Spiskowa teoria dziejów (1/3)
02/06/2012
376 Wyświetlenia
0 Komentarze
14 minut czytania
Zainspirowany Konferencją Bilderbergu, zamieszczam obszerny esej na temat, który się z nią wiąże. Oto pierwsza część:
Z teoriami spiskowymi mamy do czynienia dosyć często, a ze spiskami jeszcze częściej.Teorią spiskową jest twierdzenie mówiące, że pewna grupa ludzi działa świadomie i w utajnieniu (spiskuje) na szkodę reszty społeczeństwa lub pewnych jego grup, np. w celu dominacji ekonomicznej lub politycznej. W najważniejszej, ostatecznej postaci celem spisku ma być przejęcie władzy nad światem.
Spiskowanie jest zjawiskiem powszechnym w każdej skali. Już po krótkiej obserwacji dzieci bawiących się w piaskownicy można zauważyć, że Wojtuś spiskuje z Kasią, jak zabrać kubełek i łopatkę Małgosi, albo że Agnieszka namawia szeptem Karolinkę, aby nie bawiła się z Paulinką. Spiski, rzecz jasna o właściwej im skali, występują na co dzień we wszystkich środowiskach, także bardzo małych i zacnych: w rodzinie, szkole, zakładzie pracy, w zastępach harcerskich, w klasztorach i więzieniach, w gminach i małych miasteczkach, w urzędach i w organizacjach międzynarodowych. Wszędzie można odnaleźć nieformalne porozumienia jednych przeciw drugim, oraz grupy interesów po cichu zamknięte dla innych. Wydaje się, że skłonność dospiskowania jest naturalną cechą ludzkiej psychiki. Nie tylko zresztą ludzkiej. Przeprowadzono całkiem liczne obserwacje małp naczelnych, zwłaszcza szympansów i bonobo, i z obserwacji tych wynika, że w dynamice relacji wewnątrz hordy, w tym zwłaszcza w sprawie pozycji dominujących w grupie samców, rozmaite minispiski i piętrowo uknute sojusze lub intrygi są na porządku dziennym. Teorie spiskowe zakładają zatem logicznie, że skoro zjawiska o charakterze spisków są tak naturalne i powszechne w skali mikro, to mogą występować także w skali makro, a wraz z globalizacją może nawet w skali światowej. Jest to założenie logiczne, rozsądne i uprawnione.
I w tym miejscu pojawia się coś dziwnego. Dość często nawet ludzie trzeźwi i myślący nie dopuszczają, i to nie tylko w dyskusji, ale – co ważniejsze – także na własny użytek, czyli do własnych myśli, możliwości istnienia spisku na wyższych i najwyższych szczeblach. Owszem, są jeszcze skłonni sądzić, że zachowania kartelowe są pokusą w biznesie, dopuszczają, że istnieją tajne porozumienia oraz nieformalne podziały rynku przez np. wytwórców obuwia, mikroprocesorów lub makaronu, być może nawet na szczeblu banków (to już chyba najwyższe piętro), ale w polityce? Nie, to raczej niemożliwe, bo ona jest przecież jawna, poddana woli wyborców i kontroli niezależnych mediów, a każdy kto twierdzi inaczej, ten uprawia spiskową teorię dziejów, czyli jest wart wyśmiania. Obawa przed zaakceptowaniem teorii spiskowych w makroskali jest tak powszechna i silna, że warto choćby pobieżnie przeanalizować to zjawisko. Zdumiewa bowiem, z jaką niezwykłą siłą obawa ta i niechęć została wpojona i jak niewiele potrzeba wysiłku, aby trwała. Dlaczego tak jest, mimo iż istnienie spisków, i to szczególnie właśnie w polityce, jest w oczywisty sposób zgodne z logiką i zdrowym rozsądkiem?
Niewątpliwie pierwszym i najważniejszym faktem obiektywnym, który ogromnie zniechęca zwłaszcza ludzi rozsądnych i trzeźwych do teorii spiskowych w ogóle, jest ich ogromnezachwaszczenie spiskowym badziewiem, oraz łatwość i uporczywość z jaką o spiskach mówią rozmaici dewianci, psychopaci lub hałaśliwe prymitywy. Ilekroć pojawi się jakaś, nawet rozsądna teoria spiskowa, wszelkie świry zlatują się do niej jak muchy do łajna. W wyniku tego bardzo powszechnego zjawiska, nikt rozsądny nie ma ochoty zbyt pochopnie zadawać się z takim towarzystwem, ani stawać w jednym szeregu z osobnikami, którzy na wszystko mają pozornie proste wytłumaczenie bez żadnych dowodów. Trzeba bowiem zauważyć, że teorie spiskowe są najczęściej – i to już z samej definicji – uproszczeniem, a bardzo często rzeczywiście wynikają z intelektualnej bezradności. W podobny sposób niemożność naukowego wyjaśnienia rozmaitych faktów np. powstania różnych form życia, teorii kosmogonicznych itp., jest często kwitowana przedwczesnym przywoływaniem Boga lub zakładaniem interwencji nadprzyrodzonej (cudu) ponad rzeczywistą potrzebę. Zjawisko to jest potem przedstawiane przez wojujących ateistów jako argument z drugiej strony rozumowania, mający dowodzić, że skoro w danym przykładzie jak się okazało wystarczyła sama natura, to znaczy, że Boga w ogóle nie ma. Korzystam tu z okazji, aby zaapelować także o umiar w tych sprawach, zgodnie zresztą z dobrze rozumianym przykazaniem, aby imienia Bożego nie wzywać nadaremno i strefę sacrum starannie oddzielać od profanum.
