Bez kategorii
Like

Komu Komorowski melduje „wykonanie zadania”?

20/01/2012
831 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

W tych spotkaniach Komorowskiego trudno nie zauważyć pewnej prawidłowości.

0


Wszystkie miały charakter tajny, we wszystkich wzięli udział Rosjanie zamieszani w katastrofę Smoleńską lub w jej wyjaśnienie albo inne szemrane towarzystwo (patrz – syn dyktatora, znienawidzonego przez cały Zachód i popieranego przez Wschód).W dodatku kolejne rozmowy miały miejsce mniej więcej co pół roku. Wygląda to tak, jakby prezydent Polski prowadził własną zakulisową politykę i chciał ukryć przed opinią publiczną jakieś informacje.

 

Międzylądowanie i spotkanie 

W grudniu 2011 roku prezydent Komorowski udał się do Chin. Właściwie nie wiadomo po co (może załatwiał ekipy do budowy autostrad), bo jak dotychczas szczególnych więzi gospodarczych Polska z „państwem środka” nie miała. Spotkania, do których doszło podczas tej wizyty zostały potraktowane w mediach bardzo po macoszemu. Jeszcze mniej miejsca Kancelaria Prezydenta i zaprzyjaźnione z nią media poświęciły trasie podróży głowy państwa. W samym locie nie byłoby nic ciekawego, gdyby nie fakt, że odbywał się on z międzylądowaniami w Rosji. Co więcej – w czasie owych międzylądowań prezydent odbył przynajmniej jedno spotkanie z rosyjskim oficjelem.
 
Prezydent udał się do odległego o 6900 km Pekinu samolotem Embraer 175, którego zasięg lotu wynosi tylko 3700 km (nawiasem mówiąc, jest on trzykrotnie niższy od zasięgu maszyn, które powinny przewozić VIPów). Międzylądowania w Rosji były więc „uzasadnione technicznie”. Powstaje jednak jedno „ale” – spotkania, do których doszło w ich trakcie. Oto 17 grudnia 2011 roku, w czasie przelotu do Pekinu prezydencki samolot wylądował w Jekaterynburgu, gdzie Komorowski, na osobności, spotkał się z Aleksandrem Charłowem, ministrem współpracy gospodarczej z zagranicą obwodu swierdłowskiego. Charłow jest politykiem związanym ze środowiskiem Władimira Putnia a „przy okazji” także absolwentem szkoły wojskowej w Kijowie. Miesiąc wcześniej, w listopadzie 2011 roku Charłow został odznaczony medalem „Za osiągnięcia w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego” za pomoc w organizacji międzynarodowej konferencji ws. bezpieczeństwa. Konferencja ta odbyła się z udziałem byłego szefa FSB Nikołaja Pastuszewa oraz gen. Stanisława Kozieja – szefa BBN. O spotkaniu Komorowskiego z Charłowem poinformowały tylko rosyjskie portale internetowe, które napisały, że jego przedmiotem była współpraca gospodarcza pomiędzy Polską a obwodem swierdłowskim. 
 
Wynika z tego, że prezydent Rzeczypospolitej Polskiej załatwia interesy z lokalnym ministrem Putina. W dodatku obwód swierdłowski, położony na granicy Europy i Azji, na Uralu, jest oddalony od Polski o tysiące kilometrów. Dlaczego z tamtejszym, lokalnym ministrem spotyka się prezydent? Czyżby z powodu „wojskowej” przeszłości ministra i jego prawdziwej „specjalizacji”? Po tym spotkaniu Komorowski poleciał dalej… do Irkucka na Syberii. Tam znowu odbyło się międzylądowanie, tym razem uzasadnione koniecznością wypoczynku załogi. Informacji na temat tego, czy w Irkucku też doszło do jakiegoś spotkania Komorowskiego brak. Identyczne międzylądowania miały miejsce, gdy prezydent z Chin wracał. I znowu – żadnych szczegółów. 
 
O co chodzi? 
Oczywiście, skoro polskiego państwa nie stać na wynajęcie samolotu, którego zasięg umożliwiałby przelot bez międzylądowań, ani na zabranie na pokład załogi, która mogłaby zmienić osoby pilotujące samolot, to międzylądowania nie podlegają żadnej dyskusji. Czy się to komuś podoba, czy nie – Komorowski to VIP. Można nawet założyć, że w takim przypadku lokalne władze nie tylko robią wszystko, aby zapewnić VIPowi bezpieczne lądowanie i start, ale także wysyłają swego przedstawiciela na wypadek, gdyby VIP miał jakieś życzenia albo żeby go powitać. Ale jeśli tak, to dlaczego władze Irkucka nie wysłały Komorowskiemu żadnego ministra? A przede wszystkim – spotkania międzynarodowe odbywają się zawsze na „równym szczeblu” – premier z premierem, minister z ministrem, prezydent z prezydentem. Komorowski odbył rozmowy z lokalnym ministrem, co by oznaczało, że dla Rosji głowa państwa polskiego jest równoważna z lokalnym urzędnikiem. Tak jakby Polska była rosyjską gubernią. Chyba, że Komorowski rozmawiał z Charłowem nie o współpracy gospodarczej, tylko o czymś zupełnie innym. Jest to niewykluczone, bowiem nie było to pierwsze tego typu spotkanie Pana Bronka Ruskiej WSI. 
 
