BIZNES
Like

PIENIĄDZ SUWERENA – emisja, rozproszenie

15/02/2014
1091 Wyświetlenia
1 Komentarze
24 minut czytania
PIENIĄDZ SUWERENA – emisja, rozproszenie

Zapomnij o pieniądzu kruszcowym. Budzi on nostalgiczne wspomnienia, ale jego era defini­tywnie skończyła się w 1971 roku, gdy to USA odmówiły Francji wydania złota za zgromadzone w tym że kraju dolary. Od tamtego czasu, pieniądz stał się pieniądzem papierowym lub elektronicznym a jego istotą rządzą doktryny monetarne i powołane do ich obsługi instytucje.

0


Zaczyna się dziać. Polska już nie chce jęczeć pod banksterskim jarzmem.

 

Pieniądz i gospodarka suwerennego państwa

Warszawa, Rzeszów, Lublin – luty 2014

Witam Państwa z urokliwego Podkarpacia

     Nie zdziwcie się, że na proste pytanie skąd się biorą pieniądze? – częstokroć otrzymacie odpowiedź: „pieniądze są bo były”.

     Istotnie, z naszej ludzkiej, historycznej perspektywy taka odpowiedź może wydawać się za­sadna. Przecież i nasi rodzice i nasi dziadkowie pieniędzmi się posługiwali. Pieniądze zatem były.

     Jednak zachęcam Was, abyście byli bardziej dociekliwi. Posłuchajcie ekonomistów. Oni o pieniądzach wiedzą zdecydowanie więcej – nawet od tych ,którzy je mają. Może ta wiedza da ci od­powiedź na to, dlaczego stan Twojego portfela jest taki mizerny i to nie tylko z Twojej winy.

     Zapraszam na opowieść o tym, gdzie pieniądze się rodzą i gdzie umierają.

     Zapomnij o pieniądzu kruszcowym. Budzi on nostalgiczne wspomnienia, ale jego era defini­tywnie skończyła się w 1971 roku, gdy to USA odmówiły Francji wydania złota za zgromadzone w tym że kraju dolary. Od tamtego czasu, pieniądz stał się pieniądzem papierowym lub elektronicznym a jego istotą rządzą doktryny monetarne i powołane do ich obsługi instytucje.

     W największym skrócie doktryny te, i wspierające je instytucje jak amerykański FED, euro­pejski EBC, Polski NBP wraz z Radą Polityki Pieniężnej, pilnują aby na rynek nie wypłynęło zbyt wiele pieniędzy i aby nie skończyło się to katastrofą hiperinflacji. Znajduje to wyraz w tzw. opera­cjach dostrajających i operacjach aprecjacyjnych.

     Na planszy znajdziesz, co przeciętny student wie o aktualnej doktrynie monetarnej.

     Można powiedzieć: to dobrze, że jest jakiś porządek monetarny i że są instytucje pilnujące i broniące wartości nabywczych naszych pieniędzy. Nawet uznajemy za rozsądne podnoszenie stóp oprocentowania pożyczek, gdy rośnie inflacja. Mamy nadzieję, że realna wartość naszych oszczęd­ności bankowych nie spadnie. Nie podejrzewamy, że za tym działaniem kryje się jakieś potworne oszustwo.

     Lekarze zalecają, aby w okresie letnim po pobycie w lesie, dokładnie sprawdzić swoje cia­ło, najlepiej pod prysznicem. Możemy być karmicielem kleszcza zupełnie o tym nie wiedząc. Ro­bak ten zanim zacznie pić naszą krew wstrzykuje nam substancję znieczulająca. Pamiętajcie o tym.

     Podobnie jest z systemem monetarnym. Przyjmując, niby, rozsądne argumenty zapominamy o tym: ile nas to kosztuje, i kto jest tym spijającym naszą krew kleszczem.

     O wszystkim tym powiemy wam posługując się oficjalnymi danymi NBP, do których mo­żesz sięgnąć, aby mieć je z pierwszej ręki.

     Czy czegoś to Państwu nie mówi, że posługujemy się oficjalnym dokumentem NPB o tytule „Podaż pieniądza M3 i czynniki jego kreacji”. Czy nie zastanawia Was samo słowo „kreacja”. Dziwne słowo. Pieniądz kreowany, co to znaczy? Czy zatem „pieniądze, są bo były”, czy ciągle do­konuje się nad ich ilością jakichś magicznych sztuczek?

