Bez kategorii
Like

Z Wojciechem Pomorskim, któremu zakazano mówić po polsku z dziećmi rozmawia Redaktor Tomasz Kwiatek.

14/07/2011
1560 Wyświetlenia
0 Komentarze
32 minut czytania
Z Wojciechem Pomorskim, któremu zakazano mówić po polsku z dziećmi rozmawia Redaktor Tomasz Kwiatek.

„Nie mogę pogodzić się z tak jawną dyskryminacją i łamaniem prawa przez państwo niemieckie, a przede wszystkim z tak ogromną krzywdą jaką wyrządzono mnie i moim córkom” – z Wojciechem Pomorskim, rozmawia Tomasz Kwiatek

0


Czuje się Pan dyskryminowany?

Tak, czuję się dyskryminowany. To jest więcej jak oczywiste. Myślę, że każda osoba, której zabroniono by rozmawiać z własnymi dziećmi w ojczystym języku i z tego powodu uniemożliwiano latami kontakt z nimi, czułaby dokładnie tak jak ja, że coś tu jest nie tak. Zakaz używania języka polskiego i germanizację polskich dzieci znamy już przecież z historii, ale że takie rzeczy nadal mają miejsce w dzisiejszych Niemczech i w Austrii, trudno sobie nawet wyobrazić. Gdybym wiedział wcześniej (wyjechałem z Polski mając 19 lat ze względów politycznych, gdyż moja rodzina była represjonowana przez komunistyczne władze, a ojciec był aktywnym działaczem „Solidarności” za co w 2009 roku został odznaczony przez Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski), że takie „praktyki” mają tu miejsce nigdy bym w Niemczech nie osiadł.

Ale przecież posługiwanie się językiem ojczystym jest zagwarantowana w prawie niemieckim?

Możliwość posługiwania się językiem ojczystym w życiu prywatnym i publicznym jest niby „zagwarantowana” w artykule 20 ustęp 1 Traktatu Polsko – Niemieckiego z 1991 roku, jednak tak na prawdę jest to pusta litera prawa, która z rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Po rozstaniu z żoną Niemką, która przy pomocy i ściśle współdziałając z Jugendamtem wykradła córki z domu, gdy nie zgodziłem się podczas widzeń z dziećmi na całkowite wykluczenie języka polskiego (zaznaczam, że z dziećmi w domu zawsze rozmawiałem po polsku), zobaczyłem je dopiero po 2 latach, gdy ani słowa nie umiały już po polsku. Później zobaczyłem je po rocznej przerwie, a następnie dopiero po 4 latach – w sumie przez ponad osiem już lat widziałem je tylko 16 godzin i to wyłącznie pod nadzorem i w urzędowych miejscach. Podczas wszystkich spotkań – poza ostatnim – dzieci były radosne, przypominały sobie tatę, nie mogliśmy się sobą nacieszyć… Te kilka godzin, które ze sobą spędziliśmy minęły nam jak jedna sekunda. Kiedy spotkanie dobiegło końca, młodsza Iwonka-Polonia bardzo płakała, że muszą już iść. Odciągano ja ode mnie siłą, ciężko to zniosłem… Jednak ostatnia 4 letnia rozłąka bez możliwości jakiegokolwiek kontaktu z nimi zrobiła swoje, wyobcowała córki bardzo…

Kiedy ostatni raz widział Pan swoje dzieci?

Ostatni raz widziałem je rok temu w lutym. Były zimne, obojętne, niechętnie ze mną rozmawiały, nie chciały nawet prezentów jakie dla nich przyniosłem. Młodsza Iwona przesiadła się, bo nie chciała obok mnie siedzieć. Ciężko mi o tym mówić i to wspominać. Czy to nie jest germanizacja? Moje córki – mimo że cały czas posiadałem i posiadam prawa rodzicielskie – zostały pozbawione kontaktu z ich polskim ojcem – nasza więź emocjonalna została brutalnie zniszczona – z ich polska częścią rodziny także, nie wspomnę już o polskiej kulturze czy języku. To niegodne i niesprawiedliwe. Nie mogę pogodzić się z tak jawną dyskryminacją i łamaniem prawa przez państwo niemieckie, a przede wszystkim z tak ogromną krzywdą jaką wyrządzono mnie i moim córkom. Będę o nie walczył, one są tego warte. Wierzę, że kiedyś do mnie przyjdą i nadrobimy stracony – ukradziony nam czas.

