Bez kategorii
Like

Sterylizacja z narodowości i języka polskiego w XXI wieku – Austria i Niemcy.

22/03/2011
1608 Wyświetlenia
0 Komentarze
45 minut czytania
Sterylizacja z narodowości i języka polskiego w XXI wieku –  Austria i Niemcy.

Wywiad z Wojciechem Pomorskim prezesem „Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t. z.” (strony: www.dyskryminacja.de) dla miesiecznika „Polonika” – marzec 2011 r.

0


 www.dyskryminacja.de

Wojciech Pomorski od siedmiu lat walczy o prawo do widywania swoich córek i o prawo do rozmowy z nimi w języku polskim. Chce, aby jego dzieci uczyły się języka polskiego i poznawały polską kulturą. Sprawa ta znalazła finał w wiedeńskim sądzie.

Dnia 17.01.2011 w „Die Presse” ukazał się artykuł pt. „Nie ma przymusu nauki obcej kultury”, którego autor w pierwszych słowach stwierdził: „Ojciec bez praw rodzicielskich chciał zobowiązać swoje dzieci, by pielęgnowały swoje polskie korzenie”. Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty tego tekstu.

„Czy ojciec, ktory nie ma praw rodzicielskich, moze zobowiazac swoje dzieci do tego, by poznawaly kulture i jezyk jego kraju? Taki przypadek wyjasnial sad w miedzynarodowym skladzie.Matka jest Niemka, ojciec posiada podobnie jak dzieci, polskie i niemieckie obywatelstwo. Proces odbywal sie w Austrii, gdzie matka mieszka z dziecmi. (…) Rodzice rozwiedli sie przed siedmioma laty. Sady stwierdzily, ze matka byla przez ojca wyzywana i zraniona. Matce zostaly przyznane wylaczne prawa rodzicielskie do dzieci. Stosunek z ojcem zostal silnie zaburzony: organy bezpieczenstwa zwrocily sie nawet do matki z ostrzezeniem, ze istnieje podejrzenie, iz jej maz nawiazal kontakt z kryminalna organizacja w Polsce. Ta miala za zadanie uprowadzenie dzieci z Austrii. Miedzy dziecmi i ojcem nie bylo zadnych kontaktow, stosunki zas miedzy rodzicami ulegly calkowitemu zamrozeniu. Jednak ojciec chcialby, aby dzieci w zadnym wypadku nie zapomnialy o swoich polskich korzeniach. Dlatego tez w sadzie okregowym dla 1 dzielnicy Wiednia zlozyl wniosek, w ktorym zada, aby jego dzieci mialy obowiazek uczenia sie jezyka polskiego i poznawania polskiej kultury. Matka odpowiedziala, ze od dzieci nie mozna wymagac, by uczyly sie dodatkowych rzeczy. Sad Najwyzszy podtrzymal stwierdzenie, ze ani w prawie austriackim, ani niemieckim nie ma przepisu mowiacego o tym, ze jeden z rodzicow, nieposiadajacy praw rodzicielskich, moze zobowiazac swoje dzieci do okreslonego ksztalcenia. Starania Polaka o przyznanie praw rodzicielskich zostaly takze oddalone.” (Die Presse”. 17.01.2011).

Rozmawiamy z Wojciechem Pomorskim

1.  W gazecie Die Presse ukazał się artykuł informujący o tym, że austriacki sąd wydał niekorzystne dla Pana orzeczenie. Jak Pan odebrał tę informację?

 

Informacje prasowa o wyroku Sadu Najwyzszego w Austrii dot. mnie i moich corek, o czym dowiedzialem sie od moich przyjaciol z Wiednia, przyjalem najpierw z niedowierzaniem, gdyz nie otrzymalem zadnego wyroku dot. moich staran o kontakt z corkami oraz o to by uczyly sie jezyka i kultury polskiej – w koncu sa corkami Polaka i maja obywatelstwo polskie – droga pocztowa. Najpierw myslalem, ze to jakas pomylka i ow artykul dot. innej osoby. Zaraz skontaktowalem sie z moim adwokatem prowadzacym te sprawe i otrzymalem potwierdzenie, ze podobny wyrok zapadl i moj adwokat otrzymal go w dn. 04.01.2011. Nie ukrywam, ze byl to dla mnie wielki szok, chociaz w glebi duszy – majac spore doswiadczenie dot. sadownictwa w Austrii i Niemczech – spodziewalem sie tego. Nie rozumiem ani ja ani moj adwokat, dlaczego – nawet Sad Najwyzszy – chce mi zabrac prawa rodzicielskie i chce dalej promowac germanizacje moich corek oraz je w ten sposob kaleczyc. Jest to jednak typowe i zenujace zachowanie sadownictwa w Austrii i w Niemczech.

Przez niespelna osiem lat t.j. od dnia kiedy moja byla zona – Niemka – i Jugendamt w Hamburgu oraz w Wiedniu uprowadzili moje coreczki Justyne i Iwone-Polonie z naszego domu w Hamburgu nieustannie walczylem o moje ukochane coreczki, o mozliwosc spotkan z nimi, jednak organizacja Jugendamt scisle wspolpracujaca ze soba na terenie Austrii i Niemiec czynila doslownie wszystko (czesto lamiac nawet prawo), by mi i corkom uniemozliwiac wszelkie kontakty ze soba. Wtorowal temu austriacki wymiar sadow rodzinnych, ktory wszelkie sugestie i szokujace oraz dyskryminacyjne i lamiace elementarne prawa czlowieka pomysly Jugandamtu bral bezkrytycznie za dobra monete. Prawo Europejskie nie mialo tu tez jakiegokolwiek znaczenia (prawo do rodziny, do wzajemnych kontaktow czy tez zakaz wszelkiego rodzaju dyskryminacji ze wzgledu na jezyk, pochodzenie i religie). Wszelkie procesy w Austrii byly jedna wielka farsa prawa. Mowie to z cala odpowiedzialnoscia na co posiadam szereg dokumentow i pism.