     W naszym systemie bankowych występują relikty pieniądza kruszcowego w postaci tzw bazy monetarnej. Składają się na nią rezerwy w walutach obcych oraz inne aktywa łatwo zbywalne jak np.. zapasy kruszców. Te aktywa nie pracują. One głównie służą do obrony naszej waluty przed atakami zewnętrznymi oraz są „pokryciem” pieniądza gotówkowego w obiegu. Warto zauważyć, że tych pieniędzy w formie rzeczowej to znaczy monet i banknotów jest niewiele ponad 110 mld zł. Cała reszta to pieniądz w postaci elektronicznej.

     Banki jednak żyją z tego, że kupują pieniądz tanio przejmując nasze depozyty i sprzedają je drożej udzielając kredytów. Zatem proszę zerknąć na wielkość depozytów (około 846 mld zł) i wielkość udzielonych kredytów łącznie z kredytami udzielonymi budżetowi (1 083 mld zł). Czy to cud?. Bank udzielił kredytów na sumę prawie 236 mld zł więcej niż ma depozytów. Prawdziwy cud. Czy to nie podpowiada Ci, że ten pieniądz został „wykreowany”?

     Wielkość tego nowego pieniądza jest zmienna w czasie i pokazuje to wiersz 25. Kredyto­biorcy tworzy się zapis na koncie po stronie długu. Ot, tyle to kosztuje ile wklepanie kilku cyfr do komputera. Kredytobiorca spłaca kwoty główne wraz z odsetkami. I co? – i pieniądze te nie są wy­cofywane z systemu bankowego i na zawsze tam pozostają. Już w 2001 roku nie było chętnych na kredyty redyskontowe NBP, a kredyty lombardowe utrzymują się na śladowym poziomie. Zatem można przyjąć, że wykreowane w systemie bankowym pieniądze są przez banki – prawie w całości – przywłaszczane. Ponieważ polskich banków praktycznie już nie ma, pieniądze te są transferowane za granicę i wykorzystywane na działania wrogie naszej suwerenności politycznej i gospodarczej.

     Na co – tak naprawdę – poszła emisja dodatkowego pieniądza? – na wykup tego cośmy so­bie dodatkowo – ponad stan ubiegłego roku – wytworzyli! Zapłaciliśmy za naszą zwiększoną pracę i postęp technologiczny, za nasz pot!

     To jeszcze nie koniec. Aby tłumić niekontrolowany wypływ pieniądza na rynek z systemu bankowego, Rada Polityki Pieniężnej ustala stopy procentowe, do których muszą się dostosować banki komercyjne. Czterokrotna wartość stopy lombardowej ustala poziom odsetek od kredytów. W kolumnie F (na czerwono) oszacowano przychód banków z tytułu odsetek biorąc ostrożnie, że przy­właszczają sobie odsetki na poziomie dwóch stóp lombardowych. Reszta to koszty funkcjonowania. Daje to kwotę około 112 mld rocznie.. Społeczeństwo ponosi jeszcze koszt odsetek dla depozytariu­szy (kolumna F kolorzielony) – około 27 mld zł. Jest to więc jakiś ochłap rzucony dla oszczędzają­cych.

 Często pada pytanie, czy nasz dług możemy kiedyś spłacić?

      Powiem tak: jeśli komuś spieszno do spłacania, to niech to robi. Ja twierdzę, że nikomu niczego nie jesteśmy winni, a może nawet odwrotnie.

     Przyjrzyjmy się najpierw danym z 1998 roku (wiersz 6). Polska gospodarka i budżet, aby ra­tować się przed śmiercią i bankructwem, zmuszona została do „pożyczenia” 164 mld zł (na co, na to cośmy sobie wcześniej wytworzyli). Przy stopach lombardowych na poziomie 27% dało to nie­wyobrażalna sumę odsetek w kwocie około 88 mld zł. Później poziom lichwy obniżał się do 16% w lipcu 2013 roku.

     Łącznie od 1998 roku wytransferowano z naszej gospodarki i od społeczeństwa, z naszego kraju ponad 2 biliony zł z tytułu kreacji pieniądza i ponad 1 bilion zł z tytułu odsetek. Z tych wy­kreowanych pieniędzy jedynie około 770 mld zł odłożyło się w systemie bankowym.

     Zatem jeśli śpieszy Ci się spłacać, to spłacaj. Ja twierdzę, że nikomu niczego nie jesteśmy winni i mówią to liczby. Trzeba jedynie poważnie podejść do siódmego przykazania i nazwać zło­dzieja po imieniu.

