Bez kategorii
Like

Łubudubu, czyli do wyszczerzonego Pan Bóg się szczerzy.

30/01/2011
348 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

 O obronności słów kilka Cz. II z iluś tam. Się trochę rozrosło było, także podzieliłem na więcej części, za co serdecznie przepraszam.   W ostatnim tekście "link" pisałem o opcjach obronności kraju lansowanych przez pewne umysły kolibrystyczne. Pod owym tekstem wywiązała się interesująca dyskusja na Niepoprawnych. Na moim rodzimym blogu (the-real-mustrum.blogspot.com, ze szlalomiku się wyniosłem) zostałem poddany krytyce kolibrystycznej. Również niedawno przeczytałem odpowiedź Grima Sfirkowa na szlalomie pod adresem mojego tekstu (przepraszam Grimie, że z opóźnieniem). Też się ustosunkuję w przyszłych częściach. Dzisiaj, jak nigdy z moimi dłuższymi tekstami, się od razu adremujemy. Historia jest w dużej mierze wyznaczana kamieniami milowymi konfliktów zbrojnych, a osławiony i wychwalany pod niebiosa ateński homoseksualizm tudzież prawdawny i wszechobecny matriarchalny kult matki ziemi (jakże bardziej postępowy […]

0


 O obronności słów kilka Cz. II z iluś tam. Się trochę rozrosło było, także podzieliłem na więcej części, za co serdecznie przepraszam.

 


W ostatnim tekście "link" pisałem o opcjach obronności kraju lansowanych przez pewne umysły kolibrystyczne. Pod owym tekstem wywiązała się interesująca dyskusja na Niepoprawnych. Na moim rodzimym blogu (the-real-mustrum.blogspot.com, ze szlalomiku się wyniosłem) zostałem poddany krytyce kolibrystycznej. Również niedawno przeczytałem odpowiedź Grima Sfirkowa na szlalomie pod adresem mojego tekstu (przepraszam Grimie, że z opóźnieniem). Też się ustosunkuję w przyszłych częściach. Dzisiaj, jak nigdy z moimi dłuższymi tekstami, się od razu adremujemy.

Historia jest w dużej mierze wyznaczana kamieniami milowymi konfliktów zbrojnych, a osławiony i wychwalany pod niebiosa ateński homoseksualizm tudzież prawdawny i wszechobecny matriarchalny kult matki ziemi (jakże bardziej postępowy od zacofanego, a fe! Chrześcijaństwa) były tylko mało istotnymi interludami, ci pierwsi jako przykład zapaści demograficznej, te drugie jako zabawki dla przechodniego żołnieża. Wbrew temu, co twierdził szarlatan Fukyama, historia się nie tylko nie skończyła, ale dopiero zaczyna być interesująca, jak w tej starożytnej chińskiej klątwie. Trzeba być gotowym, by żyć w interesujących czasach i w nich nie utonąć. Strzeżonego Pan Bóg strzeże, lub, jak kto woli, do wyszczerzonego Pan Bóg się szczerzy.

Pacyfizm jako skuteczna obrona przed suwerennością.
Jak widzę najkorzystniejszą opcję obronności kraju, to znaczy jak widzę to, co docelowo powinno być zrobione? Można ją w zasadzie objąć jednym słowem: militaryzm. I bynajmniej nie mam na myśli juntowatej soldateski przejmującej stery władzy i rząd dusz.

Wychodząc od państwowości, za najbardziej podstawowy czynnik ją definiujący uważam suwerenność. Jedyne państwo, prawowicie zasługującę na tę nazwę, to takie będące bytem suwerennym posiadającym własny naród. Wszystko inne, WSZYSTKO, jest lub powinno być temu podporządkowane. Jednak jak każde dobro strategiczne, suwerenność nie jest wieczna. Raz nadana, musi być strzeżona pilniej od najdroższych precjozów.

