POLSKA
Like

Dla kogo mamy pracować?

05/11/2017
1204 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
Dla kogo mamy pracować?

Pani minister od rodziny zobowiązała się połknąć własny język jeżeli w 2017 roku nie będzie 400 tys. nowo urodzonych dzieci.

0


Mój Ty Boże! Po wojnie w ciężkich warunkach mając 25 milionów mieszkańców rodziło się w Polsce po 800 tys. i więcej dzieci, nie mówiąc już o tym, że przed wojną do miliona.

Przecież te 400 tys. nie gwarantuje nawet utrzymania stanu zaludnienia w Polsce.

Przy okazji narzuca się pytanie: – a jak sama pani minister przyczyniła się do poprawy demografii w Polsce?

 Spadek liczby urodzeń datuje się w Polsce od czterdziestu lat aż doszliśmy do wielkości nieco ponad 300 tys. rocznie co dawało systematyczny ubytek ludności w granicach 1 %o przy tendencji rosnącej.

 Zjawisko wymierania narodów europejskich jest powszechne i mimo okazywania pomocy ze strony najbogatszych państw nie rokuje poprawy.

Francja, Hiszpania, Wk. Brytania ratują się przy pomocy imigrantów /głównie afrykańsko azjatyckich, ale też i polskich dostarczających Anglikom do 40 tys. urodzeń rocznie/

Wygląda na to ze w miarę wzrostu dobrobytu przyrost naturalny maleje. Jednakże na przekór temu w Europie najwyższy przyrost ponad 1 %o wykazuje najbogatszy kraj – Luksemburg i ciesząca się wysoką pozycją dochodów Irlandia.

Również Islandia, a także Cypr mają niezły przyrost naturalny.

Poziom dzietności nie wiąże się zatem z poziomem dochodów, a w stosunku do krajów dawnego sowieckiego obozu to właśnie niski poziom dochodów, brak pracy i mieszkań wpływa na zmniejszenie się liczby zawieranych małżeństw i urodzeń.

Istotnym czynnikiem wpływającym na liczbę urodzeń jest poziom nadziei w społeczeństwie w odniesieniu do najbliższej przyszłości.

Powojenny wyż demograficzny był skutkiem nadziei, że nastąpi rychła poprawa w poziomie życia, podobny fenomen zanotowaliśmy również w roku 1990, kiedy to niespodzianie urodziło się 543 tys. Polaków dając przyrost aż o 85 tys. osób, czyli o 2,2 %.

Niestety stan faktyczny po 1989 roku szybko wygasił te nadzieje i powróciliśmy na drogę redukcji zaludnienia w Polsce.

Spotykam się ze zdaniem, że Europa i Polska są przeludnione i przyrost naturalny nie jest w tym regionie potrzebny. Powstaje zatem pytanie dlaczego do tej przeludnionej Europy sprowadza się imigrantów?

Przed wojną ludność Europy wynosiła nieco ponad 500 milionów i była to jedna czwarta ludzkości, obecnie ponad 700 mln i jest to zaledwie 10 % światowego zaludnienia. Nikt jednak w Europie nie głosi, że brakuje mu „lebensraumu”, o czym wrzeszczał Hitler w stosunku do Niemiec, chociaż wówczas miały gęstość zaludnienia 135 osób na 1 km2, a obecnie 225 osób.

I co najważniejsze obecnie przy znacznie większym zagęszczeniu żyje się ludziom znacznie lepiej niż przed wojną.

Problem ludnościowy Europy polega nie na gęstości zaludnienia, chociaż deglomeracja największych skupisk mieszkańców jest Europie potrzebna, ale w perspektywie rozwojowej.

Wprawdzie utrzymanie wysokiego poziomu produkcji dóbr niezbędnych dla zaspokojenia potrzeb mieszkańców wymaga relatywnie coraz mniejszego zatrudnienia, to jednak nie można dopuścić do nadmiernej redukcji stanu zaludnienia, a szczególnie pozbawiać się ludzi zawodowo czynnych.

Jest to najbardziej podstawowy wymóg dla zapewnienia egzystencji społeczeństwa.

Zastępowanie imigrantami z innych kręgów kultury nie daje gwarancji na pełną ekwiwalentność wydajności pracy, a grozi zaburzeniami, a w dalszej konsekwencji likwidacją naszej kultury w Europie.