Podstawowa zasada dzialania Jugendamtow w Niemczech i w Austrii jest, ze w przypadku rozpadu malzenstwa dwunarodowosciowego to obcokrajowiec (niezaleznie czy posiada obywatelstwo Austrii lub Niemiec) traci dziecko, a odrzuconemu rodzicowi ogranicza sie lub sprytnie uniemozliwia kontakt z jego dzieckiem lub dziecmi, zabrania sie poslugiwania ojczystem jezykiem, izoluje sie dziecko lub dzieci od „obcej” kultury i jezyka oraz od calej nieniemieckiej czesci rodziny germanizujac w ten sposob dzieci czesto powolujac sie przy tym na bardzo chwytliwe i „przekonujace” laikow haslo „dobra dziecka”, ktore jest – dla obeznanych z przedmiotem – juz tylko wyswiechtanym sloganem majacym utrzymac wrazenie tzw. bezstronnosci sadow w Niemczech i w Austrii. Ten slogan sankcjonuje wszystkie nawet najbardziej absurdalne decyzje Jugendamtow zatwierdzane nastepnie „z marszu” (sedzia ma na kogo „zwalic” wine za swoje nawet zle decyzje, a aktywisci Jugendamtow pozostaja tez bezkarni) przez sady w Austrii i w Niemczech. Nakreca to koniunkture calego bardzo dochodowego tzw. „przemyslu rozwodowego” w Austrii i w Niemczech i rownoczesnie dostarcza swiezego narybku na nowe pokolenia „czystych”(w dobie kurczenia sie spoleczenstwa Austrii i Niemiec), bo pozbawionych swojej rodzimej kultury i jezyka, Niemcow i Austriakow. Dzieciom i calym rodzinom wyrzadza sie ogromna krzywde niszczac wiez emocjonalna z drugim rodzicem oraz cala jego rodzina. Okalecza sie je na cale zycie i „produkuje narybek” na nastepne zwiazki, ktore sie rozpadna.

 

2.  Jakie ma Pan zastrzeżenia do informacji dotyczących Pana, podanych w tym artykule?

 

Zastrzezenia mam juz do skandalicznego tytulu artykulu: „Kein Zwang zu ausländischem Kulturunterricht” po polsku: „Nie ma przymusu nauki obcej kultury”.

 Po pierwsze córki są obywatelkami Polski i jest to ich kultura rodzima, która jest integralna czescia ich tozsamosci – tak samo jak niemiecka – nie mniej ani wiecej. Nie jest to kultura jakas tam, ktora rodzice dodatkowo chcieliby przyblizac swojemu dziecku z takich czy innych powodow. Ta kultura (polska) oraz ten jezyk (polski) sa i byly integralna czescią ich osobowosci, tozsamosci i na nich bazowala wiez emocjonalna Justynki i Iwonki-Polonii miedzy mna oraz cala czescia polskiej rodziny. Bylaby to wiec nie nauka dodatkowej i obcej calej rodzinie kultury i jezyka lecz kontynuacja nauki ich wlasnej kultury w której wzrastaly (obok niemieckiej – po matce), ktorej corki od osmiu lat – naduzywajac litery prawa – sie calkowicie pozbawia.

 Po drugie nie chodzi o jakikolwiek „przymus” jak probuje sugerowac autor tego skrzywionego artykulu. Starsza corka Justyna chodzila juz w zerowce na lekcje jezyka polskiego w szkole, do ktorej uczeszczala w Hamburgu i chciala chodzic do Polskiej Szkoly przy Konsulacie Generalnym RP w Hamburgu, do ktorej razem z moja byla zona ja zapisalismy. Pieknie mowila po polsku, spiewala piosenki i wymyslala sama swoje wlasne oraz w lot uczyla sie wierszykow, ktore z przyjemnoscia recytowala – posiadam nagrania audio i wideo z czasow przed ich porwaniem z domu i przed ich zgermanizowaniem.

 

Jezeli chodzi o podtytul („Vater ohne Sorgerecht wollte seine Kinder verpflichten, die polnischen Wurzeln zu pflegen”) „Ojciec bez praw rodzicielskich chcial zobowiazac swoje dzieci, by pielegnowaly swoje polskie korzenie” to tez autor mija sie zasadniczo z prawda, gdyz caly czas posiadalem i posiadam prawa rodzicielskie, gdyz zaden wyrok, ktorymi probuje mi sie je zabrac, nie byl i nie jest prawomocny. Wiec nie „ojciec bez praw rodzicielskich” lecz raczej „ojciec walczacy z probami pozbawienia go praw rodzicielskich” jezeli juz. I nie o „zobowiazanie swoich dzieci” tu tez chodzi jak sugeruje autor lecz o kontynuacje tego co jest czescia tozsamosci corek i o zagwarantowanie tej kontynuacji przez sad w przypadku gdy byla zona i jej rodzina – pod piecza Jugendamtu – zaczeli zwyczajnie krzywdzic moje coreczki i pozbawiac je kultury i jezyka, ktore byly i sa integralna czescia ich osobowosci oraz ich bogactwem. Jezeli autor i sedziowie oraz Jugendamty w Niemczech i w Austrii nie rozumieja takich podstawowych zasad to przepraszam, ale jest to zwykla zasciankowosc i nacjonalizm, ktory nie powinien miec miejsca przynajmniej w tych kregach. Niestety to co dla nas Polakow jest normalne w Niemczech i Austrii spotyka sie z praktycznie powszechna aprobata. Dla nas Polakow nie do pomyslenia jest np., by wspolne dziecko np. Hiszpanki i Polaka pozbawic calkowicie i w literze prawa jego hiszpanskich korzeni oraz jakiegokolwiek kontaktu z kimkolwiek z jego hiszpanskiej rodziny. Niestety jak widac w Austrii i w Niemczech i to nawet w sadach czy Jugendamtach lub mediach (patrz ow artykul) jeszcze szeroko pokutuje myslenie z – delikatnie mowiac – minionej epoki siegajacej korzeniami czasow tzw. „Wielkoniemieckiej Rzeszy” gdy Austria i Niemcy uwazaly nas Polakow za tzw. „podludzi”, a m.in. przyklad mojej rodziny i dyskryminacji oraz germanizacji moich corek jest tego widocznym i jednoznacznym dowodem.

