Zdrowie
Like

Rak zamiast wojny

01/08/2014
4619 Wyświetlenia
33 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Gdy dowiedziałem się, że mam raka nie było w tym nic dramatycznego. Na pewno nie odebrałem tego jako wyrok. Dziś gdy wiem w jak poważnych jestem tarapatach czasem mam takie myśli, ale natychmiast je odrzucam. Wtedy byłem tylko zaskoczony i jakby zaciekawiony tym co mnie spotyka… Prawdopodobnie podobnie musieli reagować Polacy w 1939 r. gdy nagle obce wojska weszły do ich rodzinnych miejscowości. Tak, zdecydowanie, rak ma w sobie coś z wojny. Nie słyszysz wprawdzie świstu bomb i terkotu karabinów maszynowych, ale niczym młodzież powstańcza rozumiesz, że nadchodzi ciężka godzina „W” czyli walka na śmierć i życie, z nadzieją na życie ale z pewnością kosztem cierpienia.

0


tomek_Parol

 

Miesiąc temu z pewnością jednak nie miałem takich myśli. Żyłem swoimi problemami rodzinnymi, kłopotami z finansami, zajmowałem się mandatami i przygotowywałem się do pisania książki o jednym z najlepszych śledczych w historii Polski. Co fundowało mi cowieczorną gonitwę myśli, którą zawsze porządkowałem sobie w głowie spacerując z psem około 1 – 2 w nocy i ćmiąc cienkiego papieroska mentolowego. Bo może nieczęsto ale popalałem – odprężało to mnie. Potem toaleta wieczorna i spać.  Ot zwykły rytm dnia.

 

 

Otóż właśnie podczas wieczornego szorowania zębów wymacałem sobie powiększony węzeł chłonny na szyi z lewej strony. Zajrzałem też do gardła – lekko powiększony lewy migdałek.

 

 

– Może masz jakąś infekcję albo anginę? Idź na kontrolę do Lux Medu – zaproponowała żona. Lekceważyłem, machałem ręką ale się uparła i mnie zapisała. Być może uratowała mi życie.

Lekko powiększony migdałek nie zaniepokoił internistki, za to zainteresowała się węzłem chłonnym:

– Bardzo boli? – zapytała uciskając

– Nie, w ogóle.

– To bardzo dziwne – skomentowała – powiększony powinien boleć, wyślę Pana na USG.

 

 

Potem z wynikiem USG trafiłem do laryngologa. Opis badania nie wskazywał na nic groźnego, ot powiększony, dobrze ukrwiony węzeł chłonny, żaden tam guz, typowy wygląd jak przy infekcji ale dziwne, że tylko z jednej strony. Laryngolog wysłał mnie więc na punkcję.

 

 

Nie wiem kto robi najlepiej biopsję cienkoigłową i jest najlepszym diagnostą w Warszawie, ale moja żona uważa, że dr Tadusz Kubicki i ja jej wierzę. Agnieszka wie o niektórych specjalistach prawie wszystko i wie jak zrobić, by się do nich dostać. Trzy i pół tygodnia temu wylądowałem u Kubickiego na leżance. Sprzęt najwyższej klasy, wprawna ręka, ukłucia prawie nie poczułem, gdy zauważyłem na podglądzie USG, że mam głęboko wbitą igłę właśnie lekarz ją wyciągał. Wszystko trwało 5 minut. Za tydzień miałem przyjść po wyniki.

 

 

Kompletnie się tym nie przejmowałem. Nie miałem podstaw, laryngolog uprzedził mnie, że punkcję zleca praktycznie pro forma, głównie z ciekawości co to jest nie z powodu zagrożenia. Druga laryngolog, którą jeszcze zdążyłem odwiedzić – żona kazała mi się upewnić czy biopsja cienko czy gruboigłowa – zwyczajnie mnie ochrzaniła, że lekarz od biopsji już wie jaką zrobić, a ona z takim byleczym w ogóle żadnej punkcji by mi nie zlecała. Poczułem się jak hipochondryk i takie właśnie odczucie towarzyszyło mi przez następne 7 dni.

 

 

No nic k… ważnego, po prostu spełniłem zachciankę żony i gdy będą wyniki przestanie się martwić.

 

 

Nie przypuszczałem, że moje osobiste Powstanie Warszawskie już puka do drzwi.

 

 

W NZOZ Dr Brankowska na Jana Pawła II pojawiłem się punkt 10.00 – właśnie przyszły wyniki i ludzie odbierali po kolei. Nazwisko i karteczka z wynikiem w okładce. Tylko moją przed wręczeniem wyjęli z okładki i zkserowali – zachowanie inne, powinienem się zaniepokoić, ale gdzie tam. Zaczynam czytać diagnozę i pada pytanie: – pod opieką którego onkologa Pan jast?

