Bez kategorii
Like

O niezależności i jakości dziennikarstwa

28/10/2011
296 Wyświetlenia
0 Komentarze
16 minut czytania
no-cover

Jaki był dawniej sens zajmowania się dziennikarstwem? Dawniej czyli w świecie przed I wojną i trochę także przed II.

0


 Dzionek zacząłem nieszczęśliwie. Od lektury tekstów członków SDP, pana Palczewskiego http://sdp.salon24.pl/358339,metafory-niezaleznosci-felieton-marka-palczewskiego i pana Jachowicza http://sdp.salon24.pl/358338,zawod-najemnik-felieton-jerzego-jachowicza. Pominę litościwie głęboki poziom zadufania obydwu panów i wiarę w to, że ich intencje oraz intencje środowiska, które reprezentują zostaną odebrane jako szczere. Zajmijmy się tym, o czym tu się rozprawia fałszywie i płaczliwie od dłuższego czasu – niezależnością dziennikarską. Zajmijmy się także tym co mnie samego interesuje szczególnie, a rzekłbym nawet, że najszczególniej czyli jakością tekstów. Czym jest ta cała jakość? Definicje są różne, moja jest taka, że forma musi ściśle przylegać do funkcji tekstu. Ponieważ pisząc coś zawsze wiążę to z jakąś funkcją, jakimś efektem, dobrze, żeby zastosowane środki się z tym zamiarem dokładnie pokrywały. To nie są oczywiste sprawy i nie rozumie tego, dziś rano przynajmniej, bo ja zakładam, że normalnie, tak w praktyce rozumie doskonale, pan Jachowicz Jerzy. Otóż my tu jesteśmy słabo przekonani do emocji, szczególnie silnych. Mamy różne doświadczenia z przeszłości, czytaliśmy swego czasu tygodnik „Na przemiał”, gdzie znany dziś guru medialny Mistewicz Eryk prowadził emocjonalną i drżąca od uczuć rubrykę zatytułowaną „Wolę być”. Otóż metoda zastosowana wtedy przez pana Mistewicza, przyznajmy że mocno fałszywa, jest z niezrozumiałych powodów stosowana nadal. Jerzy Jachowicz ją zastosował dziś rano. To nie jest tak proszę państwa, że opowieść o tym jaką dziurę w sercu wyrwała wam decyzja Hajdarowicza dotycząca Lisickiego, zostanie przez nas potraktowana serio. My to potraktujemy wręcz odwrotnie, jak dobry kawał. Będzie tak, bo żyjemy już dosyć długo, czytamy gazety, wasze teksty są dyskutowane, a wasza postawa obserwowana. Kłopot w tym, że nieliczni jedynie mają chęć, bo nie o odwagę przecież chodzi, pisać o waszej twórczości i waszym warsztacie krytycznie. Myślę, że czas ten właśnie nadszedł. I niech mi tu nikt nie opowiada, że kopię leżącego.

 

Pan Palczewski z kolei udaje, że analizuje kwestię niezależności dziennikarskiej. Ja nie wierzę w niezależność dziennikarską, funkcję zaś dziennikarstwa postrzegam nieco inaczej niż to się potocznie przyjmuje, o czym zaraz zresztą opowiem. Tekst pana Palczewskiego różni się od tekstu Jachowicza w ten sposób, że Palczewski stawia na rozum, tak jak Jachowicz stawiał na emocje. Cóż to znaczy? Otóż jest taka metoda dziennikarska, stosowana przez wszystkie tuzy zawodu od prawa do lewa, polegająca na nasączaniu tekstu cytatami z przeczytanych bądź tylko przekartkowanych dzieł oraz na wtykaniu tu i ówdzie nazwisk jakichś autorów, których trzeba znać koniecznie. Akurat tak się składa, że czytelnik nic o nich nie słyszał, bo są oni wykwitem przemijającej mody intelektualnej, bądź też ich książka została wręcz wydana przez szwagra autora, no i trzeba jakoś o nie wspomnieć. Nie twierdzę, że w tym akurat wypadku tak jest, tylko sobie tak żartuję. Palczewski raczył nas poinformować rano o decyzji jego koleżanki, która odeszła z zawodu, ponieważ nie cieszyła jej wcale atmosfera walki, która unosi się wokół tytułów, redakcji i stowarzyszeń. Być może tak rzeczywiście było, ja jednak powątpiewam, choć pani owej nie znam. Z natury już jestem taki wątpiący. Cóż chce nam powiedzieć Palczewski? Otóż przez swój tekst buduje on – w założeniu, bo realnie niczego nie buduje – dystans pomiędzy autorem a czytelnikiem, który przecież ani nie zna tych książek co je tam Palczewski przypomina, ani nawet po nie nie sięgnie po przeczytaniu tego tekstu. Bo i po co? Autor wzorem wielu obawiających się o swoją pozycję i słabych twórców po prostu musi przekonać sam siebie o wadze tych przemyśleń, tej całej niezależności i decyzji, które podejmowane są w środowisku. Da się to skwitować znanym porzekadłem – prawda tak prosta, że aż osłupia; kto się wymądrza ten się wygłupia. Pozostawmy to jednak i zajmijmy się niezależnością dziennikarską.