W tym miejscu musze wiec jednoznacznie sprostowac klamliwa informacje rozpowszechniona w owym artykule przez jego autora pana Philippa Aichingera dotyczaca posiadania przeze mnie praw rodzicielskich. Przez caly czas osmiu lat gdy walczylem o kontakty z corkami i o utrzymanie oraz o przyblizanie im znajomosci naszego jezyka i kultury polskiej – wbrew temu co pisze autor – posiadalem i wciaz posiadam prawa rodzicielskie.

Utracilbym je po dniu 3 czerwca 2011, gdybym sie (juz po tym dniu) nie odwolal od tego szokujacego wyroku, bo wtedy uprawomocnilby sie on jezeli bym nie zlozyl odwolania do Trybunalu Praw Czlowieka w Strasburgu, a to – razem z mnie reprezentujacym adwokatem – uczynie na pewno. Swoja droga niepojete dla mnie jest, ze takie rzeczy w ogole moga jeszcze miec miejsce w XXI wieku i to w centrum zjednoczonej Europy w rzekomym panstwie prawa za jakie podaje sie Austria i Niemcy przegrywajace jednoczesnie najwiecej spraw ze wszystkich panstw w Trybunale Praw Czlowieka w Strasburgu. Sam sposob „wyrokowania” gdzie nie zna sie terminow spraw i odbywaja sie one bez obecnosci „sadzonych” jest juz sam w sobie chory, a tak bylo w obu ostatnich instancjach. Gdy sie pozna Austrie i Niemcy blizej i ma sie predyspozycje intelektualne, by wyciagnac wnioski z wielu obserwacji, ma sie uzasadnione wrazenie, ze pokutuje w tych krajach do dzis bardzo prowincjonalna i zasciankowa mentalnosc – szczegolnie ostro to widac w Austrii, malym kraju bez dostepu do morza.

Przez caly czas walczylem o corki, o kontakt z nimi. Bardzo je kocham i tesknie za nimi w kazdej chwili. Nie znajduje slow aby opisac moj bol. Jugendamt i Sad w Wiedniu od momentu gdy moje corki zostaly tam uprowadzone z Hamburga robi wszystko, by zabrac mi prawa rodzicielskie. Nawet gdyby im to sie kiedys udalo, to moje coreczki beda zawsze moimi ukochanymi dziecmi i zaden „wyrok” jakiegos partackiego i zasciankowego sadu tego faktu nie zmieni i wiezow krwi nie „anuluje”.

 Nie moge sie stanowczo zgodzic z pomowieniem zawartym w tym artykule klamliwie szkalujacym mnie, ze „zwrocilem sie do kryminalnej organizacji w Polsce, ktorej zlecilem porwanie moich corek z Austrii”. Jest to szokujacy absurd. Jednak…pasujacy najwyrazniej autorowi artykulu do stereotypu Polaka pokutujacego w swiadomosci wielu Austriakow i Niemcow i bardzo rozpowszechnionego wsrod wszystkich warstw spolecznych obu tych narodow poslugujacych sie jezykiem niemieckim. Najwyrazniej ten naruszajacy moje dobra osobiste oraz pomawiajacy mnie absurdalny i niczym nie potwierdzony „argument” powinien uwiarygadniac w zamierzeniu autora artykulu i sadu decyzje germanizacji – bo jest ona faktem, choc Austriacy i Niemcy unikaja uzywania tego slowa  – corek, gdyz jezeli (jak sugeruje autor) Polacy sa narodem, gdzie kazdy ojciec zwraca sie do mafii o pomoc, to musi byc to – widocznie – narod samych kryminalistow, czlonkow zorganizowanych grup przestepczych, itd., a wiec trzeba je wychowac w „lepszym” niemieckim duchu i kulturze pozbawiajac je calkowicie naleznej corkom kultury polskiej, ktora musi byc „niepotrzebna”, „gorsza” i wyrugowana z ich swiadomosci. I wiekszosc Austriakow oraz Niemcow – znajac ich podatnosc na wszelka manipulacje i bezkrytyczne przyjmowanie wszystkiego co podaja im ich niemieckie i austriackie media – tylko sie zgodzi z taka decyzja i informacja o niej podana przez autora tak zenujacego artykulu. Wiec krotko: „zlemu” polskiemu ojcu uniemozliwia sie jakiekolwiek „zle” wplywanie na dzieci, bo ich „prawdziwym” dobrem jest jedyna i jedynie sluszna „kultura” niemiecko/austriacka oraz ich wspolny jezyk niemiecki.

Autor artykulu jednak wiedzac, ze jest to ciezkie oszczerstwo, za ktore pociagnalbym go niezawodnie do odpowiedzialnosci karno-prawnej celowo nie podal w swym nierzetelnym materiale mojego imienia i nazwiska. W innym przypadku mialby juz wytoczona sprawe o pomawianie mnie w sadzie karnym.

 

Kolejnym skandalicznym pomowieniem zawartym w tym austriackim artykule jest stwierdzenie autora, ze „sady ustalily, ze matka byla wyzywana i zraniona przez ojca”. W domysle ma to zapewne oznaczac, ze zapewne jakowes sady udowodnily mi i skazaly mnie prawomocnym wyrokiem za psychiczne i fizyczne znecanie sie nad moja byla malzonka. I tu pan Philipp Aichinger – autor owego paszkwilu – po raz kolejny musialby tlumaczyc sie przed sadem i udowodnic, iz kiedykolwiek zostalem prawomocnym wyrokiem skazany za przemoc w stosunku do kogokolwiek. Inaczej – gdyby uzyl mojego imienia i nazwiska – mialby zagwarantowany skazujacy go wyrok najpierw karny, a nastepnie cywilny, gdyz nigdy nie zostalem skazany jakimkolwiek prawomocnym wyrokiem za uzywanie wyzwisk lub stosowanie przemocy fizycznej lub psychicznej w stosunku do kogokolwiek – takze w stosunku do mojej bylej malzonki.

