POLSKA
Like

GAZETA POLSKA Z SALONOWĄ MACZUGA W TLE CZ. II OSTATNIA

22/09/2014
428 Wyświetlenia
1 Komentarze
15 minut czytania
GAZETA POLSKA Z SALONOWĄ MACZUGA W TLE CZ. II OSTATNIA

W polskim dziennikarstwie to rzecz bez precedansu, aby na jednych łamach dochodziło do takiego skandalu.

W ostatnim swoim felietonie na łamach „Gazety Polskiej” pt.”Nie ma zgody” Waldemar Łysiak pisze, że nie będzie udowadniał, że nie jest wielbłądem etc.

0


GAZETA POLSKA Z SALONOWĄ MACZUGĄ W TLE CZ. II

 

 

W polskim dziennikarstwie to rzecz bez precedansu, aby na jednych łamach dochodziło do takiego skandalu.

 

W ostatnim swoim felietonie na łamach „Gazety Polskiej” pt.”Nie ma zgody” Waldemar Łysiak pisze, że nie będzie udowadniał, że nie jest wielbłądem etc.

 

Nie zgadzam się z tym poglądem. Waldemar Łysiak nikomu niczego udowadniać nie musi, tym bardziej miernotom z suteren pisarskich.

 

Pan Jacek Kwieciński nie posiadał legitymacji dziennikarskiej, ani społecznej, aby bez znajomości definicji rasizmu, w tym antysemityzmu wymierzać ciosy.

 

Poważny publicysta nie może pisać bez znajomości podstawowego źródła przytaczanych definicji, albo inaczej – prawdziwa publicystyka nie może podążać skrótami i posługiwać się jedynie językiem nienawiści.

 

Hipokrytyczny, salonowy filosemityzm zawładnął bowiem do tego stopnia redaktorami „Gazety Polskiej.”, iż w swojej nagonce in extenso przyczynili się do poszerzenia antypolskich mediów.

 

Nie chcę się porównywać do wybitnych, ale po tym felietonie mogę również zostać zaliczony przez „salonowców” do antysemitów w poczcie Waldemara Łysiaka i Stanisława Michalkiewicza, choć nie jestem wielbłądem.

 

NIE MA ZGODY – TEKST WALDEMARA ŁYSIAKA

 

Ten felieton winien się był ukazać dwa tygodnie temu, lecz sprawy wakacyjne (plus fakt, że dwa inne moje felietony były już złożone w „GP” ) uniemożliwiły to. Dlatego zamykam drzwi za sobą dwa tygodnie później niż powinienem.

 

A czemu zamykam? Bo mój „próg tolerancji” (pułap akceptowania wybryków bliźniego) został przekroczony, więc nie mam innego wyjścia. Daję słowo, że poruszony setkami niedawnych e-maili i listów od Czytelników „GP” – chciałem przedłużyć współpracę przynajmniej o rok, jednak musiałem te plany zmienić, gdyż redakcja „GP” wymierzyła mi klapsa z rodzaju tych, których mężczyzna nie zostawia bezkarnie. Nie mogę pracować dla gazet, która głosi, że bardzo jej zależy na współpracy ze mną, a równocześnie zadaje mi publicznie ciosy poniżej pasa. Proszę Czytelników: zechciejcie Państwo to zrozumieć.

 

27 czerwca ukazał się w „Gazecie Polskiej” tekst, którego autor, J. Kwieciński, pijąc do mojego felietonu o B. Geremku, wystawił mi (uzurpując sobie prawa medyka) diagnozę psychiatryczną ( „Waldemar Łysiak jest człowiekiem nerwowym” ), co uważam za prostacką bezczelność par excellence.

 

Nadto ów nerwowy psychiatra zasugerował, że Łysiak jest antysemitą i że swoją pisaniną przerabia „Gazetę Polską” na organ antysemicki, budząc tym u nienerwowego zupełnie, nienerwowy sprzeciw, brzmiący jak reklamiarska deklaracja aktywistów „political correctness” :

 

„Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować” .

Tydzień później ob. Jacek Kwieciński powtórzył swój zaśpiew:

„Podobne teksty kompromitują gazetę, w której pracuję” .

 

Mam identyczne zdanie, chociaż nie to samo jeśli chodzi o winowajców – uważam, że podobne teksty Jacka Kwiecińskiego. kompromitują „Gazetę Polską” .

 

I tylko połowicznie zgadzam się z jego tezą, że „antysemityzm to choroba, która działa ogłupiająco” .

 

Fakt, tak jest istotnie, a połowiczność prawdy polega tu na przemilczeniu rewersu tego medalu, czyli na drugim fakcie bezspornym:

 

lizusowski filosemityzm również ogłupia, czasami dużo silniej, czego w III RP mamy mnóstwo przykładów, gdyż będąca akademią filosemityzmu michnikowszczyzna pracuje pełną parą już nieomal dwie dekady.