Państwa suwerenne prowadzą politykę zgodną z promocją ich racji stanu, czy jest to sprzeczne z państwami obcymi, czy nie. Jeżeli nie ma sprzeczności, to nie ma problemu. Jeżeli jest, to wygrywa to państwo, które prowadzi skuteczniejszą – kompleksowo ujętą – politykę. O wojnie można dużo powiedzieć, ale dwie jej właściwości są szczególnie istotne: po pierwsze wojna jest, i będzie; po drugie jest ona jedną z końcowych faz eskalacji konfliktów politycznych (nie mówię, rzecz jasna, o wojnie prewencyjnej). Oczywiście państwo, które zmuszone jest wypowiedzieć wojnę jako agresor prowadziło nieskuteczną politykę niższego natężenia, i można w pewnym sensie nazwać je przegranym. Ale, czy to upoważnia inne państwa do braku reakcji wobec takiej "rozpaczliwej" strategii? Nie, albowiem okazać się ona może wielce skuteczna. To, co nie udało się przez dyplomację, wzięte zostanie na bagnetach. Państwo suwerenne, a zatem państwo poważne, musi więc być przygotowane na również tę ewentualność. A co śmieszniejsze, im bardziej jest ono przygotowane na tę ewentualność, tym mniej prawdopodobna ona się staje. Na silnego mało kto się porywa. 

W tym świetle można zauważyć, że pacyfizm jest z gruntu rzeczy postawą antyprzygotowawczą. Jest on doktryną z góry zakładającą, że jak my nie będziemy nikogo nachodzić, to i oni nas w pokoju zostawią, a my będziemy mogli obdzielać się fruktami cywilizacji i głupkowato się do siebie nawzajem uśmiechać. Pacyfiści święcie wierzą, że ludzie są wszyscy tacy sami, i pragą sobie żyć w spokoju. I tutaj pragnę zauważyć konwergencję pomiędzy właśnie pacyfistami i misesitycznymi korwinistami, którzy również święcie wierzą że ludzie są wszyscy tacy sami, i pragą sobie żyć w spokoju, "i handlować". Ale poza handlem, który bynajmniej nie czyni ich sprzecznymi, te dwie doktryny się absolutnie nie różnią w efekcie netto: promowania utopijnego systemu, który nawet jeżeli zaistnieje, to zaraz zostanie zjedzony. Owszem, pacyfistycznym ideałem jest brak wojska, a korwinistycznym jest "armia zawodowa", ale w świetle polityki fiskalnej jaką równolegle promują los corvinistas, owa zawodowa armia de facto równoważna z jej brakiem.

Tak więc a priori odrzucam pacyfizm. Idea, że suwerenność się sama uchroni, jeżeli nie będziemy nikomu wchodzić w drogę jest gorsza niż głupota, to jawna zdrada stanu. Jest to polityka gorsza niż polityka dziwki, bo w końcu dziwka ma realne materialne korzyści z kurwienia się. Pacyfizm jest polityką więziennego cwela – jeżeli będzie grzecznie nastawiał dupy, to może, MOŻE nie będą go bili.
Pacyfizm powinien być tak samo karalny jak gwałt i morderstwo, ponieważ jest jedną z bezpośrednich przyczyn hekatomb XX wieku, tak więc jest strategią (sic!) skutkującą masową zagładą przerożnych ludności.

Jednakowoż owa strzegąca suwerenności siła militarna musi również spełniać pewne warunki. I o tych warunkach chciałbym napisać. W odróżnieniu od poprzedniego tekstu zmienię kolejność i rozpocznę tym razem od jednostek rezerwowych i podwalin obronności państwa.

Postawa obywatelska.
Ponownie wychodząc z założenia, że suwerenność bytu politycznego posiadającego własny naród jest najistotniejsza, należy zadać sobie pytanie: jak głęboko powinno państwo sięgać, by wykształcić i ukształtować materiał na skutecznego żołnierza. Moim zdaniem, bardzo głęboko, bo do dzieciństwa.