Moja byla zona pozostawala pod bardzo silna presja swojej rodziny – matki i babki, ktore same byly po rozwodach i izolowaly z pokolenia na pokolenie ojcow od swoich corek, a dodatkowo cechowaly sie daleko idaca niechecia do Polakow, gdyz troje braci babki mojej bylej malzonki sluzylo w SS i zgineli w czasie wojny w Polsce. Buntowaly one nieustannie moja byla zone przeciwko mnie i wszystkiemu co mialo ze mna jakikolwiek zwiazek, a ze ja pracowalem i rownoczesnie studiowalem (politologia i germanistyka) oraz w zwiazku ze studiami duzo czasu przebywalem poza domem, wiec efekty ich dzialan staly sie brzemienne w skutki dla mojej rodziny.

 

3.  Czy orzeczenie austriackiego sądu oznacza dla Pana koniec starań o utrzymanie kontaktu z córkami?

 

Oczywiscie, ze to nie koniec „sprawy” i walki o moje coreczki. Moj adwokat i ja przygotowujemy odwolanie do Trybunalu Praw Czlowieka w Strasburgu. Swiat dowie sie o rozmiarach i skali dyskryminacji i jak sie to „przepycha” (bez-)prawnie w Niemczech i w Austrii w 65 lat po straszliwej wojnie, ktora wykazala idiotyzm i prowincjonalnosc oraz zakompleksienie idei, ktore towarzyszyly Austrii i Niemcom gdy promowaly te bzdurne ideologie rozpetujac najstraszliwsza z wojen w dziejach ludzkosci. Czasem mysle, ze to tylko jakis sen, ze w tych obu niemieckojezycznych krajach traktuje sie tu mieszkajacych obywateli jak ludzi „gorszej kategorii”, jak sie ich krzywdzi, jak odbiera dzieci stwarzajac fikcyjne problemy i fikcyjna rzeczywistosc, gdzie klamstwo nazywa sie prawda i odwrotnie. Nie chce mi sie czasem wierzyc, ze to sa realia w Niemczech i w Austrii, ze zakazuje sie nawet kontaktow z wlasnymi dziecmi i rozmowy w ojczystym jezyku.

Gdy zdaje mi sie, ze to wszystko to tylko jakis koszmar – biore dokumenty itd. i czytam urzedowe pisma z Austrii i Niemiec, w ktorych jasno pisze – i ktore znaja juz i politycy i dziennikarze – ze nie wolno mi z corkami podczas naszych spotkan rozmawiac w jezyku polskim. Wtedy uswiadamiam sobie jeszcze dobitniej oblude i zasciankowosc intelektualna tych niemieckich panstw oraz urzedow. Moj sprzeciw bezprawiu i pogardzie do czlowieka wzrasta, a Bog dodaje sil, by walczyc ze zwyklym rasizmem – nawet sprytnie przez Austrie i Niemcy zawoalowanym. Tak wyglada sytuacja tu w Austrii i w Niemczech w XXI wieku w centrum zjednoczonej Europy i tak wyglada germanizacja w bialych rekawiczkach. Niech Trybunal Praw Czlowieka rozstrzygnie czy to co robia Niemcy i Austria jest wlasciwe, etyczne i moralne.

W tej walce mam jednak moralna przewage i sile oraz pewnosc, ze tak czy inaczej wygram. Nawet gdy przegram jako czlowiek z panstwem niemieckim i austraiackim to wiem, ze nie bede mogl sobie zarzucic czegos, co moglbym zrobic, a nie zrobilem, by przeciwstawic sie zlu, rasizmowi i pogardzie do mojego i corek polskiego pochodzenia. Moralnie wygrywam caly czas. Moge sobie spojrzec w oczy i powiedziec, ze robie to czego sam bym wymagal od mojego ojca gdybym byl na miejscu moich coreczek. A to chyba najwazniejsze, by byc w zgodzie z wlasnym sumieniem i nie ulec bezprawiu. Nie uleglem komunistom w PRL-u nie ulegne tez rasistom i gardzacym innym czlowiekiem za jego pochodzenie i jezyk w Niemczech i w Austrii. Na to nigdy nie bedzie mojej zgody.

Chcialbym nadmienic, ze corki „mam prawo” widziec co dwa tygodnie od grudnia 2009 lecz widzialem je w Wiedniu jedynie 12.2.2010 przez trzy godziny i pod nadzorem pseudopedagogow, ktorzy zarabiaja na tzw. „widzeniach nadzorowanych” duze pieniadze (trzeba placic od 45 do 70 € za godzine takiego „widzenia” w tzw. „wiezieniach dla malych dzieci”) i jedynie przeszkadzaja w spotkaniach, by czasem dzieci i ojciec nie polubili sie na nowo i nie wybuchl ogien – latami duszonej – wzajemnej milosci (dzieci b. szybko zwyczajnie zapominaja swojego izolowanego rodzica i jego jezyk). Mimo moich pism, wnioskow o spotkania itd. sad w Wiedniu juz rok ignoruje wszelkie interwencje i zachowuje sie tak jak by nic nie dostal. Po prostu…kompletny brak jekiejkolwiek reakcji. Wazne jest, by jak najdluzej sie ze soba nie widzialy i dzieci i ojciec. To chore. Czasem po prostu juz nie wiem co jeszcze moge zrobic, bo robie juz od lat wlasciwie wszystko co mozliwe. Arogancja sadow i Jugendamtow w Austrii jest bezgraniczna i nie do opisania. Chory system ma sie w najlepsze i nic nie wskazuje, by sie cokolwiek mialo kiedykolwiek – bez zdecydowanych naciskow z zewnatrz – w Austrii i Niemczech w tym wzgledzie zmienic.