Jeszcze nie prezydent…
Do podobnie podejrzanej sytuacji doszło 21 czerwca 2010 roku, kiedy Komorowski, wówczas jeszcze marszałek Sejmu, p.o. prezydenta Polski, po śmierci Lecha Kaczyńskiego, wracał z Afganistanu. Było to, co istotne – dzień po I turze wyborów prezydenckich. Samolot Komorowskiego wylądował wówczas w stolicy sojuszniczej wobec Rosji Armenii – Erewaniu. Komorowski spotkał się tam z ministrem spraw zagranicznych tego kraju -Edwardem Nalbandianem, o czym poinformowała tylko służba prasowa ormiańskiego MSZ (znowu głowa państwa spotkała się z ministrem). Polski MSZ „taktownie” sprawę wizyty przemilczał. 
 
Dokładnie w tym samym dniu, na tym samym lotnisku, wylądowała delegacja rosyjskich wojskowych i również spotkała się z Nalbandianem. Sprawa nie zainteresowała polskich mediów, ale na temat tego, czy spotkanie nie miało aby charakteru trójstronnego, zaczęli spekulować ormiańscy dziennikarze. Co zadziwiające, w tym momencie w ich artykuły wtrąciła się… Rosja. Tamtejsza agencja informacyjna regnum.ru podała, że 21 czerwca żadna rosyjska delegacja w Armenii nie przebywała, a dziennikarze wzięli ubranego w mundur Komorowskiego za… wysokiej rangi rosyjskiego oficera. Tłumaczenie tyleż głupie, co nieprawdziwe, bowiem, abstrahując od faktu, że polskie dystynkcje wojskowe różnią się od rosyjskich i to znacznie, na zdjęciu opublikowanym przez ormiańskie MSZ widać, że Komorowski nie jest w mundurze (poza tym, czy ktoś kiedykolwiek widział Komorowskiego w mundurze?! No chyba że Ruscy). Z jakiegoś powodu Rosjanom zależało na ukryciu obecności swej delegacji wojskowej w tym samym miejscu i czasie co marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Czyżby dlatego, że jednak do spotkania doszło i dwa miesiące po Smoleńsku czołowy polski polityk spotykał się rosyjskimi wojskowymi? A jeśli takiego spotkania nie było, to dlaczego kancelaria marszałka Sejmu nie zareagowała na wmieszanie Komorowskiego w rosyjskie gry? Czy dlatego, że pół roku później prezydent odbył kolejne „ciekawa” spotkanie? 
 
Lunch ze zbrodniarzem i pogawędka z agentem
W styczniu 2011 roku pan prezydent miał dwa szczególnie ciekawe spotkania. Jedno oficjalne i jedno nieoficjalne. To oficjalne, to spotkanie z Nikołajem Patruszewem – byłym szefem FSB, człowiekiem, który oskarżał Polskę o szpiegostwo, a który przybył 
na obchody dwudziestolecia BBN. Jak poinformowała Kancelaria Prezydenta „Kurtuazyjna rozmowa Pana Prezydenta z sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej dotyczyła m.in. współpracy w sferze bezpieczeństwa między strukturami prezydenckimi obu stron, której podstawą stał się podpisany „Plan Współpracy na lata 2011-2012 między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa FR”. Rzecz w tym, że nawet taka „kurtuazyjna rozmowa” powinna zostać zabezpieczona przez ABW i Kontrwywiad Wojskowy. Tyle tylko, że obie służby uparcie odmawiają wyjaśnienia, czy do takiego zabezpieczenia doszło. 
Do spotkania nieoficjalnego doszło w Davos, gdzie Komorowski udał się na szczyt, odbywający się w ramach Światowego Forum Ekonomicznego. Nikt nie odmawiał mu ani samolotu, ani krzesła i nie mówił, że go na tym szczycie „nie potrzebuje”. Ale też nikt nie zainteresował się bliżej spotkaniami pana Komorowskiego. Szkoda, bo przynajmniej jedno z nich było bardzo interesujące. Podczas tego szczytu na specjalny lunch zaprosiła polskiego prezydenta Fundacja Wiktora Pinczuka – jednego z najbogatszych i najbardziej kontrowersyjnych ukraińskich oligarchów, zięcia byłego postkomunistycznego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Komorowski z zaproszenia skorzystał. W lunchu, oprócz organizatora i prezydenta Polski, uczestniczyli także Oleg Deripaska – właściciel zakładów, które remontowały polskiego tupolewa, oraz Saif al-Islam al-Kaddafi – ścigany za zbrodnie przeciwko ludzkości syn libijskiego dyktatora. 
Co prawda Komorowski już wtedy nosił „dumny” przydomek „Wpadka”, ale lunch ze zbrodniarzem przeciwko ludzkości? Czy którykolwiek polityk
 na świecie byłyby tak głupi, żeby poważyć się na taki krok? Czyżby to dlatego informacja o tym lunchu została utajniona? A może stało się tak z powodu udziału w lunchu Olega Deripaski? Na tę drugą możliwość wskazywałoby kolejne spotkanie pana prezydenta, do którego doszło (znowu!) pół roku później. 
 