 

 

– Żadnego proszę pani, ja dopiero teraz się zorientowałem, że mam raka – odpowiadam spokojnie i widzę, że kobiecie w białym fartuchu za ladą recepcji lecznicy oczy się robią wielkie jak spodki. Co ona sobie wtedy myślała? Że powinienem krzyczeć, rozpaczać lub normalnie paść trupem? Nie wiem, może powinienem, nie wiem jak zachowują się inni. Ja wyszedłem i po raz ostatni w życiu zapaliłem papierosa czytając raz po raz:

WNIOSEK – cellulae carcinomatosae

KOMENTARZ – Obraz cytologiczny przerzutu ulegającego masywnej martwicy, niskodojrzałego raka prawdopodobnie ze strefy nosogardła.

Kompletnie się nie znałem na nowotworach, chociaż w mojej rodzinie u najbliższych mieliśmy z nimi do czynienia – szczęściem ze szczęśliwym zakończeniem, ale zrozumiałem, że jeśli są przerzuty to cancer jest złośliwy. Zacząłem się zastanawiać co to znaczy, co mnie czeka, wyrzuciłem do kosza na śmieci zabunkrowaną w teczce paczkę papierosów, które czasem popalałem i zadzwoniłem do żony. 20 minut później szedłem słoneczną Al. Solidarności w kierunku Metro-Arsenał, a w zasadzie lewitowałem czując się jak Tytus z komiksu w trójwymiarowym dziwnym świecie i nuciłem niepoprawną piosenkę z Rodziny Poszeprzyńskich:

 

 

„Panie doktorze czy to rak? A doktor na to: tak, tak, tak…”

 

 

– Ja pieprzę, mam raka… – w tym momencie następuje zrozumienie, jest ryzyko, nie wiem czy poważne, ale czas na modlitwę i uporządkowanie swoich spraw.

– A więc wojna, od dziś wszystkie inne sprawy schodzą na dalszy plan! Pamiętamy to prawda?

 

 

Tak, rak to wojna, nie na zewnątrz ale wewnątrz nas, z cierpieniami, płaczem najbliższych, tchórzostwem i odwagą, godnością i poniżeniem, bólem, zagrożeniem i wygraną zależną od szczęścia, broni jaką użyjemy, dowódców i naszego własnego morale.

 

 

Gdybym był poetą miałbym temat i pierdalnąłbym poemat, a tak trzeba było zatrzymać się, usiąść gdzieś w spokoju i pomyśleć co robić. No co robić?

 

 

Godzinę później byłem już w Centrum Onkologii na Ursynowie. Przewodniczką był moja Mama, zdenerwowana ale dziwnie spokojna i stanowcza. Wydawało się, że rejestracja jest niemożliwa od ręki, baba w okienku nam odmówiła. Kazała się zarejestrować przez Internet, potem dzwonić, uzyskać potwierdzenie rejestracji Internetowej, jakiś numer i dzień zaproszenia do okienka pierwszej wizyty, gdzie tegoż dnia za kilka dni miałem dopiero się stawić, by umówić na kolejny termin do onkologa. Byłem kompletnie zagubiony jak szerpa w wodach oceanu. Ale nie moja Mama, ona wygrała tam z rakiem, walczyła przez wiele lat, wiedziała jak się tam poruszać. Poszliśmy na skróty czyli od razu do rejestracji pierwszej wizyty już 29-tego lipca miałem mieć wizytę u lekarza onkologa. Ja byłem zadowolony przyspieszeniem sprawy, a żona załamana dalekim terminem. Postanowiła działać.

 

 

Jeśli Rak jest naszą wojną to możemy już na wstępie przegrać jako nieprzygotowani amatorzy. Nie wiemy jeszcze co to czas, nie wiemy jak walczyć, nie mamy poczucia zagrożenia. Nagle wskoczyliśmy z kina do filmu pełnego lekarzy, krwi, zabiegów, pacjentów i ludzi pokancerowanych. Słowo „pacjent” etymologicznie znaczyło „cierpiący” – zanim zachorujemy na raka, a mamy doświadczenia takie jakie miałem ja ograniczające się do gryp, angin, bólu głowy i urazów z których najgorszym było złamanie nadgarstka i pogryzienie dłoni przez psa – nie wiemy co to być prawdziwym pacjentem. Wcześniej czasem bywaliśmy chorzy i poszkodowani, a teraz stajemy się CHORZY z zagrożeniem życia i perspektywą strasznego bólu. Wcześniej co najwyżej bójka na piąchy i kastety, teraz wojna na amunicję ostrą i bagnety. Gdy my zmarnujemy czas podczas starcia z rakiem, możemy zostać od razu śmiertelnie zranieni. Nie można na to pozwolić oddawać pola, nie mogą nam na to pozwolić nasi bliscy, którym na nas zależy. Trzeba działać jak najszybciej i najbardziej stanowczo się da, furda z grzecznością, konwenansami, tu się walczy o życie. Więc gdy ja się cieszyłem, że udało nam się trochę wszystko przyspieszyć moja żona odnalazła gdzie przyjmuje prywatnie prof. Kawecki, szef oddziału onkologicznego Głowy i Szyi w Centrum na Ursynowie i umówiła mnie na odpłatną wizytę u niego tego samego dnia. Umówiła… W zasadzie ubłagała przemiłą Panią z Onkolmedu, by zapisała mnie jako dodatkowego pacjenta.