 

4.  Czy w swoich działaniach jest Pan sam, czy też stara się Pan o wsparcie osób prywatnych czy też instytucji?

 

W moich dzialaniach bylem sam – i tak na prawde jestem sam.

Jedyna instytucja, ktora mnie wspiera jest zalozone przeze mnie i kilka innych osob „Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z.” www.dyskryminacja.de ktorego – od samego jego zarania – mam zaszczyt przewodzic.

 Naturalnie czuje wielkie wsparcie Polakow i wlasciwie wszystkich naszych polskich mediow oraz niektorych Politykow, ktorych cecha wspolna jest przynaleznosc do Partii „Prawo i Sprawiedliwosc”. Niestety zaden polityk „Sojuszu Lewicy Demokratycznej”, „Platformy Obywatelskiej” czy „Polskiego Stronnictwa Narodowego” lub „PJN-u” nie wsparl w jakikolwiek sposob tej symbolicznej walki – ktora chcac nie chcac stala sie moim udzialem – z dyskryminacja i bezprawiem oraz walki o zwykla przyzwoitosc dla dwoch malych polskich obywatelek, ktorymi sa moje – na oczach wszystkich – brutalnie germanizowane i odpolszczane coreczki Iwona-Polonia i Justyna Maria.

W czasie 2005 do 2007 bylo duze wsparcie Rzadu Pana Premiera Jaroslawa Kaczynskiego i Pani Minister Spraw Zagranicznych Anny Fotygi, a do Katastrofy pod Smolenskiem Prezydenta RP Pana Lecha Kaczynskiego. Wtedy odczuwalem, ze my Polacy znaczymy cos dla naszych Rzadzacych i w skrajnych przypadkach, gdy sie nas krzywdzi pomoze sie nam. Wtedy sytuacja wygladala o niebo lepiej jak od ostatnich wyborow w 2007 r. gdy rzad utworzyla „Platforma Obywatelska”. Od czasu objecia stanowiska Premiera przez D.Tuska, a Ministra Spraw Zagranicznych RP przez Sikorskiego oraz Pelnomocnika Premiera ds. Wspolpracy Polsko-Niemieckiej przez Wladyslawa Bartoszewskiego sytuacja stala sie wrecz zenujaca. Wazne tematy, lekliwie i sluzalczo uwazane za „drazliwe” nie sa w ogole poruszane – jest nieudolne i niegodne naszych najwyzszych przedstawicieli umizgiowanie sie i laszenie do Niemcow i Austriakow, ktorzy takie slabosci natychmiast wychwytuja oraz…np. sady wydaja wyroki jak w przypadku moich corek i mnie, w ktorych sankcjonuje sie dyskryminacje i germanizacje oraz odpolszczenie obywatelek Polski. Jest pewnym, ze taki wyrok nie zostalby nigdy wydany gdyby nasza polityka zagraniczna byla konsekwentna, godna i silna. Niestety jest chwiejna, a laszenie sie do nog Niemcow, Austriakow lub innych jest zenujace i naturalnie dostrzegane przez obcych i interpretowane jasno – jako slabosc i strach przed obrona interesow prawie 3 milionow Polakow w Niemczech i w Austrii.

W koncu walka o moje corki i nasza polska tozsamosc jest walka o dobro i godne traktowanie wszystkich Polakow przez wladze Niemiec i Austrii oraz w interesie wszystkich Polakow i szkoda, ze nie wszyscy polscy Politycy – a szczegolnie aktualne Wladze naszego Panstwa – ten fakt rozumieja lub nie chca zrozumiec. Jezeli my Polacy i nasze wladze nie bedziemy sie wspierac i sobie pomagac oraz siebie szanowac – nie oczekujmy tego od obcych. To podstawowa maksyma, ktora rozumieja dojrzali i madrzy politycy i mezowie stanu.

Oczywiscie wspiera mnie tez szereg osob prywatnych i organizacji w Polsce i Austrii. Szczegolnie solidaryzuje sie i wspolpracuje ze mna najwieksza w Polsce organizacja „Stowarzyszenie na Rzecz Poszanowania Prawa Dzieci i Rodziny” – www.ojcowie.pl z jej Prezesem Panem Krzysztofem Gawryszczakiem i kilka innych mniejszych.

Sa tez osoby prywatne i niektore organizacje spoleczne (Zrzeszenia Rodzicow walczacych z Jugendamtem i tzw. przemyslem rozwodowym) w Austrii oraz w Niemczech, na ktorych roznego rodzaju wsparcie moge zawsze liczyc.

Jest to wsparcie moralne i polityczne w toczonych nieustannie od 8 lat procesach i ma ono wielkie znaczenie. Takie moralne, medialne i polityczne wsparcie tez jest bardzo wazne i daje „wiatr w zagle” oraz poczucie solidarnosci Polakow i ludzi innych narodowosci ze mna i walka, ktora zostalem zmuszony prowadzic.

 

5.  Jak ustosunkuje się Pan do uwag w rodzaju, że do sprawy rozwodowej i dotyczącej praw rodzicielskich celowo dodaje Pan aspekt narodowościowy, aby zainteresować tym opinię publiczną i w ten sposób pośrednio wywrzeć nacisk na korzystną dla siebie decyzję sądu?

 

Twierdzenie takowe jest zwykla niedorzecznoscia. Jest ono czasami powielane przez ludzi, ktorzy nie maja najmniejszego pojecia o podstawowych prawidlach w relacjach rodzic dziecko oraz osoby nie posiadajace podstawowych wiadomosci z dziedziny lingwistyki, pedagogiki i procesow integracyjnych dot. malzenstw mieszanych. Naturalnie jezeli ktos chce udowadniac swoje – nawet najbardziej absurdalne – tezy to kazdy srodek do tego celu wydaje sie takiej osobie dobry.