Pana przypadek nie jest chyba odosobniony?

W Niemczech jest mnóstwo przypadków, gdzie z byle powodu odbiera się obcokrajowcom dzieci i uniemożliwia kontakt z nimi. Do Stowarzyszenia, które prowadzę (Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z. – www.dyskryminacja.de) nieustannie zgłaszają sie ludzie z prośbą o pomoc, gdyż Jugendamt i niemieckie sady z błahych powodów odbierają im dzieci i uniemożliwiają im kontakt z nimi. Ostatnio zgłosiło się m.in. małżeństwo, któremu Jugendamt zabrał dwójkę dzieci (4 i 2 lata), ponieważ jedno z ich miało wadę wymowy i lekko nadpsute mleczne zęby. Innej polskiej rodzinie zabrano piątkę dzieci, ponieważ kobieta otworzyła własną firmę i poprosiła Jugendamt o pomoc przy opiece nad nimi (na szczęście po 2 miesiącach udało się dzieci odzyskać). To szokujące co się tu w Niemczech i w Austrii z Polakami wyczynia. Najgorsze jest, ze polskie władze zdają się nie widzieć problemu i nie kwapią się, aby nam pomoc, gdyż nie chcą „zaogniać” polsko-niemieckich stosunków, które – jak powiedział ku mojemu największemu zdziwieniu w rocznicę podpisania Traktatu Polsko-Niemieckiego 17 czerwca pan Prezydent Komorowski – są „tak dobre jak nigdy dotąd”…

Jakie fakty i tezy zawarł Pan w pozwie sądowym?

Fakty: Uniemożliwianie mi kontaktów z córkami przez okres prawie 2 lat, bezprawne samowolne „poszerzenie” wyroku sądu, który nakazywał Jugendamtowi jak najszybciej zorganizować kilka spotkań nadzorowanych, dostawianie do wyroku własnych bezprawnych ograniczeń dot. używania języka polskiego – w wyroku nie było żadnego narzuconego języka, w którym miałbym z córkami rozmawiać. Szantaż językowy, odwołanie spotkań z córkami, okłamywanie mnie, że w Jugendamcie nie ma żadnych Polek – podczas gdy osobiście znam dwie takie panie, które tam pracują. Dalej, brak dobrej woli Jugendamtu i jego zwierzchników podlegających miastu Hamburg, złamanie art. 20 i 21 Traktatu Polsko-Niemieckiego z 17 czerwca 1991 roku, dyskryminacja ze względu na język i pochodzenie, złamanie wielu przepisów i praw Niemiec oraz artykułu 1 Konstytucji Niemiec mówiącego, że „godność jest nienaruszalna”, całkowite wyrugowanie ze świadomości córek języka polskiego i kultury polskiej, ciężkie naruszenie obowiązków służbowych urzędu dotyczących osób trzecich, itd. itp. Zarzutów jest bardzo wiele, m.in. rozpowszechnianie pomówień dot. mojej osoby, naruszenie art. 8 ustęp 2 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka itd.

Czego będzie się Pan domagał?