Źródło:

Izraela

Polskę

– YouTube

     Kto powiedział, że wszystkie pieniądze świata muszą być własnością kilku żydowskich banksterskich rodzin.

     Kto powiedział, że jedynym „parytetem” obecnych pieniędzy ma być 11 amerykańskich lot­niskowców?

     Jak wykazaliśmy, to „osiąganie stanu równowagi towarowo-pieniężnej” w obecnej doktrynie monetarnej zbyt wiele nas kosztuje. Zachodzi zatem pytanie: czy nie można by było zrobić tego ta­niej? – owszem tak. W kategoriach systemów sterowania, a zwłaszcza teorii systemów nadążnych, gdzie to ilość pieniądza ma nadążać za wolumenem transakcji gospodarczych – jest to wyjątkowe partactwo, i tak to trzeba traktować.

     Pamiętajmy jednak. Ten monetarny pasożyt wstrzyknął nam taką dawkę substancji znieczu­lającej, że problem usadowił się głównie po stronie mentalnej.

     Powszechnie wiadomo, że system działa źle. Wiedzą to i Amerykanie i Niemcy i Polacy. Mało jest jednak prób zerwania flirtu z pieniądzem dłużnym na rzecz ilościowej teorii pieniądza. Nikt za nas tego nie zrobi. Nikt nie będzie miał w tym interesu. Potrzebna jest nam zatem odwaga Ministra skarbu z lat 1925-1926 Jerzego Zdziechowskiego do ostatecznej rozprawy z „Mitem złotej waluty”. To tytuł jego książki, którą warto przeczytać

 Istotę zmiany architektury finansowej obrazują dwie strzałki narysowane przerywaną kre­ską:

     Stan obecny to zorganizowany transfer środków z naszej gospodarki do międzynarodowego systemu bankowego. (kolor czerwony). Rada Polityki Pieniężnej kierując się poziomem inflacji ustal stopy procentowe NBP oraz wielkość rezerwy cząstkowej, którym to muszą się podporządko­wać banki komercyjne. Przejmują one korzyści z emisji pieniądza oraz wysokich odsetek od udzie­lanych kredytów. W ten sposób, gospodarka rocznie „krwawi” kwotą szacowaną na około 300 mld zł.

     Kolorem zielonym zaznaczono sytuację po przejściu na strategię kotwiczenia waluty na pa­rytecie gospodarczy i celu inflacyjnym. Rada Polityki Pieniężnej obserwując dynamikę inflacji i dynamikę PKB, wylicza, przy pomocy prawnie ustalonej formuły emisyjnej, kwotę dodatkowej emisji, którą przekazuje za pośrednictwem kont pozabudżetowych dochodów państwa do gospodar­ki – zwiększając jej „parytet gospodarczy” będący głównym czynnikiem obrony waluty. Według da­nych za 2013 rok byłaby to kwota około 21 mld zł. Tak powinien działać główny mechanizm ope­racji dostrajających RPP. Poza tym NBP powinien – w celu obrony waluty – stosować operacje aprecjacyjne na podobnych zasadach jak obecnie.

     Do chwili pojawienia się w systemie bankowym nadpłynności Narodowy Bank Polski powi­nien dokapitalizować polskie banki komercyjne pożyczkami redyskontowymi. Banki miałyby obo­wiązek zwrócenia spłaconych przed pożyczkobiorców kwot i przekazania ich na rachunek pozabu­dżetowych dochodów państwa. Pieniądze te powinny być przeznaczone na rozwój gospodarki.

     Stopy procentowe, zarówno dla pożyczek jak i lokat powinny być ustalane urzędowo. Przed­siębiorcom i gospodarstwom domowym zaoszczędziłoby to około 85 mld zł rocznie.

     Aby proces rozproszenia emisji uczynić procesem powszechnym proponuje się wykorzystać kwoty emisji do zwiększenia „pracowniczego majątku produkcyjnego” w spółkach właścicielsko-pracow­niczych. Problem ten zostanie omówiony przy następnych slajdach.

     Formuła emisyjna jest centralnym elementem nowej architektury finansowej. Spoczywa na niej zadanie obrony wartości nabywczej waluty oraz niedopuszczania do nadmiernych zatorów płat­niczych w gospodarce. Powinna być zatem szczególnie drobiazgowo rozpracowana i ujęta w ramy wysokiego prawa.