Trzeba brac pod uwage, ze nikt z ludzi nie jest sterylnym „produktem”. Kazdy jest osoba wywodzaca sie z jakiegos narodu, kultury i jezyka zwiazanego z tym narodem, z ktorego pochodzi. Ja tez. Moim krajem, z ktorym sie utozsamiam od zawsze byla i jest Polska, jezykiem i jezykiem mojej rodziny jest jezyk polski, kultura z ktora jestem zwiazany i w ktorej zostalem wychowany jest kultura polska. Nastepstwem powyzszego jest kod, ktorym komunikuje sie w najlepszy sposob od poczatku zycia. Jest to kod fonetyczny – czyli jezyk polski. Jezeli ktos probowalby traktowac czlowieka i jego rodzine „sterylnie” i w oderwaniu od tych faktow i prawidel – powinien choc przez chwile zastanowic sie nad powyzszym i zrewidowac swoje poglady, gdyz w innym przypadku sam bedzie twierdzil zwykla oderwana od zycia i faktow utopie. Narodowosc jest integralna skladowa czescia kazdego czlowieka i tego nie zmienimy – tak juz po prostu jest. Tak samo narodowosc i jezyk jest przenoszony na wlasne dzieci, gdyz nikt nie wymysla jakiegos „sterylnego” jezyka i narodowosci lecz komunikuje sie z wlasnymi dziecmi w swoim jezyku – nawet w przypadku gdy sie zamieszkuje w innym kraju. To prawidlo jest rozpoznane i jednoznacznie pozytywnie oceniane przez lingwistow i psychologow oraz pedagogow jak i specjalistow od integracji (nie mylic z asymilacja!). Naturalnym i najlepszym rozwiazaniem jest by – w przypadku malzenstw dwunarodowosciowych kazdy z rodzicow komunikowal sie ze wspolnymi dziecmi w swoim wlasnym jezyku. I nauka juz dawno to stwierdzila, iz taki sposob wychowywania dzieci jest najlepszy oraz w ten sposob dzieci staja sie silnymi psychicznie jednostkami swiadomymi swojego bogactwa kulturowego. Inaczej wychowuje sie zwyczajnie kaleki, ktore nie sa w stanie – co czasami obserwujemy – komunikowac sie z wlasna rodzina kraju, ktorego rodzic/obywatel mial kompleksy i dal sobie wmowic, iz jego kultura jezyk i pochodzenie sa czyms wstydliwym, gorszym i niepotrzebnym. Dzieci wychowywane w poszanowaniu obu do nich nalezacych kultur i jezykow swoich rodzicow sa stabilne emocjonalnie, ucza sie bardzo dobrze swoich jezykow i kultur oraz przejawiaja wybitne zdolnosci (wg. badan) do nauki kolejnych jezykow.

Ja nie cierpie na tzw. „rozdwojenie jazni” i nie dalem sobie – pod wplywem niemieckiego otoczenia – nigdy wmowic, ze moja kultura jest jakims „zbednym balastem”. Jestem po studiach magisterskich o kierunku nauczycielskim i specjalnosci jezyk niemiecki i mam swiadomosc bogactwa jakim jest kazdy jeden jezyk i kultura. Wiem tez ile wysilku i pieniedzy kosztuje nauka jezyka oraz kultury z nim zwiazanej w wieku doroslym. Zbrodnia byloby, gdybym chcial zubozyc wlasne dzieci o calosc kultury i jezyka polskiego, a jezyk polski jest zwyczajnie jej nosnikiem. Jest tez nosnikiem nejpiekniejszych i najczulszych slow – takze najrozniejszych infantylizmow, ktore mowilem do dzieci – sam je slyszac i uczac sie jednoczesnie gdy bylem dzieckiem. Przy pomocy nosnika jakim jest moj ojczysty jezyk polski przekazuje cala swoja delikatnosc, czulosc i inne uczucia najautentyczniej. Bylbym obludnikiem i czlowiekiem sprzedanym oraz o zlamanym charakterze, gdybym wszystkie te fakty negowal. Oklamywalbym sam siebie i wszystkich wokolo. Wiec nie oklamywalem tez sadow i Jugendamtu jasno stawiajac sprawe. Jestem Polakiem (ilosc obywatelstw nie ma znaczenia – liczy sie serce, a moje nalezy do Polski), z dziecmi rozmawialem od ich urodzenia w jezyku polskim, na bazie tego jezyka powstala i rozwijala sie cala nasza wiez emocjonalna i tyle. Bylo dla mnie jasne, ze kazdy normany czlowiek to rozumie. Bo czy Niemiec, ktory poslubil np. Hiszpanke ma mowic wylacznie po hiszpansku z wlasnymi dziecmi i udawac, ze…jest Hiszpanem tylko dlatego, bo zamieszkuje aktualnie w Hiszpanii? To absolutny absurd! I wlasnie takiego absurdu nie moglbym sie tez sam nigdy dopuscic. Nie moglbym sobie nigdy spojrzec w oczy, gdybym tak postapil. Okaleczalbym moje coreczki, za ktorych wychowanie jako ojciec jestem odpowiedzialny. Zachowywalem sie wiec normalnie i tak wychowywalem moje corki – w zgodzie z wlasnym sumieniem. Bylo to tez – w czasie trwania mojego pierwszego malzenstwa – calkowicie aprobowane przez moja byla zone. Potem uprowadzenie corek, Jugendamt chce, bym zagwarantowal, ze nie bede z coreczkami nic mowil w jezyku, w ktorym z nimi zawsze sie komunikowalem. Nie moglem im tego w zaden sposob zagwarantowac i zgodzic sie na taki brutalny i idiotyczny szantaz. Tak ze sprawa nazywana potem przez innych „aspektem narodowosciowym” jest sztucznym wymyslem i wyodrebnianiem z calosci stosunkow rodzic – dzieci elementu, ktory byl naturalnym elementem funkcjonowania mojej rodziny i budowania wiezi emocjonalnej miedzy mna i coreczkami oraz innymi krewnymi z polskiego kregu kulturowego.