 

„Pocałunek śmierci” (jak nazywa się zarzucanie komuś antysemityzmu) wlepiony mi przez „Gazetę Polską” to wredna niegodziwość. Bronić się tutaj trudno, bo każde bronienie się przed oszczerczym idiotyzmem (tzw. „udowadnianie, że się nie jest wielbłądem” ) to paskudna akrobacja, wymuszony akt mizdrzenia się i kokieterii.

 

Całe moje życie i cała moja literatura przeczą kalumnijnemu wlepianiu mi rasizmu. Nigdy nie dzieliłem ludzi na aryjczyków i nie aryjczyków, na Żydów i gojów, na białych i kolorowych, łysych i włochatych, et cetera, tylko na złych i dobrych, głupich i rozsądnych, grubiańskich i nieuprzejmych, et cetera, czyli na Kwiecińskich i nie Kwiecińskich, więc wmawianie mi ciąży antysemityzmu jest publicystycznym chuligaństwem, i niczym więcej.

 

Chociaż może jednak czymś więcej; ktoś z szefostwa redakcji puścił ten bełkot do druku, czyżby pragnąc wyciepać Łysiaka? Znając bowiem mój charakter, można było stawiać krugerandy przeciw pestkom melona, że Łysiak nie puści płazem takiej obrazy.

 

 

Czy „Gazeta Polska” miała jakieś motywy personalne? One zawsze istnieją. Zawiść, nienawiść i podobne uczucia są jak woda lub miłość – zawsze znajdą sobie drogę.

 

Kiedy broniłem się dużym artykułem przeciw paszkwilanckiemu tekstowi „Gazety Wyborczej” – jeden spośród moich wrogów w „Gazecie Polskiej ” , redakcyjny grafik, red. M. Troliński, chciał zilustrować ten artykuł komputerową manipulacją plastyczną, która wręcz dublowała paszkwil „Gazety Wyborczej” (zostałem pokazany graficznie jako dwulicowy demon; tę ilustrację usunięto w ostatniej chwili, na skutek mojego protestu).

 

Dlaczego? Bo kiedy miesiąc wcześniej M.Troliński modernizował „layout” „Gazety Polskiej” (nowe łamanie kolumn, nowe czcionki, nowe fizjonomiczne fotki autorów, itp.) – Łysiak nie zezwolił ruszyć swego poletka, i mój felieton dalej jest drukowany starą czcionką i w starym układzie.

 

Jeśli chodzi o Jacka Kwiecińskiego – zadecydowała rozmowa na korytarzu redakcji, dwa lata temu.

 

Po redakcyjnym kolegium (jedynym z moim udziałem; zaproszono mnie wtedy jako gościa) red. Jacek Kwieciński spytał, czy nie mógłbym pisać mniejszych felietonów, gdyż przeze mnie on nie może rozwinąć skrzydeł na ostatniej stronie „Gazety Polskiej”. .

 

Grzeczna odmowa (obiecałem red. Sakiewiczowi, że będę dawał trzy strony maszynopisu) bardzo się nienerwowemu nie spodobała.

 

Wskutek tego (i wskutek „całokształtu” uczuć wobec Łysiaka) wziął się teraz „pocałunek śmierci” .

 

Kuriozalne: „Gazeta Wyborcza” nie walnęła mnie za tekst o Geremku, a zrobiła to „Gazeta Polska” . Wyręczyła „Gazetę Wyborczą” . Czy coś trzeba dodawać?…

 

Może trzeba dodać tylko to, że już kilkanaście lat temu pewien pracownik UOP-u (T. Tywonek), w książce „Konfidenci są wśród nas” (pisanej przy udziale funkcjonariuszy Wydziału Studiów Gabinetu Ministra MSW), wskazał pana G. (szefa „istotnej placówki w Paryżu” ) jako superważnego agenta bezpieki. Vulgo: prędzej czy później pan G. będzie potrzebował lepszych adwokatów niż Jacek Kwieciński.

 

Gdy ten mój adieu-felieton przeczytają ludzie tacy jak J. Kwieciński czy M. Troliński – otworzą szampana, marzyli bowiem o zniknięciu W. Łysiaka z „Gazety Polskiej” .

 

Natomiast nie będzie świętować część Czytelników. Tym dziękuję z całego serca za dotychczasową życzliwość, i jeszcze raz proszę; zrozumcie, non possumus. Jak to było na deskach kabaretu „Dudek”?

 

„Chamstwu trzeba się przeciwstawiać siłom i godnościom łosobistom!” jedyny sposób, w jaki mogę się przeciwstawić wkładaniu mi przez „Gazetę Polską” czapeczki psychola – antysemitnika, to rezygnacja ze współpracy.

 

Uszanowałbym polemikę merytoryczną (do tej każdy ma święte prawo), ale nie mogę tolerować bezwstydnego diagnozowania mojej kondycji psychicznej przez figurę leczącą tym swoje fobie i kompleksy.

