Rok 1939 był to „dziwny rok” w którym w którym podobnie jak u Sienkiewicza w odniesieniu do roku 1647 pojawiły się najrozmaitsze znaki zwiastujące wielkie wydarzenia. Wiosna, jak wówczas już w 1648 roku, przyszła wcześnie, lato było piękne i urodzajne, zbiory zbóż na Wołyniu były wcześniejsze i obfitsze niż zazwyczaj. Pamiętam że kiedy po różnych peregrynacjach zjawiłem się w Beresteczku w sierpniu to było już po żniwach, a rolnicy cieszyli się z dobrych cen i chłonności rynku. Przyczyniła się do tego mądra decyzja Sławoja, tak wykpiwanego i wówczas, a szczególnie później, o wypłacie trzymiesięcznych uposażeń na dokonanie wojennych zapasów. Wprawdzie starsze pokolenie nie wierzyło w wojnę uznając że doświadczenia poprzedniej nie tak dawno zakończonej, są dostatecznie dramatyczne ażeby powstrzymać wszelkie […]
Rok 1939 był to „dziwny rok” w którym w którym podobnie jak u Sienkiewicza w odniesieniu do roku 1647 pojawiły się najrozmaitsze znaki zwiastujące wielkie wydarzenia.
Wiosna, jak wówczas już w 1648 roku, przyszła wcześnie, lato było piękne i urodzajne, zbiory zbóż na Wołyniu były wcześniejsze i obfitsze niż zazwyczaj.
Pamiętam że kiedy po różnych peregrynacjach zjawiłem się w Beresteczku w sierpniu to było już po żniwach, a rolnicy cieszyli się z dobrych cen i chłonności rynku.
Przyczyniła się do tego mądra decyzja Sławoja, tak wykpiwanego i wówczas, a szczególnie później, o wypłacie trzymiesięcznych uposażeń na dokonanie wojennych zapasów.
Wprawdzie starsze pokolenie nie wierzyło w wojnę uznając że doświadczenia poprzedniej nie tak dawno zakończonej, są dostatecznie dramatyczne ażeby powstrzymać wszelkie zapędy w tym kierunku, ale ludzie młodzi spodziewali się wojny wierząc że w jej rezultacie Polska wzmocni się zyskując na upadku hitleryzmu Prusy Wschodnie, Gdańsk, dalszą część Górnego Śląska, a nawet pozostałe w Niemczech fragmenty Wielkopolski z Bytowem itd.
Przygotowania wojenne spowodowały pewną nerwowość objawiającą się głównie w tezauryzacji srebrnego bilonu / 2, 5 i 10 zł./ w związku z czym wypuszczono papierowe banknoty, jak pamiętam tylko dziesięciozłotowe. Był to zapewne błąd psychologiczny, gdyż podważało zaufanie do pieniądza. Mając dostateczne zapasy srebra można było na wszelki wypadek przygotować większą ilość srebrnego bilonu w którym zawartość srebra była oczywiście dużo mniejsza niż nominał monety.
Mimo to jednak złotówka trzymała się dobrze szczególnie w relacji do marki niemieckiej i franka francuskiego.
Większe zakupy cieszyły kupców, ale nie spowodowały braków towarowych ani wzrostu cen, był wzmożony ruch na kolei ze względu na przejazdy powoływanych do wojska i wyjazdy na zachodnią granicę jednostek wojskowych stacjonujących na wschodzie kraju. Był też znaczny ruch urlopowiczów wracających do domów przed 1 września ze względu na normalnie zaczynający się rok szkolny, jednak w ostatniej chwili rozpoczęcie roku szkolnego przełożono.
Ta decyzja była pewnym niekorzystnym zaskoczeniem, nie było bowiem żadnej realnej przyczyny dla jej podjęcia, szkoły były przygotowane, nauczycielstwo poza powołanymi do wojska gotowe do pracy, uczniowie zdążyli powrócić.
25 sierpnia nadeszła z Londynu znakomita wiadomość o podpisaniu polsko brytyjskiej umowy o wzajemnej pomocy na wypadek wojny, podkreślano szczególnie że jest to wypadek bez precedensu w historii brytyjskich stosunków z krajami europejskimi dodając przy okazji że „Anglia wojen nie przegrywa”.
W tych okolicznościach ewentualne obawy wysuwane z racji zawartego 23 sierpnia paktu o nieagresji między Sowietami i Niemcami zostały usunięte w cień.