Postepowanie Jugendamtu w Hamburgu Bergedorf w listopadzie 2003 roku bylo tak wielkim szokiem dla mnie, ze przypomnialo mi germanizacje naszych polskich dzieci, ktorych dziesiatki tysiecy zabierano polskim rodzicom i wywozono do Rzeszy celem ich germanizacji. Ten zakaz jezyka polskiego i izolowanie latami moich dzieci ode mnie i calej polskiej rodziny jest zwyklym aktem barbarzynstwa, jakiego dopuscilo sie panstwo niemieckie i austriackie budzac przy tym upiory przeszlosci w krajach, w ktorych nie powinno byc juz najmniejszego sladu po zbrodniach, ktorych sie dopuscili jeszcze 65 lat temu na wielu narodach. Gdybym wiedzial, ze tak jak w minionej epoce dzialaja tu panstwowe urzedy i za pieniadze podatnikow, nigdy bym w Niemczech nie osiadl.

 Tak wiec sama teza, że „do sprawy rozwodowej i dotyczącej praw rodzicielskich zamierzenie dodaje Pan aspekt narodowościowy, aby zainteresować tym opinię publiczną i w ten sposób pośrednio wywrzeć nacisk na korzystną dla siebie decyzję sądu” jest zwyczajnie i sztucznie wydumana i oderwana od wyzej wymienionych jasnych i ludzkich faktow i argumentow. Ten tzw. „aspekt narodowosciowy” stworzyl sztucznie Jugendamt, ktory podtrzymywal latami izolacje miedzy mna i corkami. Ja staralem sie jedynie uswiadamiac i sadowi i dziennikarzom oraz politykom absurd takiej proby „sterylizacji” mnie i stosunkow miedzy coreczkami i mna. To zwykly rasizm, ksenofobia i pogarda do rodziny oraz wkraczanie „w butach” w sfere rodziny, ktora jest zastrzezona wylacznie dla czlonkow rodziny. I tu juz zaden Jugendamt lub ktokolwiek inny zwyczajnie nie ma prawa wejsc, bo jezyk w jakim komunikuje sie rodzic z wlasnymi dziecmi i kultura kraju pochodzenia rodzicow jest sfera zastrzezona dla rodziny i tu konczy sie „kuratela” i ingerencja bezdusznych aktywistow Jugendamtow i kogokolwiek innego. Jedynie trzeba wspierac starania rodzica, o zachowanie i rozwoj tego stanu w przypadku, gdy drugiemu rodzicowi zachce sie odzierac wspolne dzieci ze wszystkiego co ma cokolwiek wspolnego z drugim rodzicem. Dlatego mialem nadzieje, ze sad zawroci chory proces zapoczatkowany przy uprowadzeniu dzieci z domu i nie pozwoli na dalsze odzieranie corek z bogactwa, ktore bylo, jest i bedzie ich niezbywalnym prawem czlowieka. Niestety zawiodlem sie. Ani sad ani Jugendamty w Austrii i Niemczech nie dorosly jeszcze do poziomu i standardow tolerancji i zwyklej przyzwoitosci, ktore promuje idea jednoczacej sie Europy.

 

6.  Z pewnością śledzi Pan dyskusję publiczną na temat zastrzeżeń co do obecnego kształtu Jugendamtów. Jak Pan sądzi, czy w najbliższej przyszłości Jugendamty zmienią obecny charakter swojej działalności?

 

Tak, sledze dyskusje dot. Jugendamtow w Niemczech i w Austrii, sam ja w znaczacy sposob sprowokowalem gdy Rzad Niemiec zmuszony byl mnie publicznie przepraszac w dn. 7.6.2007 – jako jedynego petenta z kilkuset – w Parlamencie Europejskim w nastepstwie mojej petycji „Pomorski 38/2006” dot. dyskryminacji, zakazu jezyka polskiego i zachowań Jugendamtu w Hamburgu Bergedorf. Juz wiele wczesniej (od 2004 roku), a od wtedy juz na dobre, zaczela sie cala trwajaca do dzis w Niemczech, Austrii oraz w Polsce publiczna dyskusja dot. Jugendamtow. Widzac jednak wprowadzane zmiany i poszerzanie kompetencji Jugendamtow oraz rozbudowe calego dochodowego „przemyslu rozwodowego” nie widze symptomow zmian na lepsze. Jedynie miedzynarodowe naciski na poziomie Parlamentu Europejskiego i gdzie indziej na Austrie i Niemcy moga zmienic ten stan rzeczy. Tu dosc istotna role moga odegrac media, ktore moga – jesli zechca – uswiadomic spoleczenstwa obu tych (innych tez) krajow o faktycznym stanie spraw dot. wszechwladzy i braku kontroli nad Jugendamtami, ktore krzywdza dziesiatki tysiecy rodzin, dzieci i sa powiazane z systemem sadow, ktore traktuja wytyczne aktywistow Jugendamtow w ten sposob, ze sa nastepnie prawnie legalizowane – jak np. w moim przejrzystym i pilotowanym od samego poczatku przez media – przypadku.

Politycy Austrii i Niemiec nie chca istotnych i konstruktywnych zmian tego patologicznego systemu, ktory ma sie b.dobrze i przynosi olbrzymie dochody. W Austrii do dzis nie do pomyslenia jest, np. aby ojciec lub matka, na ktorych wymuszono zgode na spotkania z dziecmi pod nadzorem, mogli z nimi mowic w jezyku innym jak niemiecki. Tu potrzeba calkowitej reformy – i to od samych podstaw – systemu Jugendamtow, a do tego politycy Austrii i Niemiec jeszcze – wg. moich obserwacji jeszcze absolutnie nie dojrzeli.

Obawiam sie, ze zanim dojdzie do tak potrzebnych i nieodzownych zmian, by prawo europejskie bylo chocby w najmniejszym stopniu respektowane w archaicznych Jugendamtach i sadach obu niemieckojezycznych krajow – uplynie jeszcze wiele lez dzieci, rodzicow i wiele wody w Wisle.