 

Warunkiem sine qua non współpracy było dla mnie zawsze poczucie solidarności duchowej z redakcją. Mimo różnych kłopotów wewnątrz „Gazety Polskiej” – miałem je dotychczas. Teraz już nie mam. Czułbym się obco (delikatnie mówiąc) w towarzystwie Jacka Kwiecińskiego.

 

Ostatnia refleksja: są różne rodzaje michnikowszczyzny, wśród nich także michnikowszczyzna podświadoma i kryptomichnikowszczyzna.

 

Które czasami niespodziewanie się ujawniają lub demaskują. Ale to już problem do rozważenia nie dla mnie, raczej dla autentycznych psychiatrów i dla egzorcystów.

 

                                                                                      Waldemar Łysiak

 

Poniżej „in extneso” tekst Jacka Kwiecińskiego z „GaPola” nr 26 z dn. 27 czerwca 2007 roku, który wywołał powyższą „Łeakcję” Wilka:

 

 

   CZUJĘ SIĘ FATALNIE

 

Nie wiem jak zareaguje Waldemar Łysiak, bo jest człowiekiem nerwowym. Ale po prostu nie mogę nie napisać tego co stoi niżej. Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujacych teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować. A propos rzekomych „taśm Geremka” („GP” z ub. tyg.) wystarczy rzekome zdanie Hanny Krall: „Jeden Polak musi być” (przy rozmowie), by stało się oczywiste, że chodzi o nonsens, apokryf, prymitywną fałszywkę. Stojącą na tak żenującym poziomie, iż nie dziwię się Geremkowi, że nie biegał do sądu.

 

Mój stosunek do B. Geremka, zwłaszcza wobec jego ostatnich popisów, byłby taki sam, gdyby nazywał się Czartoryski. I oczywiście – B. Geremek jest Polakiem. Treści przytoczone w rzekomych taśmach, poza wszystkimi innymi, spłaszczają i falsyfikują charakter komunizmu.

 

Hilary Minc np. dlatego ogłosił „bitwę o handel”, bo był komunistą, a nie z uwagi na swe żydostwo i chęć zniszczenia Polaków. Gdyby jego rodowe nazwisko brzmiało „Kowalski”, też by to zrobił. Wszyscy mu podobni wyrzekli się swego pochodzenia na rzecz bolszewizmu.

 

Działali na rozkaz i w interesie Sowietów, a nie jakiegoś syjonizmu, z którym nie mieli nic wspólnego. Jak komuniści. Podobnie jak wszędzie wkoło. I wtedy, i potem. A w czasach „S” postępowanie różnych osób było motywowane ich poglądami.

 

Z pewnością zaś nie podziałem na „my” (Żydzi) – „oni” (Polacy).

 

Mnie po lekturze (której żałuję) tekstu o Bronisławie Gertemku żadne pytania się nie nasuwają. Autentyzm nagrania jest oczywiście wykluczony. Jeśli coś mnie interesuje, to fakt, jakim organem były owe „Polskie Sprawy” (źródło tekstu).

 

Ale i to niespecjalnie, bo rozmaitych antyżydowskich list było wówczas, niestety, sporo.

 

Także i po 1989 r. (na jednej z nich znalazło się nazwisko J. Olszewskiego). Wydawało się, że ów okres mamy już szczęśliwie poza sobą.

 

Toteż teraz czuję się fatalnie. Wszystko to dzieje się zaś w czasie, gdy izraelski „Haaretz” (ideowo taka tamtejsza „G Wyborcza”) apeluje o życzliwość wobec Polski „najbardziej proizraelskiego kraju w Europie”.

 

Gdy islamiści zabijają kogo popadnie. A także wtedy, kiedy chłopcy od Michnika (i nie tylko) wręcz wypatrują podobnych tekstów, by nas skompromitować i postawić na równi ze starszym Giertychem.

 

Przy okazji chcę też odpowiedzieć na dictum, które przedstawił kiedyś St. Michalkiewicz: w USA Murzyn pobił się z Żydem; wyznawcy poprawności politycznej mają problem. Ależ nie mają żadnego.

 

W Nowym Jorku Murzyni urządzili pogrom Żydów (i Koreańczyków). Cała poprawna prasa stwierdziła, że czarni… byli ofiarami.

 

Ale to było dość dawno. Dziś antysemityzm (przezwany, jak u nas za Gomułki, antysyjonizmem) a zwłaszcza antyizraelskość, są bardzo słuszne politycznie, szczególnie w Europie Zachodniej (z wyłączeniem sprawy Holocaustu). Ale to uwagi dodatkowe. Meritum jest przedstawione w notce początku.

 

 

 

                     

 

                      

 

0

Aleszuma http://aleksanderszumanski.pl

Po prostu zwykly czlowiek

1402 publikacje
7 komentarze
 

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758