Kiedy zatem wróciliśmy z bratem z różnych letnich wypraw zostaliśmy powołani jak wielu z PW / Przysposobienie Wojskowe/ do służby w białostockim garnizonie w charakterze łączników. Służba była dość nudna i niezbyt uciążliwa, to też bez trudu uzyskaliśmy kilkudniowe zwolnienie dla wykorzystania zaproszenia przez wuja do Pińska na rozpoczynające się „dni Polesia”, a głównie polowania na kaczki.
W pociągu nie było tłoku to też skorzystaliśmy z udogodnienia nowoczesnych wagonów w postaci możliwości wydobycia spod siedzeń gumowych materaców i urządzenia sobie wygodnego noclegu. Do Pińska dojechaliśmy z normalną przedwojenną punktualnością i zostaliśmy natychmiast włączeni w wir przygotowań do polowania. Nigdy dotąd nie polowaliśmy na Polesiu to też nasze zdziwienie wzbudziło narzekanie jednego z myśliwych że ma za mało nabojów bo tylko 30, a ma rzadko spotykaną „ czternastkę”. U nas na Wołyniu normalnie na polowaniu na kaczki zużywano kilkanaście naboi, na Polesiu było inaczej, polowało się z łodzi, a raczej z „duszehubki” – najczęściej dłubanki bowiem od strony lądu niemożliwe było podejście.
Podpływało się do oczeretów i wtedy rwały się krzyżówki całymi chmarami tak że praktycznie można było strzelać na ślepo.
Takie polowanie bez znawców terenu nie było możliwe, krążyło się bowiem po niezliczonych rozlewiskach bez możliwości sprawdzenia widokowego gdzie się znajdujemy. W sumie wrażenia były niesamowite, cały cywilizowany świat pozostawał gdzieś daleko, królowała woda, oczerety, ryby i ptactwo wodne, a nade wszystko błogi spokój wolny od narastającego napięcia zbliżającej się wojny.
Po polowaniu na chwilowym spotkaniu /bez bigosu, ale z zimnymi przekąskami/ niestety temat wojny powrócił.
Uczestnicy polowania, przeważnie urzędnicy Banku Rolnego, starostwa i przedstawiciele „wolnych zawodów” z udziałem kilku wojskowych, musieli nawiązać do sprawy zagrożenia wojennego. Pytani o zdanie wojskowi unikali jednoznacznej odpowiedzi stwierdzając że „do wojny jesteśmy przygotowani”, a 84 pp stacjonujący w Pińsku jest już nad zachodnią granicą.
Główna siłą wojskową była jednak pińska flota wojenna złożona głównie z monitorów wyposażonych w działa oraz hydroplany.
W czasie okazyjnych defilad robiła ona duże wrażenie, niestety w czasie wojny praktycznie nie można było jej wykorzystać ze względu na wyjątkowo niski poziom wód z powodu upalnego i suchego lata.
Po powrocie do domu wujostwa okazało się że sporą ilością upolowanych kaczek narobiliśmy kłopotu wyraźnie niezadowolonej gosposi, a wuj który był niechętny polowaniom mimo że był znakomitym strzelcem sportowym, stwierdził że wzięliśmy udział w rzeźni a nie w prawdziwym polowaniu.
Na wspomnienie o rozmowie na temat wojny oświadczył jak zwykle: -cokolwiek się zdarzy to i tak w końcu przyjdą tu bolszewicy.
No i niestety sprawdziło się z nieusuniętymi śladami do dziś.
Województwo poleskie, największe w Polsce, liczące 37 tys. km.2 w którym obszar jednego powiatu – stolińskiego liczył ponad 6 tys. km.2, więcej niż całe województwo śląskie, ludności jednak miało niewiele, nieco ponad 1,7 miliona i tylko dwa większe miasta – Brześć nad Bugiem /taka była oficjalna, przedwojenna nazwa, dawniej był to Brześć Litewski, tak jak Mińsk Litewski w odróżnieniu od miast położonych w Koronie/ – stolica województwa i Pińsk – rzeczywista stolica Polesia, położona w samym jego centrum.
Mimo przeszło stuletnich rosyjskich zaborów miasta miały polski charakter, a szczególnie Pińsk z zespołem jezuickim, siedzibą biskupa diecezjalnego i seminarium duchownego, polskimi gimnazjami i dużym garnizonem z dowództwem rzecznej floty wojennej, 84 pułkiem piechoty wraz z innymi jednostkami poleskiej dywizji piechoty.