 

7. Czy ma Pan teraz jakikolwiek kontakt ze swoimi dziećmi?

 

Ostatni raz widzialem dzieci 12.02.2010 r. przez 3 godziny. Od tamtej pory – mimo wyroku sadu, ze mam widziec dzieci co 2 tygodnie – nie widzialem wiecej moich corek. Wielokrotnie wysylalem pisma do sadu jednak do dnia dzisiejszego sad w Wiedniu nie raczyl sie pofatygowac, by na nie nawet odpowiedziec.

Przez caly okres niespelna 8 lat widzialem coreczki w sumie 16 godzin i to wylacznie pod nadzorem i nigdy nie moglismy swobodnie ze soba rozmawiac. Zawsze wszystko bylo sztucznie zaplanowane przez tzw. „pedagogow” wspolpracujacych z Jugendamtem, ktorzy moim zdaniem (sam jestem pedagogiem i nauczycielem) zachowuja sie tak jakby nigdy w zyciu sie z pedagogika i psychologia nie zetkneli.

Jednak mimo to przy pierwszych spotkaniach z coreczkami udalo sie nam „przelamac lody” i bylismy szczesliwi, ze mozemy sie spotkac i spedzac ze soba choc ten krotki czas, ktory mijal jak kilka sekund… Mlodsza moja coreczka Iwonka-Polonia plakala gdy odciagano ja ode mnie sila, bo pierwsze spotkanie – dwa lata od uprowadzenia z domu – mialo sie skonczyc, bo „czas minal”…

Po uprowadzeniu coreczek przez moja byla niemiecka zone mialem wyznaczone przez sad spotkania z coreczkami i ich terminy (5 miesiecy braku jakichkolwiek kontaktow miedzy nami). Trzy dni przed planowanym spotkaniem aktywista Jugendamtu w Hamburgu-Bergedorf Martin Schröder zapragnal sobie wymusic na mnie gwarancje calkowitego wykluczenia jezyka polskiego w trakcie spotkania z coreczkami, na co sie w zadnym wypadku nie moglem zgodzic, byl to zwykly i niedopuszczalny szantaz, bo w domu i miedzy soba rozmawialismy wylacznie po polsku. Wiec ow aktywista tej organizacji z minionej epoki obwiescil mi, ze spotkan nie bedzie i odwolal samowolnie nasze spotkania. Wtedy Jugendamt zaczal wyniszczajaca walke calego swojego aparatu ze mna – ojcem z teskniacym i oszalalym z tesknoty i bolu za coreczkami sercem, by jak najdluzej utrzymac ten stan izolacji. Udawalo sie to Jugendamtowi przez dwa lata. W tym czasie wpadli na pomysl uprowadzenia dzieci z Hamburga do Austrii, by byly jak najdalej od ojca, a rownoczesnie pod „troskliwa” kuratela Jugendamtu, ktory istnieje wylacznie w tych obu niemieckojezycznych pokrewnych panstwach, ktory skrupulatnie przeprowadzili w listopadzie 2004 r. Dopiero dzieki Policji coreczki odnalazlem w Wiedniu w Austrii… Dzieci udalo mi sie zobaczyc dopiero po 2 latach gdy juz prawie calkowicie oduczono je mowic po polsku. Czy to nie jest germanizacja i niszczenie wiezi emocjonalnych dziecka z alienowanym rodzicem? Nazywajmy sprawy po imieniu.

Drugie spotkanie z corkami mialo miejsce po roku (czyli po 3 latach od ich uprowadzenia z domu rodzinnego), a ostatnie spotkanie odbylo sie w dniu 12.02.2010 – po nastepnych 4 latach kompletnej rozlaki i izolacji…

      Czasem sie zastanawiam czy jeszcze kiedyś zobaczę moje dzieci. Dlaczego? Po prostu za dobrze poznałem zaściankowość i obłudę Austrii i ich państwa. To samo dotyczy (może w nieco mniejszym stopniu) Niemiec. Jednak wierze, że nasza miłość do siebie przetrwa wszystko i kiedyś gdy już nikt nie będzie mógł nam przeszkadzać – będziemy blisko siebie i nadrobimy wszystkie te lata, które źli ludzie nam ukradli. Miłość przecież zwycięża wszystko.

Dziekuje serdecznie za rozmowe. 

Arkadiusz Romanowski dla „Polonika”

http://www.youtube.com/user/Dyskryminacja?feature=mhum#p/a/u/0/zNncl4Qd3F4

0

Wojciech Pomorski http://www.dyskryminacja.de

Wojciech Leszek Pomorski: Polak, pochodzący z Kaszub. Urodzony w Bytowie (woj. pomorskie). Nauczyciel, magister germanistyki Uniwersytetu Śląskiego, politolog. Ojciec dwóch germanizowanych od ponad 11 lat córek - Justyny Marii i Iwony-Polonii Pomorskich. Rodzina była prześladowana przez władze komunistyczne. Wojciech Leszek Pomorski od stanu wojennego do emigracji aktywny działacz podziemia „Solidarności”, szykanowany przez komunistyczne władze. Od lipca 1989r.- na emigracji w Niemczech. Aktywnie działa i angażuje się w życie Polonii w Niemczech. Rodzice - rdzenni Kaszubi - są nauczycielami. Ojciec - Wacław Pomorski, polityk, znany poeta, wszechstronny artysta i malarz, był działaczem „Solidarności”. Został aresztowany po wprowadzeniu stanu wojennego. Odznaczony w 2007 r. przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wojciech Pomorski: Założyciel polskojęzycznych grup w niemieckich przedszkolach. Prezes i założyciel: „Związku Polaków w Niemczech Rodło Oddział II w Hamburgu”, „Nowego Związku Polaków w Niemczech - 2000 t.z.” oraz „Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z.”. Źródło: http://niedziela.pl/artykul/107478/nd/Dziecko-ma-byc-niemieckie-i-juz Prezes Zarządu "Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z." Strony: www.dyskryminacja.de Facebook: https://www.facebook.com/wpomorski oraz: www.facebook.com/dyskryminacja?ref=hl

25 publikacje
1 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758