Jeżeli ten proces, który jest tak mocno forsowany w UE będzie w dalszym ciągu kontynuowany to nie trudno będzie przewidzieć, że pod koniec tego wieku już nie będzie na terenie Europy naszej kultury, a jej rdzenni mieszkańcy będą sprowadzeni do roli pariasów. Wystarczy przyjrzeć się co stało się z rdzenną ludnością Egiptu, Syrii czy Anatolii.

A jest to perspektywa całkiem realna w sytuacji, kiedy w Paryżu na 100 rodzących się dzieci 70 to muzułmanie.

Jeżeli komuś współcześnie jest obojętne co będzie się działo po jego śmierci to niech pomyśli o własnych wnukach, a nawet dzieciach, których ten kataklizm dotknie.

W dawnych wiekach wędrówki ludów odbywały się w sposób spontaniczny w poszukiwaniu lepszych pastwisk, lub ziemi do uprawy, a także pod naciskiem innych ludów.

Dzisiaj mamy możliwość przewidywania zjawisk i stawienia im czoła.

Możemy stworzyć warunki dla zapewnienia egzystencji naszej kultury, która wcale się nie wyczerpała i posiada jeszcze wiele zasobów i pozytywnych sił.

Są one jednak zagłuszane przez ofensywę zła zmierzającą do zlikwidowania istniejących jeszcze objawów chrześcijańskiej postawy.

Co można zrobić w tej sprawie?

Przede wszystkim trzeba ustosunkować się do forsowanej idei nieuchronności zjawiska wymierania narodów europejskich.

Wywodzi się to zjawisko z negacji naszej chrześcijańskiej kultury i zastąpienia jej hasłem „życia dla użycia”, unikania wszelkiej odpowiedzialności i powszechna niepewność jutra wynikająca z alienacji.

Wprowadzenie świadomości, że nie jesteśmy sami i że młodzi ludzie zakładający rodzinę mogą liczyć na miejsce pracy i pomoc w uzyskaniu mieszkania, a także w wychowaniu dzieci, pozwoli na odwrócenie trendu unikania tworzenia rodziny.

Minęły te czasy, kiedy młodzi ludzie żenili się nie oglądając się na warunki materialne, a szczególnie posiadanie mieszkania.

Po moich własnych wnukach mogę sądzić, że posiadanie mieszkania jest warunkiem zawierania związków małżeńskich nie mówiąc już o posiadaniu dzieci.

I powszechnym obowiązkiem społecznym jest w tym przedmiocie okazanie pomocy.

Niestety w Polsce robi się mnóstwo utrudnień, a pomocy jak na lekarstwo.

Biurokraci mają zresztą znakomity patent na wszelkie kłopoty: – natychmiastowe powoływanie nowych instytucji, podobnie wygląda ze wszystkimi programami mieszkaniowymi.

Po kilkudziesięciu latach ktoś się obudził i stwierdził w oficjalnym raporcie, że pod względem mieszkaniowym Polska zajmuje ostatnie miejsce w Europie.

Muszę przyznać, że pisałem o tym już przed kilkudziesięciu laty.

Odziedziczyliśmy po PRL stan katastrofalny: – na 13 mln gospodarstw domowych mieliśmy 11,5 mln mieszkań, z czego 20 % wymagało likwidacji lub kapitalnego remontu. Po upływie prawie trzydziestu lat sytuacja nie zmieniła się gdyż wybudowane w tym czasie mieszkania z trudem pokryły ubytek.

Wprowadzenie nowych programów budownictwa mieszkaniowego, jak na razie nie daje jeszcze namacalnych rezultatów.

Ruszyć może jedynie nakazanie gminom, które nie wiadomo czym się zajmują mając do dyspozycji masę urzędników, postawienie do dyspozycji chętnym działek budowlanych.

Ludzie sami, jeżeli dostaną po niskiej cenie, a nie szkodziłoby oddać części za darmo, wybudują sobie mieszkania nie czekając na łaskę biurokracji, która będzie w dalszym ciągu wymyślać nowe przepisy i tworzyć nowe instytucje.

Proponowałem takie rozwiązania w opracowanym przeze mnie programie dla AWS / nota bene zatwierdzonym przez Radę Krajową, ale nigdy nie zrealizowanym/.

Od zwiększenia rozmiarów budownictwa mieszkaniowego w skali dwukrotnej w stosunku do obecnego stanu trzeba zacząć, jeżeli chcemy realnie stworzyć warunki dla polskiej rodziny.

I to jest początek drogi dla dosłownego odrodzenia narodu.

0

Andrzej Owsinski

794 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758