KULTURA
Like

„Zabiłem Piotra Jaroszewicza”, przedmowa Marka Chodakiewicza

10/07/2013
2018 Wyświetlenia
13 Komentarze
9 minut czytania
„Zabiłem Piotra Jaroszewicza”, przedmowa Marka Chodakiewicza

We wrześniu 2006 roku dostałem e-mail od znajomej, Joanny W., mieszkającej w Berlinie. Przeczytała w “Odrze” fragment z „Zabiłem Piotra Jaroszewicza”, autorstwa Henryka Skwarczyńskiego. Była pod wrażeniem. Pytała, czy znam, czy słyszałem, a w końcu, czy to prawda.

Czytałem cały maszynopis, odparłem. Wiele szokujących, prawie niewiarygodnych rzeczy. Czy myślę, że to prawda?

0


 

 

Historyka obowiązują inne standardy niż pisarza. Ale pisarz potrafi najlepiej wytłumaczyć ducha spraw, które historyk żmudnie odtwarza w archiwach, wykopaliskach czy zeznaniach świadków. Naukowca obowiązuje wierność procesowi empirycznego dociekania prawdy. Pisarz ma prawo posługiwać się tym, co amerykański myśliciel Russell Kirk nazywa “mieczem wyobraźni”. Rygorystyczne reguły logiki arystotelesowskiej gwarantują, że odkrycia historyka trafiają do najciekawszych i najbardziej zdyscyplinowanych. Ale nikt lepiej niż pisarz nie potrafi upowszechnić naukowych ustaleń.

Powiedziałem berlińskiej znajomej, że autora znam od blisko ćwierć wieku. Warto o nim coś powiedzieć, bo jego przygody, wciąż nieodkryte przez szerszą publiczność, znajdują często prozatorskie ujęcie na stronicach jego książek.

Jak się poznaliśmy? Zaplątany był w to Andrzej Czuma. Henryk widywał się z Andrzejem w Chicago, a tego ja znałem, bo siedział wcześniej w więzieniu z moim ojcem. Andrzej odwiedził mnie w Kalifornii, a ja jego w Chicago. Tam poznałem Henryka — który wcześniej był zresztą wykładowcą w kalifornijskiej Defence Language Institute — razem z nieodłącznym Baronem Inżynierem, czyli Tomkiem Goetzem, który przyjaźnił się z innym moim przyjacielem, mieszkającym teraz w Alabamie, doktorem Piotrem Penherskim.

Zaczęliśmy rozmawiać. Henryk proponował przygodę: “Jedziemy do Afganistanu walczyć z krasnoarmiejcami. Znam innych, którzy też chcą jechać”. Dobra, zgodziłem się.

Nic z tego, dzięki Bogu, nie wyszło, ale było to bliskie zrealizowania, o czym właściwie dowiedziałem się w szczegółach po latach.

A było tak. Rafał Gan-Ganowicz, mający doświadczenia wyniesione z Konga i Jemenu, gdzie w tym drugim walczył bezpośrednio z żołnierzami Armii Czerwonej, za pośrednictwem Henryka złożył przedstawicielom amerykańskiej administracji ofertę stworzenia legionu do walki z komunizmem. Gdziekolwiek toczyłaby się ta walka. W jego skład, oprócz zawodowych najemników, mieli wchodzić uciekinierzy zza żelaznej kurtyny.

Szefem ds. sowieckich w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego był John Lenczowski, syn dyplomaty Drugiej Rzeczpospolitej, a obecnie rektor uczelni, w której pracuję. Henryk przekonywał Johna Lenczowskiego parę przecznic od Białego Domu, gdzie uprzednio odbyło się spotkanie, na którym zadecydowano o utrzymaniu sankcji gospodarczych wobec  reżimu Jaruzelskiego, że stworzenie takiego legionu będzie mieć znaczenie psychologiczne wobec rosnącego ekspansjonizmu Związku Radzieckiego. Lenczowski, choć rozpatrzył przedstawiony projekt, uważał, że lepiej jest posłać do Afganistanu rakiety Stinger niż entuzjastów w rodzaju Lecha Zondka, który zginął, walcząc przy boku mudżahedinów, Jacka Winklera czy Radosława Sikorskiego, którzy pojechali tam także. Prezydent Ronald Reagan przychylił się wtedy do zdania swego doradcy. Może dlatego do dziś żyję.

Gdy przyjechałem do Polski po roku 1989, opowiadałem o tym wszystkim, a przede wszystkim o Rafale Gan-Ganowiczu. Spotykałem się z niedowierzaniem. Czy mógł być ktoś taki, kto z bronią w ręku przez całe życie walczył z komunizmem? Dopiero po jakimś czasie wpadłem  na chłopców z Ligii Republikańskiej. Ci zaprosili Rafała Gan-Ganowicza do Polski. Była też w tym zasługa Henryka, który wcześniej namówił Rafała na spisanie wspomnień, wydanych początkowo w Londynie, następnie po wielokroć wydawanych przez wydawnictwa podziemne, a ostatecznie w wybijającym się na niepodległość kraju. O przyjaźni z Rafałem napisał Henryk w swej biografii literackiej, przed paru laty wydanej w Warszawie, a zatytułowanej „Z różą i księżycem w herbie”.

