Bitwa Warszawska i Powstanie Warszawskie, dwa tematy, które podnoszą ciśnienie – przynajmniej tak to wygląda – wielu dyskutantom jak sieć długa i szeroka.
Bitwa Warszawska i Powstanie Warszawskie, dwa tematy, które podnoszą ciśnienie – przynajmniej tak to wygląda – wielu dyskutantom jak sieć długa i szeroka. Co roku to samo – był sens, czy go nie było. Co roku to samo – wygrał Piłsudski czy Matka Boża. I tak w koło Macieju. Każdy, kto przeczytał dwa na krzyż opracowania historyczne czuje się w obowiązku by roztrząsać te ważkie i bolesne dla każdego z nas – no bo jak inaczej – tematy. Czy wam ludzie coś się zagotowało w mózgach? Nie potraficie od dwudziestu lat postawić w sierpniu innych pytań niż te, które wymieniłem? Tyle tytułem wstępu. Teraz będzie dygresja.
Czym Polacy zajmowali się w czasach kiedy nie dyskutowali o Powstaniu i Bitwie Warszawskiej? Były bowiem takie czasy kiedy Powstania nikt nie przewidywał, a Bitwa była świętością, z której co prawda szydzili endecy, ale kto by się nimi tam przejmował. Endecy szydzili ze wszystkiego, ze Starego Testamentu choćby. Co im tam jedna bitwa.
Otóż w tamtych, zapomnianych już czasach Polacy spierali się o Stanisława Augusta. Spierali się o niego także w komunizmie, kiedy to ani o Bitwie, ani o Powstaniu mówić nie było można. Spór ten był tak samo jałowy i tak samo wyczerpujący możliwości umysłów jak spory dzisiejsze. Pytanie bowiem – czy król był zdrajcą czy nie było pytaniem źle postawionym, w dodatku postawionym specjalnie w taki sposób, by rzesze całe tak zwanych poważnych publicystów dały zajęcie mitomanom i pasjonatom historii. Całe lata Polacy spierali się o tego Stanisława Augusta, aż do chwili kiedy wszystkich już pan ów przestał interesować. Aż do chwili kiedy jego czasy przestały mieć cień choćby znaczenia dla współczesności. Wtedy rozpoczęła się dyskusja o Bitwie i Powstaniu. I ona trwa nadal. Biorą w niej udział wszyscy prawie liczący się luminarze polskiej publicystyki, nawet redaktor Warzecha. Ten to czasem potrafi nawet coś o Powstaniu Styczniowym napisać, jakie było okropne i w ogóle nienowoczesne. I to się będzie ciągnęło jeszcze długie lata. Nie ma bowiem siły na tej Ziemi, która powstrzymałaby rzesze ćwierćinteligentów przed zajmowaniem się sprawami, na których się nie znają i które są przed nimi skrzętnie urkywane.
Wróćmy jednak do Stanisława Augusta i jego czasów, wróćmy do historyków, którzy – jak choćby Walerian Kalinka – badali te czasy próbując dotrzeć do dokumentów leżących w cesarskich archiwach w Berlinie i Wiedniu. Próbowali, ale nie dotarli. Takiemu Kalince coś tam pokazano, ale większą część papierów schowano i zwyczajnie pokazano panu profesorowi figę. Ponad sto lat po Sejmie Czteroletnim.
Dziś czasy mamy subtelniejsza i nikt nie przepędza starych profesorów sprzed bram archiwów państwowych. Oni mogą tam sobie grzebać do woli, ale czasem gdy chodzi o dokumenty wielkiej wagi zastępują ich tak zwani niezależni eksperci, lub inni profesorowie, którzy lepiej rozumieją w jak złożonych czasach przyszło nam żyć. Ot choćby sprawa śmierci Sikorskiego. Miało coś tam być w tych papierach, ale okazało się, że nic nie ma i kwita. Spokój i ogólna buźka. To samo z Powstaniem. Pisze Norman Davies swoją potężną księgę i ujawnia w niej różne zakulisowe działania oraz ciemne sprawki, pisze nawet o Józefie Retingerze, ale wyklucza możliwość by ten był sowieckim szpiegiem wysłanym do Warszawy w celu sprowokowania wybuchu. To są niemożliwe rzeczy przecież. Ten Retinger w ogóle jest nieważny, bo gdyby był ważny to mielibyśmy na jego temat dyskusję w mediach i wiele pięknych oraz szczegółowych opracowań historycznych. Jeśli nie mamy to znaczy, że postać nieciekawa i nie ma sensu się nią zajmować. Trochę lepiej jest z Bitwą. Już po dwudziestu latach niepodległości możemy o niej film nakręcić, ale pod tym warunkiem, że postawimy w Ossowie pomnik bolszewikom. Wszystko przez to, że Bitwa była dużo dawniej, a Powstanie do świeża sprawa. Film mógł o tym nakręcić Wajda czterdzieści lat temu i starczy. Teraz można co najwyżej komiksy rysować i kłócić się o to, czy był sens czy nie. O Retingera nikt nie zapyta. Co tam zresztą Rettinger. Nie ma filmu o strajkach w 1980 roku poza tym, który nakręcił Wajda. Aż się człowiek zaczyna niepokoić co to będzie kiedy tego Wajdy zabraknie. Kogo wyznaczą na jego miejsce. Z młodych nikt się chyba nie nadaje. No, ale może nie będzie tak źle. Póki co dyskutujemy, dyskutujemy, dyskutujemy…Pytania wciąż te same, ale jaka satysfakcja dla tych, którzy stawiają je pierwszy raz. Nie do zastąpienia niczym. Ileż w tym mocy i tajemnic – był sens, czy go nie było.
Ponieważ dla mnie historia to głównie źródło baśni – mam nadzieję, że wyjaśniłem dlaczego– bo w zadanych warunkach niczym innym być nie może. Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie można znaleźć moją książkę „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”, a także inne moje książki. Nakład jednej z nich – „Pitavala prowincjonalnego” właśnie się wyczerpał, ale za to mamy znakomitą zupełnie książkę Toyaha „ O siedmiokilogramowym liściu i inne historie”.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy