Do Domu rodzina Longina wróciła z Milanówka już 26. stycznia 1945. Tuż po ucieczce Niemców, zanim Longin wrócił z obozu w Głoskowie, Hania już zdążyła sprawdzić, po przejściu przez skutą lodem Wisłę, że Dom stoi
W notce ulica-kutnowska opisałem współczesny wygląd ulicy Kutnowskiej na Grochowie i przy niej dom numer 10, w którym spędziłem blisko połowę życia.
Jest to dom z drzewa lecz podmurowany – i otynkowany. Kiedyś był pokryty czerwoną dachówką i wyglądał nieco inaczej. Parter zajmowała rodzina „Longina”. Należał do nas również maleńki ogródek od skierowanej na północ frontowej części budynku. Miejsce oddalone od furtki było tajemniczym miejscem różnego rodzaju zabaw. Później majstrowałem tam przy rowerach. Udawało się tam nawet wykopać w ziemi ukryte skarby. Ale o tym później.. |
HaniaJak wspomniałem w pierwszej notce o Kutnowskiej do Domu rodzina Longina wróciła z Milanówka już 26. stycznia 1945. Tuż po ucieczce Niemców, zanim Longin wrócił z obozu w Głoskowie, Hania już zdążyła sprawdzić, po przejściu przez skutą lodem Wisłę, że Dom stoi. Kwaterujący przez kilka miesięcy w naszym mieszkaniu oficerowie Armii Czerwonej odeszli już z frontem. Sytuacja stała się komfortowa. Mało kto z rodziny i z bliskich miał wtedy cały dach nad głową w Warszawie. Ci zdesperowani, którym udało się do Warszawy wrócić wpadali na Kutnowską żeby chociaż przez kilka godzin w tygodniu pobyć w normalnym domu z ogródkiem. Podobny ruch w naszym domu panował również podczas okupacji ale na razie zostańmy w pierwszych dniach po wojnie. Hania, o której w ostatnich spisanych odcinkach czule wspominał Longin, jakby wyluzowana, siedzi na drewnianej wtedy otwartej werandzie. |
||
Babcia MieciaFotogeniczna weranda od północnej strony domu była częstym miejscem zdjęć. Większości tu umieszczonych fotografii nigdy przedtem nie widziałem. Moja młodsza siostra odnalazła je gdzieś w starych pudełkach. Na tym zrobionym jeszcze podczas okupacji zdjęciu młodego człowieka trzyma kuzynka Hani ciocia/babcia Miecia. Z prawej strony zdjęcia, ledwie widoczny, siedemnastoletni wówczas wujek Staś. Jego już nie pamiętam. Babcia Miecia była kobietą przedsiębiorczą. U niej w mieszkaniu, a potem w piwnicy przy Złotej 36 spędziliśmy dwa miesiące Powstania, skąd w październiku wyszliśmy, aby po dwóch dniach wędrówki dojść do kuzynów Miśkiewiczów mieszkających w Milanówku. Przed wojną przy Marszałkowskiej babcia Miecia miała sklep i perfumerię nazwaną imieniem zmarłego jej męża „Ewaryst”. Pracowała tam Hania przed ślubem i podczas okupacji. Dobra znajomość francuskiego pomogła zajmować się wtedy Hani „handlem zagranicznym”. Koordynowała przywożenie przez francuskich żołnierzy perfum i kosmetyków prosto z Paryża. Być może z firmy Guerlain, z którą jeszcze przed wojną firma cioci/babci była powiązana umową. Po Powstaniu babcia Miecia nie popadła w marazm. Zbudowała w Milanówku drewnianą budkę i do stycznia w tej ówczesnej gęsto zaludnionej warszawiakami „stolicy Polski” zwanej wtedy Londynówek, sprzedawała chrupiące bułeczki. Dzięki temu Babcię stać było na zafundowanie załodze wojskowej ciężarówki dwóch litrów spirytusu, za co nas żołnierze przewieźli 26. stycznia przez zburzoną Warszawę i most pontonowy do Wiatracznej na Grochowie. Pamiętam z tej jazdy głosy wyglądających spod plandeki ciężarówki "o stoi Kopernik", "o! jest Syrena!" Po wojnie babcia Miecia szybko odbudowała perfumerię „Ewaryst” ozdobioną dużym neonem, która w „parterowej Marszałkowskiej” utrzymała się przez kilka lat. Ja zapamiętałem babcię Miecię z Powstania, kiedy po zbombardowaniu domu, we wrześniu, mieszkaliśmy w oświetlonej karbidówkami piwnicy, prosiłem "babciu … chleba z szmalcem i z solą!". Czasem ten przysmak dostawałem a czasem tylko kostkę cukru z zakropionym do niej spirytusem, jako profilaktykę przed zatruciem i panującym wtedy dyfterytem.
|
||
Pan Skarżyński z LonginemZ tylnej części domu, od południowej strony była domena właścicieli domu państwa Skarżyńskich. Szykujący się do gry z Longinem w karty pan Władysław Skarżyński był odlewnikiem w państwowej mennicy. Malutki wzrostem pan Skarżyński zarabiać musiał nienajgorzej, skoro stać go było na zbudowanie domu. Pomimo tego należał do PPS, która w 1948 wcielona została do PZPR. Niemniej swoje pan Władysław wiedział. Opowiadał, że "wczoraj kasza jutro kluski, Polskę mamy – a rząd ruski", i że "kto u nas politykiem – bolszewikiem jest pewnikiem" a nawet prorokował: "przeżyliśmy okupację przeżyjemy demokrację". |
Zaczynało się jak sielanka, ale w glowach wszyscy mieli powojenny bilans otwarcia.
C.D.N.
Przwidziane…