Wraz z moimi prawnikami żądam zadośćuczynienia w jedyny możliwy sposób – przez przeproszenie mnie przez Miasto Hamburg na piśmie oraz minimum 15 tys. euro odszkodowania za nieodwracalne szkody spowodowane u dzieci i u mnie bezczelnym i bezprawnym zachowaniem Jugendamtu. Jest to symboliczna kwota odszkodowania. Same koszta procesów, adwokatów oraz koszta sadowe przerosły ją już dawno. Jednak tu nie chodzi o same pieniądze – w tej sprawie chodzi o wyjaśnienie władzom Niemiec i ich urzędom jak daleko mogą się w swojej dotychczas bezgranicznej samowoli posuwać. Rozchodzi się też o zatamowanie urągającego zasadom demokracji, tolerancji, zwykłej przyzwoitości dyskryminacyjnego zachowania i naruszania międzypaństwowych traktatów oraz zobowiązań międzypaństwowych przez organizacje takie jak Jugendamt z przyzwoleniem całego łańcucha władzy, który – jak dotychczas standardowo – kryje i chroni takie patologiczne zachowania. Urzędy są dla ludzi i społeczeństwa – nie przeciw niemu. I tego takie organizacje jak Jugendamt i w nich pracujący aktywiści jeszcze się – w swojej bezczelnej arogancji nagannego traktowania rodziców i dzieci oraz dotychczasowej pewności stania ponad prawem – nie nauczyli. Wiec może teraz się nauczą? Najpóźniej w Strasburgu, bo wątpię, aby w tym kraju jakikolwiek sędzia miał odwagę (i dosłownie pojmował to, co się zwie etyka zawodu sędziego) w tej sprawie zawyrokować zwyczajnie po ludzku, by prawo było prawem, a nie tak, by kryć szokująca patologię, ksenofobię i zwykły rasizm oraz pogardę do ludzi – też tych pochodzących z innych kultur jak ta „jedynie prawidłowa i dozwolona”, czyli niemiecka – w swoim własnym kraju. Po moich wieloletnich doświadczeniach zwyczajnie jestem realistą i wiem czego się mogę spodziewać po niemieckim i austriackim tzw. wymiarze sprawiedliwości. Jest więcej tez, i faktów. Jednak sama sporządzona w lipcu 2005 roku w języku niemieckim skarga na Hamburg, który odpowiada za „prace” i nadzór organizacji Jugendamt (która ma status urzędu) ma 11 stron objętości nie mówiąc o poszerzaniu tej skargi w trakcie tych lat. Tak wiec wyżej wymieniłem tylko kilka faktów przekroczenia uprawnień urzędowych przez zadufanych w siebie aktywistów tej organizacji, której nadano w Niemczech i w Austrii status urzędu.

Dlaczego sąd odrzucił Pana pozew?

Spodziewałem się tego, że sąd odrzuci moje roszczenia i wyda wyrok, iż to, że zakazano mi z dziećmi mówić po polsku nie było złamaniem prawa i naruszeniem czci oraz godności moich córek i mojej. Twierdzi też, że nie miała tu miejsce dyskryminacja. Co prawda przedstawicielka Rządu Niemiec pani Gila Schindler przeprosiła mnie w dniu 7 czerwca 2007 roku w Parlamencie Europejskim za dyskryminację jakiej dopuszczono się na mojej rodzinie, jednak niemiecki sąd nie kwapi się by to także uczynić. Powód jest oczywisty. Przyznanie się Niemiec do błędu przez sąd wywołałoby lawinę pozwów i odszkodowań złożonych przez tysiące ludzi, których podobnie potraktowano. I bynajmniej nie chodzi tu o tzw. „dobro dziecka”, na które notorycznie powołują się zarówno Jugendamty jak i niemieckie sądy. Oto co napisał mi Jugendamt w styczniu 2004 roku zabraniając mówić z dziećmi po polsku: „Z fachowo – pedagogicznego punktu widzenia nie leży w interesie dzieci, aby podczas spotkań nadzorowanych posługiwały się one językiem polskim. Jedynie promowanie języka niemieckiego jest dla nich korzystne, gdyż w tym kraju będą wzrastać i chodzić do szkół.” To niewiarygodne. Każdy, kto czyta ten dokument mówi, ze czuje się jakby się cofnął o 70 lat wstecz do czasów III Rzeszy.

Jaką argumentację przedstawił Pan w sądzie II instancji jeśli w ogóle była taka możliwość?