Henryk opisuje w swoich książkach dziwaków, ludzi sukcesu, pustelników — rozmaitych  ludzi, ale zawsze ciekawych, nietuzinkowych, jak choćby “bohater” hitlerowiec z opowiadania Paraguay, River of No Return, za co pismo “Taproot Literary Review” przyznało Henrykowi Pierwszą Nagrodę Literacką.

Henryk jeździ po całym świecie, od krajów Czarnej Afryki po wyspy Polinezji Francuskiej. Na Bora-Bora zaprzyjaźnił się z pochodzącym z Wilna baronem Jerzym von Danglem. Sowieci zamordowali mu część rodziny, w tym, w okrutny sposób na jego oczach, babcię. Z Syberii sierotę wyciągnął generał Władysław Anders. W czasie wojny w Wietnamie von Dangel przewodził eskadrze, która wykonywała misje mające na celu osłabienie komunistycznej agresji. Henryk opisał to w książce „Sweeney wśród słowików”.

Wyssał sobie von Dangla z palca? Wolne żarty! Jeden z moich kolegów z pracy Walter (Władek) Jajko, syn oficera II RP, a obecnie generał amerykańskiej Air Force, walczył właśnie pod komendą von Dangla.

Kto chce dowiedzieć się, jak Henryk zaprzyjaźnił się z “żołnierzem wyklętym”, Zenonem Piotrowskim, który przebijał się z oddziałem na Zachód z okupowanej od roku 1945 przez Sowietów Polski, musi także sięgnąć po „Z różą i księżycem w herbie”.

Z pobytów w Irlandii, gdzie Henryk spotykał się z członkami Irlandzkiej Armii Republikańskiej, powstała powieść „Słomiane morze”, której obszerny fragment zamieściło też, założone przez Keitha Botsforda i nieżyjącego już Saula Bellowa, ukazujące się dwa razy do roku, prestiżowe “The Republic of Letters”. Kiedy Henryk pisze po polsku, trzyma się faktów. Po angielsku stara się przekazać wartości uniwersalne i skłania się wtedy ku mieszaniu rzeczywistości z fikcją. Jakie są tego proporcje w „Zabiłem Piotra Jaroszewicza”, trudno osądzić, bo przecież dialogi odtwarzał autor z perspektywy czasu, nie dysponując taśmą magnetofonową, a jedynie notatkami.

Przyjemnie się rozmawia z Henrykiem Skwarczyńskim, prawdziwie wolnym duchem. Henryk pojawia się niespodziewanie po powrocie z Nowej Zelandii, Indii czy Ekwadoru i zawsze ma coś ciekawego do przekazania. Zawsze coś wygrzebie z sumy ludzkich doświadczeń. U Henryka wszystko jest możliwe i jeśli jego opis komunizmu przez pryzmat zabójstwa Piotra Jaroszewicza rozświetli wiele jeszcze innych mrocznych  tajemnic życia w postkomunistycznej Polsce, nie będę tym bynajmniej zaskoczony.

Tak zresztą powiedziałem wcześniej mojej znajomej z Berlina.

Marek Jan Chodakiewicz,

Boże Narodzenie 2006 r., Waszyngton, D.C.

Marek Jan Chodakiewicz, ur. w 1962 r. w Warszawie, doktorat na Columbia University, profesor  i dziekan Wydziału Historii w The Institute of World Politics w Waszyngtonie. Autor takich książek jak: „Polacy i Żydzi 1918–1955. Współistnienie, zagłada, komunizm”, tłumaczonej na język polski z „After the Holocaust: Jewish-Polish Conflict in the Wake of the World War II (Po Zagładzie)”. W 2005 r. mianowany przez prezydenta Georga Busha do Amerykańskiej Rady Upamiętnienia Zagłady (US Holocaust Memorial Council). Laureat Nagrody im. Józefa Mackiewicza.

0

Maciej Rysiewicz http://www.gorliceiokolice.eu

Dziennikarz i wydawca. Twórca portali "Bobowa Od-Nowa" i "Gorlice i Okolice" w powiecie gorlickim (www.gorliceiokolice.eu). Zastępca redaktora naczelnego portalu "3obieg". Redaktor naczelny portalu "Zdrowie za Zdrowie". W latach 2004-2013 wydawca i redaktor naczelny czasopism "Kalendarz Pszczelarza" i "Przegląd Pszczelarski". Autor książek "Ule i pasieki w Polsce" i "Krynica Zdrój - miasto, ludzie, okolice". Właściciel Wydawnictwa WILCZYSKA (www.wilczyska.eu). Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

628 publikacje
270 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758