 

Jaki był dawniej sens zajmowania się dziennikarstwem? Dawniej czyli w świecie przed I wojną i trochę także przed II. Ja wiem, że większość czytelników nie znosi tej maniery powoływania się na czasy dawne, ale ja inaczej nie umiem. No to lecimy. Mussolini był dziennikarzem i Churchill także, Piłsudski pisywał regularnie do gazet. Dziennikarze, a raczej jakbyśmy ich dziś nazwali – publicyści mieli otwartą drogę do polityki i polityka przenikała się z dziennikarstwem często. W knajpach wielkich miast istniały całe giełdy informacji przy poszczególnych stolikach obstawianych przez sławnych redaktorów. Dziennikarze mieli własne, bynajmniej nie niezależne biznesy i byli po prostu kimś. Taki, na przykład Egon Erwin Kisch z Pragi, komunista z przekonania i Żyd, był, prócz dobrej posady w redakcji, także prezesem niemieckiego klubu piłkarskiego „Der Sturm”, w którym oczywiście grało może ze dwóch Niemców, a reszta to Żydzi i jacyś podejrzani Słowianie. Dziennikarstwo to był sposób na sławę i sposób na politykę po prostu. Nikt nie podejmował kwestii niezależności dziennikarskiej, bo sprawy te traktowane były zupełnie inaczej. Pomiędzy klasą pismaków a innymi klasami odbywał się ruch w obydwie strony. Działo się tak ponieważ w tym dziwnym świecie, zmiecionym przez rewolucję, informacja i myśl były wolne i łatwo dostępne. To się może wydawać dziś nie do uwierzenia, ale tak było. W porównaniu z dzisiejszymi czasami, w których dziennikarz jest po prostu funkcjonariuszem przyspawanym do budżetu na stałe, facetem zza biurka, który kupuje newsy od tajniaków i opowiada ileż to niebezpieczeństw kosztowało go ich zdobycie, lata schyłkowe europejskich monarchii to było po prostu dziennikarskie El Dorado.

 

Skąd się wzięła ta cała niezależność dziennikarska i czym ona jest w istocie. Jest to pojęcie orwellowskie. Niezależny dziennikarz to taki, który wie co i kiedy powiedzieć, żeby nie rozwalić tej piramidy współzależności biznesowo informacyjnej, która w mediach zbudowana została w czasie ostatnich 20 lat na solidnym fundamencie „RSW Prasa.Książka.Ruch” czy czegoś może podobnego. Komu potrzebni są najbardziej dziennikarze niezależni i niezależne dziennikarstwo? Uważam, że „:Gazecie Wyborczej”. Jak wszędzie, tak i a rynku medialnym, zasady dyktuje najsilniejszy. W naszym przypadku jest to „Agora”. To jest standard, do którego równamy. Świadomie czy nie dziennikarze traktują GW jako pewien punkt odniesienia. Ze znakiem plus lub minus, w zależności od tego co za niezależność dziennikarską uważają. To jednak Agora dyktuje warunki i taka „Rzeczpospolita”, żeby w oczach Michnika zasłużyć na miano gazety niezależnej musi zatrudniać i drukować Kuczyńskiego. No dobrze, nie musi, chce. Chce też zatrudniać innych niezależnych dziennikarzy, a także niezależnego naczelnego, który bez mrugnięcia okiem drukuje w swojej gazecie przez długie lata teksty niezależnego Kuczyńskiego. Tylko mi nie mówcie, że istnieją różne stopnie niezależności. Bardzo proszę. Mamy więc gazetę pełną niezależnych piór, kierowaną przez niezależnego redaktora, która drukuje niezależne myśli. Co to znaczy niezależne? To znaczy inne niż te z GW. I żadne dodatkowe rozróżnienie nie jest tu potrzebne. Żadne prawicowe, lewicowe, konserwatywne, liberalne czy inne kategorie się tu nie stosują. Po co te pióra i myśli są potrzebne GW, bo są, co do tego nie możemy mieć wątpliwości. Dobrą odpowiedzią będzie – żeby Orliński się nie nudził. Może być też: żeby upokorzyć ludzi myślących. Albo: żeby definiować środowiska inne niż gazetowowyborczowe i nimi manipulować.

 

Poziom tego co tu od wczoraj nazywane jest niezależnym dziennikarstwem uważam za bardzo nędzny. I jest mi przy tym obojętne co Teresa Bochwic sądzi o moim ego. Nie wierzę, że to co nazywamy niezależną prawicą da się opisać i ograniczyć do myśli Lisickiego, Mazurka, Semki, Ziemkiewicza i całej reszty. To jest manipulacja wymierzona nie w Michnika bynajmniej, bo Michnik i jego dziennikarze albo są z wymienionymi zaprzyjaźnieni, albo mają ich w „dużym poważaniu”, tylko w nas. Ideałem niezależności według mistrza narzucającego standardy – a tym jest Michnik Adam – jest dziennikarstwo odległe od polityki. To znaczy pozornie odległe. W rzeczywistości chodzi o taki sposób pisania, który markuje poglądy odrywając je od konkretów. Igor Janke tłumaczył się ponoć na antenie, że nie ma nic wspólnego z PiS. Wyobrażacie sobie Sierakowskiego jak się tłumaczy, że nie ma nic wspólnego z lewicą? Nie. Nie wyobrażacie sobie, ponieważ Sierakowski to niezależny dziennikarz. Michnik tak uważa. Sierakowski jest niezależny, bo ma poglądy i tytuł, który te poglądy opisuje. Nie popiera żadnej partii. To znaczy nie popiera żadnej partii z polskiej sceny politycznej i to właśnie jest clou. To jest według wypracowanej na Czerskiej definicji dziennikarz niezależny. Inni niezależni też nie mogą popierać partii, najlepiej żeby nie popierali PiS, bo jak zaczną to wpadną w zależność od prezesa. To oczywiste.

 

To co napisałem o Sierakowskim nie jest bynajmniej śmieszne, ale bardzo ponure. Nie istnieje bowiem dziennikarstwo niezależne od polityki i nigdy nie istniało. To fikcja, która wskazuje jawnie, że polska polityka jest po prostu czymś wtórnym. Jeśli dziennikarz nie ma szansy na karierę polityczną, nie jest nawet brany pod uwagę jako polityk, to nie znaczy, że mamy niezależne dziennikarstwo. To znaczy, że mamy uzależnioną od kogoś politykę, w której nie da się zrobić kariery normalnie, tak jak ją zrobili Churchill i Mussolini. Politykę pełną pomazańców wyznaczonych przez nie wiadomo kogo do sprawowania swoich funkcji. I tyle. Pomiędzy dziennikarstwem a polityką jest więc ściana. Kiedyś politykiem został Jacek Kurski, ale było to dawno. Lisowi się ta sztuka już nie udała. I nie uda się nikomu więcej. Dziennikarzom więc pozostało jedynie opowiadania o swoich poglądach, które są niezależne. Nie ma kochani czegoś takiego jak poglądy w oderwaniu od konkretu, od politycznego „tu i teraz”. To brednie. Oszustwo obliczone na budżet i naiwność czytelnika. Nie dajcie się wkręcać. Nic im się nie stanie. I tu dochodzimy do rzeczy, według mnie najważniejszej do relacji blogosfera – media. Stworzenie blogosfery, pośród rozmaitych funkcji ma również tę, że poprawia samopoczucie sfrustrowanym dziennikarzom, przed którymi nie ma żadnej przyszłości. Bo nie ma. I nie może być. Zgadnijcie dlaczego.

 

Bardzo serdecznie zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl i zachęcam do kupowania moich książek „Baśń jak niedźwiedź”, „Dzieci peerelu”, Atrapia”. Zachęcam także do kupowania książki Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu” oraz wierszy najlepszego poety w habicie Ojca Antoniego Rachmajdy zebranych w tomiku „Pustelnik północnego ogrodu”.

0

coryllus

swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy

510 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758