     Przy konstrukcji formuły emisyjnej wykorzystano postulat ilościowej teorii pieniądza sfor­mułowany przez angielskiego ekonomistę Johna Locke’a (1632-1704) a mówiący, ze ilość pienią­dza w gospodarce powinna być proporcjonalna do woluminu transakcji odbywających się na rynku.

     Algebraiczne ujęcie tej formuły zaproponował Dawid Ricardo (1772-1823, przyjmując jako współczynnik proporcjonalności, roczną krotność obrotu pieniądza pomiędzy sferą produkcji i kon­sumpcji. Z doświadczenia wynika, ze wynosi on około 3.

     W tamtych czasach, nie było jednak możliwości zbierania niezbędnych danych statystycz­nych. W chwili obecnej nie ma z tym problemu. Ilościową teorię pieniądza możemy więc przywró­cić do łask.

     Po okresie edukacji pozostał nam w głowach taki osad, że każdy dodruk pieniądza powoduje inflację. Nie jest to do końca prawda. Można zawsze przytoczyć przykłady na to, że inflacja – i to ogromna- wybucha przy zerowym zwiększeniu pieniądza w gospodarce, oraz przykłady na to, że inflacja utrzymuje się na znikomym poziomie pomimo intensywnego promowania akcji kredyto­wych. Pieniądzem fiducjarnym (opartym o zaufanie) rządzą bowiem emocje w stopniu niespotyka­nym w przypadku pieniądza kruszcowego. Wydaje się zatem niezwykle istotne upowszechnienie wiedzy, o tym jak będzie budowane – właśnie – zaufanie do waluty.

     Innym zagadnieniem podnoszonym często przez ekonomistów jest dyskusja na temat sen­sowności zwiększania emisji. Ponoć ustalona ilość pieniądza w obiegu jest w stanie obsłużyć wszystkie transakcje. Jest to pogląd szkodliwy i należy go zwalczać wszelkimi możliwymi sposoba­mi. Nie da się bowiem wyeliminować wszystkich przyczyn inflacji, jak też nie sposób zmusić wszystkich przedsiębiorców do systematycznego obniżania cen. Mędrkują zwykle tzw. przedsię­biorcy intelektualni, którzy nigdy nie stali w zatorach płatniczych. To zjawisko ma charakter do­datniego sprzężenia zwrotnego, w którym pojedyncze opóźnienia płatności powodują lawinę na­stępstw na niespotykaną skale.

     Różny jest także stosunek ekonomistów do tzw. inflacji pełzającej. Tu nie ma prawdy obiek­tywnej, a wybór polityczny. Jeśli chcemy, aby prawidłowo funkcjonowała gospodarka, musimy się zdobyć na emisję niwelującą niską inflację (np. na poniżej 2%) oraz wzrost PKB. Przedsiębiorcy powinni mieć szansę na kontynuowanie produkcji finansowanej z kredytu. Należałoby jednak dą­żyć do sytuacji, w której byliby zdolni do produkcji w oparciu o środki własne.

     W przypadku stagflacji (kolor czerwony) sytuacja jest szczególnie skomplikowana. Wzro­stowi inflacji towarzyszy spadek produkcji. Koniecznymi staja się działania aprecjacyjne banków w stosunku do sfery konsumpcji i finansowanie działań w zakresie poprawy konkurencyjności go­spodarki. Emisja do gospodarki powinna być zrównoważona operacjami aprecjacyjnymi po stronie popytowej.

     Nic jeszcze nie jest ustalone. Dyskusji na temat formuły emisyjnej nie zamykamy. Byłoby to ze szkodą zarówno dla procesu merytorycznego jak i edukacyjnego.

     Tabelka przedstawia przewidywane skutki wprowadzenia nowej architektury finansowej w systemie bankowym, przy założeniu, że naszą konsumpcję ustabilizowaliśmy na poziomie 2013 roku i warunki emisji pieniądza pozostały na niezmienionym poziomie w latach następnych.

     Rokrocznie po stronie depozytów przybywałoby około 85 mld zł. Byłby to skutek obniżki stóp procentowych banków.

     Potrzeby pożyczkowe rokrocznie obniżałyby się o 21 mld zł z tytułu nieodpłatnego rozpro­szenia emisji do sfery produkcyjnej.

     Z przytoczonych danych wynika, że już w trzecim roku po wprowadzenia reformy, w syste­mie bankowym pojawiłby się nadpłynność środków. Dawałoby to szansę zarówno na zwiększenie popytu wewnętrznego jak i dostarczałoby środków dla rozwoju sektora polskich przedsiębiorstw.