Trzeba jednak i tu zaznaczyć, że z kolei same teorie spiskowe też mają ważną broń dla swej obrony, a jest nią ich nikła falsyfikowalność. Z reguły bowiem odwracają one porządek dowodzenia przyjęty w postępowaniu określanym jako naukowe, ale także i sądowe, a mianowicie ten, że ciężar dostarczenia dowodu spoczywa na tym, kto stawia jakąś tezę. To raczej ten, kto oskarża, musi dowieść winy, niż ten, kto jest oskarżany musi dowieść swej niewinności. Zasada ta jest niewątpliwie słuszna np. w odniesieniu do sądów, bo wprowadza zupełnie podstawowy porządek procedowania i zapobiega masowym i najgrubszym w nich nadużyciom. Akceptując tę zasadę nie zauważamy jednak często, że sama niemożność dowiedzenia winy wcale nie oznacza, że winy nie ma. Al Capone został skazany tylko za niepłacenie podatków, bo morderstw – prawdopodobnie całkiem licznych – nie można mu było udowodnić. Czy to oznacza, że jego ofiary żyły a on ich nie zamordował? W świetle dowodów (a raczej ich braku) także Pershing albo Nikoś to byli porządni i spokojni obywatele, których ktoś tylko niecnie, podstępnie i zupełnie bez powodu uśmiercił.
To proste spostrzeżenie, że wina może być, a dowodów winy nie, jest ważną logiczną podstawą dla zaakceptowania niektórych teorii spiskowych, zwłaszcza tych, które bazują na mocnych przesłankach, osądzają rzeczywistość „po owocach” i są w stanie, choćby z grubsza odpowiedzieć na pytanie cui bono. Nie można jednak od teorii spiskowych oczekiwać, ani domagać się równie twardych dowodów, co od nauki. Istnieje bowiem wielka i ważna różnica pomiędzy dociekaniem naukowym, a dociekaniem w teorii spiskowej. Nauka zajmuje się faktami jawnymi, których nikt nie maskuje, ani nie ukrywa. Jeśli paleontolog bada jakieś skamieniałe szczątki, albo fizyk mierzy szybkość ruchu cząstek w akceleratorze, to owszem, mają oni do czynienia ze zjawiskami nieznanymi, często trudnymi do uchwycenia i interpretacji, ale w gruncie rzeczy jawnymi i otwartymi na badania, których nikt nie próbuje przed nimi zacierać ani fałszować. Teorie spiskowe natomiast, zwłaszcza te prawdziwe, poruszają się w zupełnie innym terenie, którego podstawową cechą jest celowe maskowanie i ukrywanie, i to często dynamiczne (tzn. reagujące na każdy udany etap rozpoznania ponownym szyfrowaniem pozostałej drogi dotarcia). Na ogół zatem, nawet przy najlepszej woli, nie dysponują one dostatecznymi dowodami i formalnie zawsze pozostają zwykle w sferze pustych oskarżeń niczym osobnik A, który wie, że został okradziony przez sąsiada, osobnika B, ale nie ma na to dowodów wobec sądu i nawet nie może takiego oskarżenia wysunąć, bo wtedy także sytuacja prawna odwróci się na jego niekorzyść: to właśnie jego sąsiad będzie miał prawny dowód, że został oczerniony lub pomówiony, i może go oskarżyć w sądzie, przez co krzywda, jaką osobnik B wyrządzi osobnikowi A może stać się krzywdą podwójną.
Drugą zatem ważną grupą przyczyn, dla których teorie spiskowe są odrzucane, jest to, że autorzy prawdziwych spisków, potrafią podejrzeniom o spiski skutecznie przeciwdziałać. Jest najzupełniej zrozumiałe, że ci, którzy za spiskami stoją, nie mają interesu w tym, aby o ich spisku wiedziano, żeby się go domyślano, mówiono o nim lub go szukano. Ich interes polega na tym, aby ukręcić łeb każdej wzmiance na ten temat i wszystkie domysły obśmiać i skompromitować zanim nabiorą rozpędu. Najpowszechniej stosuje się w tym celu słynny zarzut ulegania spiskowej teorii dziejów.
Słyszymy to określenie często i jesteśmy powszechnie wytresowani w odruchu jej odrzucania, ale zwykle nie potrafimy nawet sformułować jej definicji. Co to jest za teoria? Jest to teza historiozoficzna, według której od pewnego momentu w dziejach świata (często przyjmuje się koniec XVII wieku) większość istotnych decyzji politycznych zapada zakulisowo, a widoczni dla ogółu władcy i przywódcy są jedynie marionetkami (a w najlepszym razie przedstawicielami) starających się pozostać w cieniu potężnych grup wpływu i tajnych związków (np. masonów, Illiminatów, Mędrców Syjonu, jezuitów, oligarchii finansowej świata, żydostwa, Grupy Bilderberg, służb specjalnych, Opus Dei itp.). To właśnie ta teoria zakłada, że celem takich potężnych sił jest potajemne przechwycenie władzy nad światem.
(cdn.)
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Swoją własną kompozycję pt. „Tajemnica” gra na wiolonczeli Adam Hurst