Kolibrystyczna propozycja uzbrojenia społeczeństwa w celu podniesienia jego obronności jest chybiona, a na pewno w obecnej sytuacji. Uważam, że najładniej ujął to Amalryk pod moim ostatnim tekstem, więc cytuję go tutaj: "A co do uzbrojonego w Kałacha leminga, co to wyskoczy w zagrożeniu z domowych pieleszy i puknie sobie od czasu do czasu jakiegoś okupanta… Litości! Jak frajer, oczadzony lewacką propagandą, który sra w gacie na widok zapitego, uzbrojonego tylko w tupet menela ma się cudowną alternatą przeistoczyć w Rambo ? No jak ?".

No właśnie, nie tędy droga. Zaznaczam, że nie mam nic przeciwko uzbrojeniu obywateli. Mało tego, gorąco popieram powszechny dostęp do możliwości obrony siebie, bliźnich i mienia, łącznie ze środkami śmiertelnymi – bronią palną i nie tylko. Jednak nie jest to coś, na czym można bazować strategię obronną, a tym bardziej szerzej pojętą strategię wojenną.

"Szto diełat?" zapytaliby bracia Francuzi. Jak spowodować, że zaczadzony leming będzie w razie potrzeby przechodził magiczną transformację w John’a Rambo okraszonego sosem McLane podanym a la Dirty Harry? Po krótce, to się nie da. Leming jest niewolnikiem obowiązujących konwenansów i prikazów, w tym ostatnio najbardziej politycznej poprawności. Leberał (jakże on wolnościowy) jest niewolnikiem różowych golarek i własnego handlu. I żaden z nich nie zaryzykuje wszystkiego: ten pierwszy bo "państwo załatwi", ten drugi "bo to się nie kalkuluje". Państwo zdane na takich obrońców skazane jest, w najlepszym przypadku, na niewolnictwo. W najgorszym… O najgorszym wypadku nie muszę mówić. Oświeceniowe utopie pokazały zajawkę tego, co może być najgorsze.

Więc jak? Jak ze wszystkim. Trzeba zacząć od młodych. Od nauki, że w słusznej sprawie zawsze warto jest dać w pysk i zglanować. Od nauki, że Ojczyzna to zawsze taka właśnie słuszna sprawa. Że jednak warto bronić się przed zakusami obcych. I, gwóźdź programu, JAK to robić.

Należy zacząć w zorganizowany sposób, od początku lat gimnazjalnych, dajmy na to od 13-14 roku życia poprzez przywrócenie prawdziwego Przysposobienia Obronnego (co za niefortunny zbieg skrótów, a fe!), jednakże w nowej formie. PO powinno być cotygodniowym kursem prowadzonym przez wojsko, na który powinny się składać takie rzeczy jak strzelanie i obsługa wielu rodzajów broni palnej, elementy taktyki pola walki, broń sieczna, taktyki partyzanckie, działanie w strukturach regularnej armii, pierwsza pomoc, survival, później może prowadzenie pojazdów, strzelanie z broni "ciężkiej", itp. itd. Te cotygodniowe kursy należy wzbogacić o dwa jednotygodniowe "obozy", jeden w zimie, drugi w lecie, utrwalające tę wiedzę i promujące konkurencję pomiędzy szkołami. Oczywiście jakieś podstawowe umiejętności i wiedza z PO powinny być na maturze.

Całość owego programu powinna być ukierunkowana tak, by po ukończeniu szkoły średniej delikwent był gotowym rezerwistą, bez potrzeby wcielania go na rok w kamasze. Myślę, że coroczny tygodniowy "refresher course" po tym, powiedzmy do 45 lub 50 roku życia też byłby dobrym pomysłem. Dopiero takiemu człowiekowi można uczciwie powierzyć obronę kraju, i mieć jako-taką pewność, że jeżeli będzie posiadał broń w domu (co bardzo popieram) to nie zrobi sobie ani bliskim krzywdy przez głupotę, a w razie zagrożenia kraju będzie w stanie go bronić.

