Bez kategorii
Like

Seweryn Blumsztajn…

15/03/2012
440 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
no-cover

Seweryn Blumsztajn nie tylko „pierdoli”, ale i „rodzi”!

0


Ach, któż nie pamięta widoku pana red. Seweryna Blumsztajna na spóźnionej „manifie” z okazji 8 marca (Lenin w październiku, a ko-koty – jak wymawia to słowo pan red. Michnik – w marcu) z transparentem z napisem „pierdolę, nie rodzę!”? Takiego widoku niepodobna zapomnieć – a zawsze mówiłem, że pan red. Blumsztajn jest znacznie bardziej szczery od innych cadyków z „Gazety Wyborczej”. Tamci są cwani i przebiegli, podczas gdy u pana red. Blumsztajna – jak u jakiegoś goja; co w sercu, to i na języku, a nawet – na transparencie. Szczerość – szczerością – ale powiedzmy sobie szczerze, który z celebrytów nie chciałby przyozdobić sobie łysiny paroma dodatkowymi bobkowymi listkami do wieńca sławy – zwłaszcza z takiej okazji, jak „manifa”, z udziałem tylu rozwydrzonych kobiet? Każdy by chciał, toteż nic dziwnego, że ta pokusa nie ominęła również pana red. Blumsztajna Seweryna. Bo wydaje mi się, że to solenne zapewnienie z transparentu, jakoby red. Blumsztajn „pierdolił”, to niestety tylko przechwałki. Wystarczy spojrzeć, żeby od razu nabrać wątpliwości tym bardziej, że umieszczanie takich deklaracji na transparencie z okazji „manify”, na pewno miało na celu wywołanie wrażenie, jakoby pan red. Blumsztaj „pierdolił” jak tornado – od oceanu do oceanu. Ale chyba nawet najbardziej rozwydrzone i łatwowierne („rzadkość to wielka i obrosła mitem”) uczestniczki „manify” w takie przechwałki nie uwierzyły, bo też charakterystyczny dla red. Blumsztajna, melancholijny wyraz twarzy, szalenie kontrastował z tymi buńczucznymi zapewnieniami.

   Jeśli jednak odejdziemy na moment od dosłowności i potraktujemy transparentową deklarację pana redaktora metaforycznie, to sprawa zaczyna wyglądać całkiem inaczej. „Pierdolić” można nawet w wieku pana red. Blumsztajna, zwłaszcza, gdy i wcześniej nic innego się nie robiło. Tego rodzaju „pierdolenie” wchodzi człowiekowi w nałóg, stając się – zgodnie ze spostrzeżeniem starożytnych Rzymian, którzy każde takie spostrzeżenie zaraz ubierali w pełną mądrości sentencję – jego drugą naturą. Żeby się o tym przekonać, wystarczy poczytać co pan redaktor Blumsztajn napisał, albo posłuchać, jak mówi. Rzeczywiście – jest to „pierdolenie” w najczystszej postaci, a nawet – w postaci kwalifikowanej, zwanej inaczej „pierdoleniem w bambus”. Skoro jednak tak, to w transparentowej deklaracji red. Blumsztajna nie było żadnej przesady, przeciwnie – sposród uczestniczek i uczestników „manify” właśnie on – i to nie tylko, jako przedstawiciel redakcji „Gazety Wyborczej”, ale również osobiście – miał największe prawo wzniesienia transparentu o tak dumnej treści. No tak – ale transparent zawierał nie tylko deklarację o „pierdoleniu”, która – jak już sobie wyjaśniliśmy – potraktowana metaforycznie, była całkowicie uzasadniona i uprawniona. Transparent zawierał również zapewnienie, że pan redaktor „nie rodzi”. Z pozoru ta deklaracja jest oczywista tak samo, jak poprzednia wygladała na buńczuczną przechwałkę. Jeśli jednak i w przypadku tego zapewnienia odejdziemy od dosłowności to okaże się nawet, że pan red. Blumsztajn jest człowiekiem skromnym. Z jednej strony jest to całkowicie uzasadnione, ale z drugiej strony nie wypada, by cnota skromności pozostawała bez nagrody. Tym bardziej, że właśnie sam red. Blumsztajn doniósł o szczęśliwym rozwiązaniu z jego udziałem. Urodziło się mianowicie Towarzystwo Dziennikarskie jako efekt spółkowania kolektywnego – co, mówiąc nawiasem, nieoczekiwanie potwierdza sugestie osoby legitymującej się dokumentami wystawionymi na nazwisko Anna Grodzka i opowiadającej o sześciu, czy nawet siedmiu płciach. Oprócz red. Blumsztajna w tej dziennikarskiej sodomii wzięły udział jeszcze inne osoby; Cezary Łazarewicz, Wojciech Maziarski, Jan Ordyński, Wojciech Mazowiecki, Jacek Rakowiecki, Joanna Solska, Dorota Warakomska, Teresa Torańska i Jacek Żakowski. Wprawdzie jestem przekonany, że Towarzystwo Dziennikarskie na pewno zaangażuje się w propagowanie zapłodnienia w szklance, ale na wszelki wypadek jednak zadbało o proporcjonalny udział kobiet, więc może się rozmnażać. I dobrze, bo red. Blumsztajn twierdzi, że są to osoby „z wyższej półki medialnej”. Całe szczęście, że pan redaktor z właściwą sobie szczerością, o której już wspominałem, wszystkich o tym poinformował, bo na pierwszy rzut oka nic na to nie wskazuje. Ale już na drugi rzut oka każdy z „ojców założycieli” charakteryzuje się jakąś zaletą, żeby nie powiedzieć – cnotą, wśród których trafiają się również dziedziczne. Na przykład pan red. Wojciech Mazowiecki niewątpliwie odziedziczył „postawę służebną”, z której jego ojciec. Tadeusz Mazowiecki zasłynął jeszcze za Stalina. Co tam odziedziczyli inni – trudno zgadnąć, a zresztą ciekawość – pierwszy stopień do piekła tym bardziej, że cnoty nabywane są nie tylko przez dziedziczenie, ale i przez, nazwijmy to – osmozę. Jest to prawdopodobne w przypadku pani red. Warakomskiej, prywatnie małżonki pana red. Jarosława Szczepańskiego, prezydenta żydowskiej loży B`nai B`rith. Czegóż chcieć więcej? Rzeczywiście – „wyższa półka”. Nic więc dziwnego, że pan red. Blumsztajn, z właściwą sobie skromnością opowiada (być może bardziej pasowałoby tu słowo z transparentu), że własnie dlatego stowarzyszenie nazwało się „towarzystwem”, zaś swoje zebrania – „salonem”. No i bardzo ładnie, tylko czy w tym „salonie” jest aby podłoga?
 