Pracowite lato
Jak pisze „Gazeta Polska”, 11 lipca 2011 roku w Sopocie prezydent Komorowski ponownie spotkał się z generałem Nikołajem Patruszewem. 
Co ciekawe, sam Patruszew 6 lipca, a więc dosłownie na kilka dni przed wyjazdem do Polski, spotkał się z… Władimirem Putinem, Dmitrijem Miedwiediewem, szefem Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Michaiłem Fradkowem oraz ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem. W spotkaniu brał udział także były agent KGB Siergiej Czemiezow (w kontrolowanych przez jego koncern zakładach, remontowano silniki samolotu TU-154, który rozbił się pod Smoleńskiem). Po przybyciu do Polski, według informatorów „Gazety Polskiej”, Patruszew poruszał się po Sopocie porsche panamera na polskich numerach rejestracyjnych, pochodzącym z autosalonu jednego z najbardziej znanych w mieście dealerów samochodowych, który, żeby sprawa była jeszcze ciekawsza, ów salon odkupił pod koniec 
2010 roku od bliskiego znajomego Jacka Karnowskiego – prezydenta Sopotu (tego od afery korupcyjnej).
Podczas wizyty byłemu szefowi FSB towarzyszyła ochrona w jasnym bmw, zarejestrowanym na mieszkańca Gdańska, Mirosława B. Informacja o ewentualnym spotkaniu Patruszewa z prezydentem Polski została całkowicie przemilczana w mediach, a pytana o nią Kancelaria Prezydenta „nie potwierdza i nie zaprzecza”. Co tak naprawdę robił w Sopocie Patruszew? A jeśli do spotkania z Komorowskim rzeczywiście doszło, to o czym rozmawiał z prezydentem Polski tuż po spotkaniu z własnym szefem? Przekazywał kolejne instrukcje? Czy można zakładać, że spotkanie Komorowskiego z tym samym człowiekiem, zaufanym Putina, dwa razy w przeciągu pół roku jest przypadkiem? I co na możliwość takiego spotkania ABW oraz kontrwywiad? Pół roku później, w czasie oficjalnej podróży, Komorowski znów odbywa spotkanie. Tym razem z człowiekiem, który współpracował z Patruszewem. Czy to zbieg okoliczności, czy stoi za tym coś więcej?
 
Komu i jakie meldunki składa Komorowski?
W tych spotkaniach Komorowskiego trudno nie zauważyć pewnej prawidłowości. Większość miały charakter tajny, we wszystkich wzięli udział Rosjanie, zamieszani w katastrofę Smoleńską albo inne szemrane towarzystwo (patrz – syn dyktatora, znienawidzonego przez cały Zachód i popieranego przez Wschód). W dodatku kolejne rozmowy miały miejsce mniej więcej co pół roku. Wygląda to tak, jakby prezydent Polski prowadził własną zakulisową politykę i chciał ukryć przed opinią publiczną jakieś informacje. Oczywiście tajne spotkania nie są „wynalazkiem” Komorowskiego, musiał je odbywać chociażby Aleksander Kwaśniewski, bez którego zgody w Polsce nie byłoby możliwe ulokowanie tajnych więzień CIA. Tyle tylko, że w przypadku Komorowskiego duże zaniepokojenie powinny budzić osoby, z którymi się spotyka i okoliczności tych spotkań. Ludzie związani z FSB, syn dyktatora, szefowie zakładów, w których „remontowano” TU 154M. Wygląda to tak, jakby Bronisław Komorowski – prezydent Rzeczypospolitej Polskiej co pół roku odbierał od kogoś instrukcje i składał komuś raporty. Komu kojarzony z WSI prezydent swoje raporty składa? Dlaczego ukrywa swoje kontakty ze spec-służbami rosyjskimi? Czy nie mają one związku z ukrywaniem prawdy o Smoleńsku? Czy odpowiedzi na te pytania brakuje dlatego, że byłaby ona zbyt straszna dla Polski i Polaków? 
Aldona Zaorska 
Źródło:  www.niezalezna.pl , 
www.nowyekarn.pl 

 

0

WarszawskaGazeta

17 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758