Zapleczem fizycznym i fizjologicznym do powyższego programu PO powinny być ukierunkowane zajęcia z WFu. Kopanie szmacianki jest dobrym zajęciem dla 10-letnich chłopców po zajęciach, ale nie powinno być promowane w szkole jako sport rozwojowy, a na pewno nie za pieniądze podatnika. Szkoły muszą na WF’ie promować sporty przydatne obronności, czyli sporty walki (najchętniej ogólnorozwojowe czyli zapasy, boks, judo, i/lub na wyższych poziomach już bardziej kombatywne typu BJJ, Krav Magę czy Sambo), szermierkę (europejską, japońska jest o kant d. potłuc), sporty wytrzymałościowe (lekkoatletyka, biatlon, triatlon, biegi i pływanie na długi dystans itp.), akrobatykę, a ze sportów drużynowych rugby, aussie rules football i hokej na zasadach NHL. Można tu też doliczyć szczypiora i lacrosse. Wszystkie te dyscypliny sportowe zawierają elementy przydatne w walce: prędkość, wytrzymałość, orientację w przestrzeni, często pewną dozę brutalności etc.

Uważam rownież, że organizowane przez wojsko kursy sportów typu paralotniarstwo, szybowanie, w ogóle sporty związane z lataniem, żegluga, itp. itd. również mają swoje miejsce. Tutaj komuna miała niewątpliwy plus nad IIIPRL, ponieważ jednak takie rzeczy były organizowane. I to na całkiem wysokim poziomie.

Do tego też musi podejść odpowiednie przygotowanie umysłowe. Na przykład ze swoim wielokrotnie wyśmiewanym wychowaniem patriotycznym Giertych miał 100% racji, przynajmniej w założeniu. Na wykonanie nie było czasu. Wychowanie owo będzie w stanie takiemu delikwentowi uporządkować powyższą wiedzę i umiejętności, i wpoić mu, że uczy się go tych umiejętności nie dlatego by się rozbijał po barach czy na podwórku (chociaż tacy też niestety będą, no ale taka jest ludzkość) tylko, że w razie zagrożenia narodowego to on i jemu podobni będą tym co stoi pomiędzy Państwem a Zagładą. Duma potrafi być niezłym motywatorem.

Szkoła to nie wszystko
Kanada, która onegdaj miała wielkie tradycje militarne powstałe na bazie zainstalowanych tam wzorców brytyjskich, ciągle posiada jedną organizację dla młodych ludzi, którą uważam, że należy odzwierciedlić w Polsce. Są to tzw. cadets. Dla czytelności tekstu zrobię kalkę językową, i nazwę ich kadetami. Owi kadeci są rodzajem harcerstwa czy skautingu, lecz prowadzonym poprzez poszczególne gałęzie sił zbrojnych i militarnie ukierunkowanym. Istnieją trzy gałęzie kadetów: air, sea i army. W naszym przypadku, uważam, że kadeci mogliby stanowić organizację przygotowawczą dla zawodowego wojska, jak i dla policji. Oczywiście standardowe PO by ciągle obowiązywało uczniaków będących kadetami, lecz uczestnictwo w kadetach dawałoby preferencyjne warunki rekrutacyjne kandydatom do szkół oficerskich, podoficerskich, policyjnych jak i do czynnej służby szeregowej. Co więcej, kadeci nie przechodzący do czynnej służby wojskowej naturalnie stanowiliby trzon oficerski i podoficerski dla wojsk rezerwy.

Tylko w taki zorganizowany i całościowy sposób będzie można wykształcić kadrę ludzi, która rzeczywiście będzie w stanie obronić kraj od zagrożenia inwazji. Domorosły Rambo w stylu poprzednio wspomnianego pana Rysia może sobie popukać z kałacha lub poonanizować się szybkostrzelnym działkiem maszynowym typu Gatling, ale znaczącej siły obronnej on nie reprezentuje. Odmiennie od RamboRysiów, cała męska populacja 40 milionowego narodu, wyszkolona w obronności to zupełnie inna bajka.

Ciąg dalszy się smaży.

0

Mustrum

Nie jestem rasista, wszystkich nienawidze po równo... ale lewactwo równiej.

27 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758