Jak na stosunki przedwojenne i stan miasta powiatowego – był dość spory liczył bowiem w 1939 roku ponad 35 tys. mieszkańców z dużym udziałem ludności żydowskiej, ale też i polskiej.
Festiwal poleski był połączony z otwarciem radiostacji w Pińsku przeznaczonej głównie do zwalczania wpływów bolszewickiej radiostacji w Mińsku Litewskim buntującej Białorusinów przeciwko Polsce. Koncerty poleskich zespołów i różne imprezy festiwalowe były transmitowane przez radio. Trzeba tylko zaznaczyć że wśród Poleszuków nie było zbyt wielu odbiorców z racji braku aparatów radiowych.
W Sowietach posiadanie własnego radia było jeszcze rzadszym zjawiskiem, ale powszechne stosowanie „kołchoźników” czyli hałaśliwych choć okropnie chrypiących głośników miało je zastąpić.
Atmosfera festiwalowa była bardzo sympatyczna, kontakty Polaków z białoruskimi Poleszukami – przyjazne, opowiadano wprawdzie o bolszewickiej agitacji, ale główną jej zaporą nie były nawet dość skromne wysiłki zapobiegawcze ze strony polskich władz, lecz przede wszystkim świadomość kołchozowej rzeczywistości po stronie bolszewickiej. Jej przerażające oblicze ujawniło się wprawdzie dopiero po 17 września 1939 roku, ale sam fakt zabierania ziemi właścicielom rodził naturalny sprzeciw.
Omawiając sytuację przedwojenną na Kresach trzeba mieć na uwadze stan zagrożenia znacznie bardziej odczuwalny wobec Sowietów niż Niemców, starsi ludzie pamiętali zarówno okupację niemiecką charakteryzującą się totalnym rabunkiem żywności, ale też i wywożeniem wielu cennych przedmiotów od dzwonów i miedzianych blach kościelnych począwszy, ale też i zasobów świeckich z dziełami sztuki na czele.
Wszystko to było jednak nie do porównania z grabieżą, niszczeniami i morderstwami bolszewickimi.
Mieliśmy wiadomości o nasileniu szpiegowskiej akcji ze strony Sowietów i aktywności ich agentur działających pod nazwami komunistycznych partii zachodniej Białorusi i Ukrainy, które nie uległy rozwiązaniu tak jak KPP.
Nasz znajomy sędzia śledczy Szczepkowski z Pińska opowiadał o schwytaniu sowieckiego łącznika dostarczającego pieniądze siatce szpiegowsko dywersyjnej.
Niezależnie od tych negatywnych skojarzeń ówczesny pobyt na Polesiu wiąże mi się z wrażeniami posiadającymi urok bajkowego kraju w promieniach jasnego słonecznego lata, za chwilę bowiem cały ten idylliczny świat pogrąży się w piekielnej ciemności.
A zaczęło się w piątek 1 września kiedy z wczesnego ranka wybraliśmy się na zloty, łodzią wziętą z bankowego klubu i po kąpieli w wodach Strumienia i Piny wracaliśmy do miasta, zastaliśmy ożywiony ruch i ludzi biegających z jednostronicową gazetą.
Było to nadzwyczajne wydanie miejscowego dziennika obwieszczające orędziem prezydenta o napaści Niemiec na Polskę, w domu zaś słuchaliśmy komunikatów z frontu przerywanych żołnierskimi piosenkami.
Zdziwiła nas trochę wiadomość że „milion polskich żołnierzy walczy z napastnikiem”. Wydawało się nam że powinno ich być znacznie więcej, uznaliśmy więc że musimy natychmiast wracać do podjętej służby, ale tymczasem tak jak i wielu młodych ludzi zgłosiliśmy się w miejscowym garnizonie gdzie odpowiedziano nam że jak na razie to ochotników jeszcze się nie przyjmuje, ale żebyśmy się na bieżąco informowali.
Nie zadowoliła nas ta odpowiedź i postanowiliśmy wrócić do Białegostoku szukać wojny. Kiedy wsiadaliśmy do pociągu nie wiedzieliśmy jeszcze że pozostawiamy za sobą cały nasz świat do którego dotąd nie wróciliśmy.
I nie chodzi tu o świat egzystencji materialnej, ale o świat ducha za którym tęsknotę najlepiej wyraził św. Jan Paweł w czasie swojej pierwszej pielgrzymki do kraju, a bez którego nie może być prawdziwie wolnej i niezawisłej Polski.