Mój adwokat i ja próbowaliśmy przekonać sąd, ze bezprawny szantaż jakiego dopuścił się Jugendamt zakazując mi z dziećmi mówić po polsku pod groźbą odwołania spotkań był niezgodny z prawem i nigdy nie powinien był mieć miejsca oraz jak wielkie znaczenie ma szczególnie dla nas Polaków i co znaczy – także w odniesieniu do uwarunkowań i doświadczeń Polaków w historii – zakaz używania języka polskiego lub jakiegokolwiek języka dla dotkniętej tym patologicznym zjawiskiem (tak chorej i aroganckiej urzędniczej dyskryminacji) rodziny. Naturalnie podtrzymane zostały wszystkie punkty – a jest ich bardzo wiele – skargi jeszcze z pierwszej instancji. Chodziło m.in. o przekroczenie uprawnień urzędników, którzy samowolnie próbowali wywierać presję widzeniami własnych dzieci, by narzucić dodatkowe swoje „postanowienia” do wyroku sądowego, który takich „wymogów” nie zawierał. Chodzi tu o uniemożliwienie kontaktów z córkami – tak jak i ja obywatelkami RP – przy jednoczesnym wywieraniu niedopuszczalnej presji, by całkowicie wyrzec się używania języka, w którym komunikowaliśmy się ze sobą od ich urodzenia. W naszym przypadku był to język polski. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z wyrokiem sądowym oraz z dobrem dziecka, na które się Jugendamt przy wszelkich okazjach wręcz chorobliwie powołuje. Mój adwokat Pan Rudolf von Bracken, przedłożył w sądzie drugiej instancji mój list. Sędzia jednak nie chciał dostrzec przekroczenia uprawnień niemieckich urzędników, dlatego nie pozostaje mi nic innego jak odwołanie się do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Zaznaczam, ze Niemcy przegrywają tam najwięcej spraw o łamanie elementarnych praw człowieka.

Jak wygląda ta ścieżka prawna?

By moc złożyć skargę na Niemcy do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu muszę wyczerpać całą ścieżkę prawną w Niemczech. W Austrii – dokąd porwane zostały pod koniec 2004 roku moje córki – już wyczerpałem całą drogę prawna i w połowie czerwca złożyłem takową skargę w Strasburgu przeciw Austrii. Po ogłoszeniu w dniu 1 lipca 2011 roku w Hamburgu wyroku sankcjonującego zakazywanie języka polskiego w kontaktach z moimi własnymi córkami – tak jak i ja obywatelkami RP – jestem aktualnie po drugiej instancji. Teraz mogę odwołać się jedynie do Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe oraz po przejściu tej ostatniej – trzeciej już – instancji krajowej złożyć skargę na Niemcy do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Mój Adwokat i ja składamy jeszcze dodatkowo tzw. „Anhörungsrüge” czyli – w naszym języku – naganę na sąd za brak uwzględnienia ważnych argumentów i świadków podanych w pismach do sądu przed i w czasie ostatniej rozprawy. Oczywiście to wszystko wiąże się z dokładną i wytężoną pracą zarówno mojego adwokata jak i mnie.

17 czerwca obchodziliśmy 20. rocznicę podpisania traktatu o dobrym sąsiedztwie, jak Pan ocenia realizację tego aktu ze strony niemieckiej?

20 rocznica podpisania Traktatu Polsko-Niemieckiego jest tak na prawdę rocznicą bolesną dla nas Polaków żyjących w Niemczech. Ów Traktat nie przyniósł nam praktycznie żadnych korzyści, podczas gdy Niemcom – ogromne. Jako przedstawiciel jednej z organizacji polonijnych w Niemczech mogę zdecydowanie stwierdzić, że nie mamy – jak co roku – czego „świętować”… Chyba, że kolejny triumf niemieckiej dyplomacji, która przed laty zyskała tak wiele – nie dając nic w zamian. Pierwszym i najpoważniejszym błędem traktatu było nieuznanie Polaków mieszkających w Niemczech za mniejszość narodową podczas gdy te przywileje nadano Niemcom mieszkającym w Polsce. Nadmiar wielkoduszności, czy głupota? Prawda wygląda tak, że nasze polskie dzieci nie są uczone na szerszą skalę języka i kultury polskiej, odmawia się Polakom choćby raz w miesiącu prawa do Mszy świętej w języku polskim w miejscach ich największego zagęszczenia. Nie mamy dostępu do przedszkoli, w których moglibyśmy wychowywać swoje dzieci nie asymilując ich lecz zdrowo integrując ze społeczeństwem niemieckim, nie mamy lokali dla organizacji polonijnych, nie mamy wsparcia dla tworzenia centrów kultury, polskie organizacje nie są dotowane, ani finansowane. Na ironie zakrawa artykuł 21 Traktatu: „Umawiające się strony będą na swych terytoriach chroniły tożsamość etniczną, kulturową, językowa, religijną grup wymienionych w artykule 20 ustęp 1 oraz tworzyły warunki do wspierania ich tożsamości”. W Niemczech trudno jest utrzymać polską tożsamość, a o jej wspieraniu nie ma w ogóle mowy. Wciąż jeszcze w Niemczech funkcjonuje negatywny stereotyp Polaka, dlatego słabsze jednostki wstydzą się swojej polskości i mówią, że są „Niemcami z Polski”. Nie uczą swoich dzieci już języka polskiego, aby nie patrzono na nich „krzywo”. A Niemcy potrzebują naszych europejsko wyglądających dzieci, bo wymierają, a tacy jak my – zasymilowani jak to zrobili np. z moimi córkami obcokrajowcy – mają „wyrównywać im straty”. Uważam, że Polacy nie mają najmniejszych powodów, by „świętować” 20-lecie podpisania Traktatu. Powód taki mają jednak Niemcy, gdyż ich kultura, język i organizacje są na terenie Polski wspierane i finansowane za pieniądze polskich podatników. My zaś – Polacy w Niemczech – tracimy grunt pod nogami i nowe generacje polskich dzieci… Domagamy się albo wypowiedzenia, renegocjacji oraz – wtedy – zmiany tego żenującego Traktatu albo bezwzględnego respektowania jego aktualnych postanowień przez stronę niemiecką.