   Zresztą znacznie ważniejsza od obecności podłogi jest obecność oficera prowadzącego. Bo chyba towarzystwo z tak wysokiej półki medialnej nie powinno być pozostawione samopas tym bardzoej, że jest to towarzystwo dziennikarskie, które ma ambicje zabierania głosu na temat sytuacji mediów oraz interweniowania w obronie wolności słowa. Ponieważ pan Szczepański zaprzeczył fałszywym pogłoskom o swojej współpracy z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi, to w tej sytuacji nie bardzo mu chyba wypada przejmowanie takich obowiązków – ale nie ulega wątpliwości, że w tak znakomitym towarzystwie odpowiedni kandydaci z pewnością się znajdą. Inną sprawą jest rekrutacja nowych członków. Wprawdzie towarzystwo ma pozostać elitarne, ale chyba samo rozmnażanie nie zapewni wystarczającego dopływu nowych członków – bywalców „salonu”. W tej sytuacji nadzieja w oficerze prowadzącym, a nawet oficerach – zwłaszcza, gdyby utworzyli oni kolegium delegujące do towarzystwa osoby zaufane wszystkich służb działających w naszym demokratycznym państwie prawnym, dzięki czemu wpływ towarzystwa na wytyczanie jedynie słusznej linii dla mediów głównego nurtu byłby nie tylko niezastapiony, ale również – przewidywalny. Mimo to nie można wykluczyć również doboru spontanicznego tym bardziej, że red. Blumsztajn zapowiada, iż taki nowy członek musi uzyskać rekomendację co najmniej połowy dotychczasowych członków. A jeśli nie uzyska od razu? Czy w czasie oczekiwania nie powinien uzyskać statusu zastępcy członka, czyli towarzysza Paluszka? Zresztą mniejsza z tym, bo jakimi właściwie kryteriami dotyczasowi członkowie mają rozpoznawać, czy kandydat nadaje się do „salonu”? Myślę, że najlepiej mogliby rozpoznawać się po zapachu, jaki roztaczają powszechnie znane cnoty ojców-założycieli.
                                                        
Stanisław Michalkiewicz
0

St. Michalkiewicz

53 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758