego procesu umierania.
Czymże jest więc "umieranie z godnością"? Człowiek jest przecież czymś więcej niż tylko organizmem biologicznym. Przede wszystkim jest niematerialną duszą.
Bezpodstawne pozbawianie człowieka świadomości w jakże ważnych ostatnich godzinach lub dniach (lub tygodniach) przed śmiercią pozbawia go również możliwości dojścia do fundamentalnych i decydujących przemyśleń, moralnych i duchowych doznań oraz wewnętrznych aktów woli, tak ważnych dla duszy stojącej na progu wieczności. ST trywializuje umieranie, czyni z niego fakt odarty z duchowej i ludzkiej głębi, także dla rodziny.
Jak zapobiegać?
Wydaje się, że Holandia dotarła do punktu, z którego nie ma już odwrotu. Już tylko powrót do chrześcijaństwa, a przede wszystkim do katolicyzmu mógłby powstrzymać dalszą degenerację, lecz to – patrząc po ludzku – jest w najbliższym czasie mało prawdopodobne.
Kraje, które jak dotąd nie oddaliły się zbytnio od swojego chrześcijańskiego dziedzictwa – a Polska zdaje się mieć ten przywilej – mogą jeszcze nauczyć się czegoś na błędach Holandii.
Prawdopodobnie najważniejszą lekcją jest owa prastara mądrość, że kultura śmierci tryumfuje wtedy, gdy chrześcijanie, a zwłaszcza katolicy, odstępują od wiary ojców, która jest wyłącznym gwarantem istnienia ludzkiej, szanującej życie cywilizacji.
Zachowanie wiary w znaczącej części społeczeństwa jest nieodzownym warunkiem zachowania autentycznej moralności chrześcijańskiej w tych obszarach życia, które są bezpośrednio powiązane z ochroną życia ludzkiego: płciowości i w życiu małżeńskim.
To jest podstawowa prawda. Tak eutanazji, jak i aborcji nie da się skutecznie zwalczać w społeczeństwie, któremu brakuje solidnych chrześcijańskich (katolickich) podstaw. Smutny przykład Holandii, który nie jest niestety odosobniony, ukazuje kluczowe znaczenie edukacji katolickiej, od szkoły podstawowej po wyższą, dla zabezpieczenia tych podstaw.
Należy bezwzględnie utrzymać lub założyć w pełni katolickie uniwersytety, szkoły wyższe, które będą w stanie kształcić oraz wspierać katolicką inteligencję, a w szczególności teologów, lekarzy, prawników i polityków.
Należy także kształcić katolickich nauczycieli. Należy prowadzić bezwzględnie szanujące życie katolickie szpitale, a także inne placówki opieki społecznej.
Konieczne jest funkcjonowanie prawowiernej katolickiej telewizji i prasy, które służyłyby religijnej edukacji narodu oraz głoszeniu i obronie doktryny zawartej w encyklice "Humanae vitae" i bliskiej jej "Evangelium vitae".
Lecz najważniejsze jest to, aby biskupi i księża aktywnie promowali oraz objaśniali wiernym wymienione wyżej współczesne encykliki, ponieważ bez przewodnictwa i pomocy wierni łatwo przejmą świecki, niechrześcijański styl życia (co zazwyczaj jest pierwszym krokiem na drodze do odcięcia się od Kościoła).
Miejmy nadzieję, że doświadczenie zachodniej Europy nauczy katolickich ustawodawców, lekarzy oraz polityków, że jeśli kraj ma się oprzeć fali eutanazji i aborcji w sposobie myślenia i w praktyce, to uleganie pokusie kompromisu oznacza przegraną w wojnie z neopogaństwem na kluczowym polu ludzkiego życia.
Autor jest pisarzem katolickim, psychologiem i psychoterapeutą. Mieszka w Holandii.