Kiedyś Pan startował na Posła z Opolszczyzny, chciał Pan już wtedy nagłośnić tę sprawę i czy tym razem zgodziłby się Pan na start, gdyby pojawiła się taka propozycja?

Bardzo mile wspominam tamten czas i ludzi, których wtedy w Opolskim poznałem. Cieszę się, że swoje „zadanie” w tamtych wyborach wypełniłem wręcz wzorowo. Tylko jeden kandydat tzw. „Mniejszości Niemieckiej” przeszedł w tamtych wyborach. Kandydaci tej formacji nie przyjmowali żadnych zaproszeń do debat, na które ich serdecznie zapraszałem i o których informowały m.in. lokalne media (NTO). Ludzie ci reprezentowali wręcz antypolskie stanowisko w wielu sprawach ważnych np. dla ok. 3 milionów Polaków w Niemczech, którym państwo niemieckie nie nadało tak wielu przywilejów jak uczyniło to państwo polskie w stosunku do nich samych… Okazało się, że społeczeństwo Opolszczyzny dostrzegło to i wystawiło tej grupce odpowiedni rachunek – gdy wcześniej mieli po siedmiu, trzech Posłów w Sejmie to w wyborach w 2007 roku z trudem i mimo braku progu wyborczego oraz szeregu innych ułatwień – przeszedł jeden jedyny.

Z jakiej partii mógłby Pan wystartować w wyborach?

Jeżeli decyzja startu w nadchodzących wyborach mogłaby wpłynąć pozytywnie na wyrównanie rażących dysproporcji i nieprawidłowości w stosunkach polsko-niemieckich i na wzmocnienie polskiej racji stanu to myślę, że zapewne przyjąłbym propozycję startu w wyborach do Sejmu RP. Dopuszczałbym przyjęcie takiej propozycji jedynie od partii, która bezwzględnie reprezentują – według mojego przekonania – polską rację stanu i dla których najważniejszym priorytetem jest dobro naszych obywateli oraz naszego kraju jak i odpowiedzialna polityka zagraniczna, którą reprezentują i chciałyby prowadzić.

Jak Pan ocenia obecną politykę zagraniczną naszego kraju?

