Ciąg dalszy „pracy” Sądu.
Stawiłem się na rosprawie będąc pewnym, że to tylko formalność. Za chwilę zostanę oczyszczony z zarzutów. Do tej pory sądy znałem tylko z telewizji i z relacji tych którzy tam już byli. Wolałem wierzyć w telewizyjny wizerunek sądu: sprawiedliwość zawsze zwycięża i takie tam bzdury nie mające, jak się się okazało, wiele wspólnego z rzeczywistością. W sali sądowej były same kobiety: sędzia oraz dwie inne panie również w togach. Poza tym pani która pisała na maszynie i powódka. Od początku czułem się nieswojo. Sędzia odczytała pozew i zapytała się powódki czy go podtrzymuje. Ta wstała i nie patrząc na mnie powiedziała stanowczo:
– Tak!
Zonk. Całkowite zdziwienie. Na to nie byłem przygotowany. Udało jej się na tyle wyprowadzić mnie z równowagi, że przez dłuższy czas nie za bardzo wiedziałem co się dzieje na sali rozpraw. Musiała minąć dłuższa chwila zanim moje uszy zaczęły wyłapywać dźwięki, które do mnie napływały, ze zrozumieniem.
– Czy pozwany przyznaje się do ojcostwa? – spytała sędzia.
– Nie – zaskoczony sytuacją odpowiedziałem cicho i bez przekonania.
Potem było już tylko gorzej. Nie musiałem być geniuszem by zrozumieć, że wyrok już jest z góry ustalony i teraz chodzi sądowi o złamanie mego uporu. Pani sędzia była niezadowolona, że nie przyznaję się do ojcostwa i obstaję przy swojej niewinności.
– Byłem za granicą i nawet nie widziałem tej kobiety przez trzy lata- stwierdziłem. Na co ona (powódka) spokojnie odpowiedziała:
– Owszem, ale dziecko zostało poczęte wcześniej.
No, po takiej odpowiedzi myślałem, że Pani sędzia zje ją żywcem. A ta jak gdyby nigdy nic prowadzi dalej sprawę. W końcu nie widząc żadnej reakcji sądu na ten tak jawny absurd postanowiłem zadziałać:
– Trzy lata! To nawet słonice chodzą w ciąży krócej! – pozwoliłem sobie na żart. Pani sędzi moje poczucie humoru się nie spodobało i szybko przywołała mnie do porządku:
– Na szczęście to nie Pan ustala ile kobieta powinna chodzić w ciąży. Tylko sąd.
Nie wierzyłem własnym uszom w to co usłyszałem i odpowiedziałem Pani sędzi bez namysłu, impulsywnie:
– A ja myślałem, że to nie jest zależne od sądów tylko od natury.
Moje słowa nikomu się na nie spodobały. Zacząłem być postrzegany jako cwaniaczek, któremu należy przytrzeć nosa. Powódka w tym czasie zdążyła już przemyśleć pewne rzeczy i zmieniła zeznanie:
– Teraz sobie dokładnie przypominam, to wydarzyło się w czasie moich urodzin.
Tak się jednak szczęśliwie dla mnie złożyło, że miałem na ten czas alibi. Myślałem, że nie do podważenia.
– Byłem w tym dniu za granicą. Wiele kilometrów od jej urodzinowej imprezy. Mam odpowiednie pieczątki w paszporcie. Poza tym nocowałem tam w hotelu co można łatwo ustalić.
– Zobaczymy – powiedziała sędzia, co dla mnie, nie wiem dlaczego, zabrzmiało jakoś złowrogo.
Na następnej sprawie znowu byłem pełen nadziei na rychłe zakończenie sprawy, z szczęśliwym dla mnie finałem.
– Sąd sprawdził poprzednie Pana zeznania i doszedł do następujących wniosków: jest pan bardzo przebiegły. Wszystko Pan zaplanował szczegółowo. Wynajęcie hotelu za granicą było mistrzowskim posunięciem. Wymknął się Pan cichaczem w nocy z pokoju. Prawdopodobnie przez okno. Potem wynajął Pan taksówkę i przyjechał do B. Miał Pan dość czasu by zrobić dziecko i wrócić niepostrzeżenie do hotelu. Mam rację?
Cóż mogłem na to odpowiedzieć? Szkoda, że Pani sędzia odkryła w sobie Sherlocka Holmesa akurat na mojej rozprawie. Wszystko było logiczne. Tylko, że nie dotyczyło to jakiejś zbrodni, którą planowałem od lat ale zwykłego zajścia w zwykłą ciążę. A Pani sędzia była sędzią w zwykłym sądzie rodzinnym w jakiejś powiatowej dziurze. I raczej nic tego nie było w stanie zmienić. Czemu trudno się dziwić. Cdn.