     Problem sposobu rozproszenia emisji należy chyba do najbardziej kontrowersyjnych. Tu bowiem najbardziej kryteria sprawiedliwości ścierają się z potrzebami gospodarczego rozsądku.

     Jak wcześniej wspomnieliśmy radykalne obniżenie lichwy spowodowałoby wypływ na ry­nek dodatkowo około 85 mld zł rocznie. To z pewnością mógłby być mocny impuls inflacyjny. Mógłby być, ale nie musi, pod wieloma wszakże warunkami:

     Po pierwsze, jeśli zrównoważy się go mocnymi inwestycjami produkcyjnymi zwiększającymi po­daż atrakcyjnych produktów i usług.

     Po drugie, jeśli zysków z rozproszenia emisji nie pożre biurokracja pilnujące tego, w końcu pań­stwowego grosza, oddanego przedsiębiorcom w zarząd, i z którego muszą się rozliczyć.

     Po trzecie, jeśli pieniędzmi tymi wesprze się przedsiębiorstwa strukturalnie innowacyjne skłonne pracować z pasją.

     Uważam, że wszystkie te zabezpieczenia można zrealizować popierając pomysł dofinanso­wania pionu własności pracowniczej w spółkach, które były zrealizowanym marzeniem Mariana Wieleżyńskiego i Tomasza Baty. W końcu to są Słowianie i prawidłowo odczytali co nam w duszy gra jak idziemy do pracy. W związku z tym musimy dopisać do kodeksu spółek handlowych nowy rozdział: „spółka właścicielsko-pracownicza”

     Gdyby już został dopisany w kodeksie spółek handlowych nowy rozdział: spółka właści­cielsko-pracownicza, to przed przedsiębiorcami i załogami stanąłby dylemat: wchodzić w to i ko­rzystać z najtańszego pod słońcem kredytu inwestycyjnego, czy trzymać się od tej pokusy z dale­ka.

     Przedstawiam zatem szacunkowe wyliczenia pokazujące: ile mogłoby wpływać pracowni­kom na ich konta pracowniczego majątku produkcyjnego roczne. Prawdopodobnie w pierwszym roku funkcjonowania tej reformy na przekształcenie swych przedsiębiorstw do formy spółki wła­ścicielsko- pracowniczej nie byłoby wielu chętnych. Opory mogą wystąpić zarówno po stronie pra­cobiorców jak i pracodawców. Załóżmy jednak, że udałoby się zachęcić przedsiębiorców zatrud­niających 1 milion pracowników. Biorąc pod uwagę dane emisji na bazie 2013 roku, mogliby oni liczyć na 21 tyś zł rocznie. Są to całkiem konkretne pieniądze.

     Przedsiębiorcy musieliby usiąść z reprezentacją załogi i przedyskutować sposób zabezpieczenia pomnożenia tego majątku. Ta sytuacji, z punktu widzenia naszej gospodarki, jest warta każdych pieniędzy. Stopniowo odchodzilibyśmy od konfliktowego modelu stosunków przemysłowych w kierunku jego partnerskiej odmiany. To ociepliłoby wizerunek przedsiębiorcy w Polsce, tak two­rzyłaby się husaria naszej gospodarki. Polakom zaczęłoby się chcieć

     Żyjemy w dużym i bogatym kraju pracowitych ludzi, ale żyjemy marnie. Dlaczego? Już Cy­prian Kamil Norwid coś wieszczył na ten temat piszcząc: „..Jest grzechem Polaków, grzechem spo­łeczności nie wojującej nigdy myślą i nie mającej żadnej wiary w siłę naszej myśli i prawdy…”.

     Czytamy zatem obce książki, nie wiedząc, czy są one pisane przez przyjaciela czy okupanta. Wciska nam się jakiś „wolny rynek” i kosmopolityczne nawyki. Mamy tylko zaakceptować podsu­wane nam standardy i nawet nie zauważymy, kiedy staniemy się 100 procentowymi niewolnikami.

     Podnieś więc głowę. Żyjesz w kraju Ksawerego Druckiego-Lubeckiego, Stanisława Staszi­ca, Jerzego Zdziechowskiego i Mariana Wieżyńskiego. Zacznij myśleć po polsku. Tak jak oni

0

nikander

Bardziej pragmatyczne niz rewolucyjne mysla wojowanie.

289 publikacje
1 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758