Od czasów PRL-u jestem na emigracji z przyczyn politycznych i doskonale – tu poza Polską – jest rozpoznawalne, która ekipa jaką politykę prowadzi. Nie zgadzałem się i nie zgadzam się z prowadzeniem niegodnej polityki zagranicznej „na klęczkach” i „ze zgiętymi plecami” do wybranych państw czy to na wschodzie czy na zachodzie Polski. Niektóre formacje w naszym kraju nie dorosły niestety jeszcze do tak jasnych i rozumianych w krajach o zaawansowanej demokracji standardów i zasad prowadzenia godnej własnego kraju polityki zagranicznej. A nasz kraj już od dawna na taką politykę zasługuje. Zresztą – tak jak w stosunkach międzyludzkich tak i w polityce – nie szanuje się tych, którzy sami siebie nie szanują i pozwalają na nie szanowanie członków własnej rodziny. A my Polacy jesteśmy wielką rodziną – wiec gdy nasi przedstawiciele pozwalają na nieszanowanie swoich obywateli i nie bronią twardo interesów własnego Narodu i państwa – nie są automatycznie szanowani przez swoich kolegów reprezentujących na podobnych stanowiskach swoje państwa i narody. I takich się tylko – tak jak to ma aktualnie miejsce – „poklepuje” po plecach i …przepycha własne interesy kosztem interesów Polski. Zasada jest prosta – niestety jednak nie dla wszystkich – zrozumiała. Ze zrozumieniem tej zasady idzie często dobre wychowanie i wysokie standardy kultury tej ogólnie pojętej oraz kultury osobistej jak i morale wyniesione głównie z rodziny, czego niestety nie można o aktualnych władzach i „reprezentantach” naszego Kraju i Państwa powiedzieć. A problem nieludzkiego traktowania Polaków i ich dzieci w Niemczech i w Austrii musi być nagłośniony i – wreszcie – definitywnie rozwiązany, a nie tak jak to jest w zwyczaju obecnej ekipy rządzącej „zamiatany pod dywan”. W świetle znanych dyskryminacyjnych standardów panujących w Niemczech niedopuszczalne i skandalicznie żenujące jest, by reprezentanci polskiego rządu z błogim uśmiechem i upodobaniem oraz uniżeniem ściskali dłonie niemieckich dyplomatów. Przykre i zawstydzające jest to, ze nasz aktualny polski rząd ma tak nisko w stronę Niemiec zgięte plecy…

Próbowaliśmy zwrócić na to uwagę pikietując pod konsulatem RFN w Opolu. Jak drogie są koszty sądowe w Niemczech?

Koszta sądowe i honoraria oraz koszta adwokatów w Niemczech są olbrzymie. Ciężko mi je już nawet zliczyć. Oczywiście koniecznym jest wspomnieć, że jako – ciągle jeszcze – przegrywający muszę też opłacać koszta adwokata i prawników Miasta Hamburga. Sama rozprawa w sądzie to koszt ponad tysiąca euro. Ostatnia rozprawa – w sprawie, w której się sprzeciwiam wydanemu przez Jugendamt w Hamburgu, a w następstwie tego też w Wiedniu zakazowi języka polskiego, podtrzymanego przez władze Niemiec i Austrii – kosztowała mnie sześć i pół tysiąca euro. To ok. 26 tys. złotych. A nie jest to jedyny proces, który przyszło mi toczyć w Austrii i w Niemczech o godność, prawa człowieka, prawa ojca i jego dzieci oraz o mój i moich córek ojczysty język polski.

Jeżeli ktoś chciałby wesprzeć Pana walkę o język polski w Niemczech, to w jaki sposób najłatwiej to zrobić?