 

 

Pojechałem – przyjął. Nigdy jeszcze nie spotkałem tak znakomitego lekarza i przeuroczego człowieka jednocześnie. Kulturalny wysoki brodacz w typie profesora sprzed 100 lat. Zbadał mnie bardzo dokładnie i przejrzał wyniki:

 

 

– Mamy raka migdałka, ostry przebieg z przerzutami do węzłów chłonnych, ale być może nie jest bardzo zaawansowany, musimy to sprawdzić bo biopsja z igły w przerzucie to za mało, prawdopodobnie czeka Pana bardzo ciężkie leczenie, ale mam zamiar Pana wyleczyć. Co laryngolog powiedział na Pana migdałek?

 

 

– Nic, że powiększony, ale nie niepokojąco. Zaniepokoił się węzłami.

 

 

– Nie jestem laryngologiem ale moim zdaniem powinni się douczyć, rak gardła tego typu w jamie ustnej nie musi wywoływać wielkich zmian nawet w stanie mocno rozwiniętym.

 

 

 

– Co to znaczy ciężkie leczenie? Co mam teraz robić Panie Profesorze?

 

 

– Zarejestruje się Pan na 18-tego do pokoju 44 na pobranie sporego wycinka do biopsji. Potem ustalimy jednocześnie chemię i naświetlanie, będzie Pan bardzo poparzony, bardzo słaby i bardzo cierpiał.

 

 

Być może to wszystko brzmi bardzo banalnie, rozmowa jak z książeczki dla dzieci. Ale tak właśnie wyglądała. Dorosły prawie 45-letni mężczyzna, zazwyczaj dosyć pewny siebie, wygadany, niegłupi podobno (nawet zdaniem własnej żony)… tym razem niczym dziecko we mgle u stryjecznego wujka. Człowiek z miasta wylądował w leśniczówce, czy w dżungli, albo człowiek z dżungli, Greystok, wylądował w wielkim mieście pełnym wieżowców. Gimnazjalistka na linii frontu w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego. W miejscowości Majątek Reguły w okolicach przystanku EKD o godzinie 17.00 w dniu 1 sierpnia 1944 r. szli harcerze z Szarych Szeregów chcąc dotrzeć do Warszawy i walczyć. Szli spacerkiem nieświadomi powagi chwili i nagłej zmiany reguł gry, zupełnie jak ja po odebraniu wyników wzdłuż Al. Solidarności, rozmyślali, rozmawiali, trzymając w rękach to wszystko co mogło się przydać jako broń. Najczęściej noże, jeden z nich miał pistolet, wrześniowy, bez naboi. Naboje i broń zdobędą na wrogu. Nie było im dane, nie spotkali przewodnika, który by ich mądrze wprowadził w tą wojnę, dał szansę – gniazdo karabinu maszynowego odezwało się 17.05 z dachu sklepu koło stacji. Wszyscy młodzi ludzie zginęli, niektórzy umarli zanim zorientowali się co się właściwie stało. Ich ciała jak sztachety płotu wpadły do rowu. Ekshumowano ich dopiero po wojnie. Ja miałem szczęście, a przynajmniej na to wygląda, że mam, mój przewodnik to prof. Kawecki. Chociaż, to nie od niego się dowiem ostatecznie, że mój rak to P09G3T4A czyli bardzo złośliwa bestia, o wysokim stopniu zaawansowania i trudna do leczenia. Teraz czekam na tomografię PET, która wyjasni czy nie mam dalekich przerzutów co zwiększy znacznie moje szanse. Ale o tym w kolejnej części, bo późno a muszę w tej Chorobie dbać o zdrowie i samopoczucie.

 

 

Tomek Parol

 

 

Po co to piszę? By ostrzec, skierować na profilaktyczne badania wszystkich tych, którym cos przeszkadza w gardle, którzy mają powiększone węzły chłonne, którym się pogorszył zapach z ust. To nie musi być taka cholera, ale sprawdźcie czy nie jest, bo jeśli to rak, to wczesnego można względnie łatwo się pozbyć. Piszę także, by podpowiedzieć okiem jeszcze zadziwionego jak się poruszać w onkologicznej służbie zdrowia, by poprawić sobie i innym chorym morale przed walką oraz w jej trakcie, pokazać jak się wygrywa, a zdrowym pokazać od wewnątrz jak życie chorego, do niedawna też zdrowego. Piszę też, by nie stać się tylko pacjentem, ale wciąż być człowiekiem, mężem, synem, ojcem, bratem, dziennikarzem i blogerem. By uczłowieczyć to co się dzieje w murach szpitala, w łóżku, w umyśle, pod lampą i w poczuciu wielkiego zagrożenia. Bo dziś nie mamy wojny, większość żyje w pokoju lecz niektórzy walczą i cierpią. To My tuż koło Was, a ja od Was do Nas właśnie przetransformowałem i zdaje się, że będę miał wiele do opowiedzenia.

 

0

admin

Administracja i dział reklamy

35 publikacje
2 komentarze
 

33 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758