Bardzo budujące dla mnie jest to, ze wielu ludzi do mnie pisze i dzwoni oraz wyraża swoje poparcie, solidaryzuje się z moim bólem, wieloletnia już walka o dzieci, walka o ich polską tożsamość, prawo do niej, wspiera mnie duchowo utwierdzając tym samym w słuszności obranej przeze mnie drogi. Chciałbym wszystkim bardzo gorąco za to podziękować. Dotyczy to zarówno Polaków jak i ludzi innych narodowości – także Niemców, gdyż i od nich bardzo często otrzymuję wyrazy zrozumienia i uznania dla wielowątkowej walki, którą podjąłem zarówno z chorym systemem w Niemczech jak i w Austrii. Cieszy mnie też bardzo, że wielu ludzi wstępuje do Stowarzyszenia, które mam zaszczyt od samego jego początku prowadzić. Cieszy mnie też fakt, iż nasze Stowarzyszenie posiada bardzo dobrą renomę i jest bardzo szanowane zarówno w Polsce jak i w innych krajach oraz, że wielu ludzi zabiega lub zabiegało by zostać jego Członkiem/Członkinią. Honorowymi Członkami Stowarzyszenia zostało też wiele szanowanych osób, które poczytują sobie jako zaszczyt te – nadane przez Walne Zebrania Członków Stowarzyszenia – honorowe tytuły. Opłata członkowska jest symboliczna i wynosi 5 euro (20 złotych) rocznie. Jednakże, każdy może wpłacać dowolne kwoty. Proszę jednak wyraźnie zaznaczyć na jaki cel pieniądze zostały by przekazane, gdyż cechą naszego Stowarzyszenia jest przeznaczanie nadesłanych środków finansowych wyłącznie zgodnie z wolą ich ofiarodawców. Wsparcie finansowe jest właściwie najważniejsze, gdyż muszę płacić bardzo wysokie honoraria dla adwokatów i opłaty sądowe. Bez tego proces by się już zakończył i w ogóle nie zaistniał. I dla Niemiec i ich ulubionego dziecka jakim jest Jugendamt – problem by nareszcie przestał istnieć i wszystko by było „po staremu” jak od 1939 roku. Uniknęliby zapewne brzemiennego w skutki dla bezprawia Jugendamtow precedensu, którym niechybnie zakończy się cała sprawa, gdy zdołam dojść do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Gdyby się ktoś zdecydował wesprzeć nasze Stowarzyszenie – o co w imieniu wszystkich pokrzywdzonych proszę – z góry dziękuję za każdą złotówkę, którą ktokolwiek zdecydowałby się wpłacić. Na pewno podziękuję za ten szlachetny odruch serca tym osobom.

Bardzo dziękuję

Tomasz Kwiatek – Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu

„Podajemy nazwę banku oraz dane konta potrzebne do dokonania przelewu z Polski: Właściciel konta: c/o. Wojciech Pomorski, Polskie Stowarzyszenie Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z., bank: Hamburger Volksbank eG, numer konta: 0083126104 BIC: GENODEF1HH2, IBAN: DE10 2019 0003 0083 1261 04”

Niezależna Gazeta Obywatelska w Opolu – Link:http://www.ngopole.pl/2011/07/14/%E2%80%9Enie-moge-pogodzic-sie-z-tak-jawna-dyskryminacja-i-lamaniem-prawa-przez-panstwo-niemieckie-a-przede-wszystkim-z-tak-ogromna-krzywda-jaka-wyrzadzono-mnie-i-moim-corkom%E2%80%9D-%E2%80%93-z-woj/

0

Wojciech Pomorski http://www.dyskryminacja.de

Wojciech Leszek Pomorski: Polak, pochodzący z Kaszub. Urodzony w Bytowie (woj. pomorskie). Nauczyciel, magister germanistyki Uniwersytetu Śląskiego, politolog. Ojciec dwóch germanizowanych od ponad 11 lat córek - Justyny Marii i Iwony-Polonii Pomorskich. Rodzina była prześladowana przez władze komunistyczne. Wojciech Leszek Pomorski od stanu wojennego do emigracji aktywny działacz podziemia „Solidarności”, szykanowany przez komunistyczne władze. Od lipca 1989r.- na emigracji w Niemczech. Aktywnie działa i angażuje się w życie Polonii w Niemczech. Rodzice - rdzenni Kaszubi - są nauczycielami. Ojciec - Wacław Pomorski, polityk, znany poeta, wszechstronny artysta i malarz, był działaczem „Solidarności”. Został aresztowany po wprowadzeniu stanu wojennego. Odznaczony w 2007 r. przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Wojciech Pomorski: Założyciel polskojęzycznych grup w niemieckich przedszkolach. Prezes i założyciel: „Związku Polaków w Niemczech Rodło Oddział II w Hamburgu”, „Nowego Związku Polaków w Niemczech - 2000 t.z.” oraz „Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z.”. Źródło: http://niedziela.pl/artykul/107478/nd/Dziecko-ma-byc-niemieckie-i-juz Prezes Zarządu "Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech t.z." Strony: www.dyskryminacja.de Facebook: https://www.facebook.com/wpomorski oraz: www.facebook.com/dyskryminacja?ref=hl

25 publikacje
1 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758